środa, 22 kwietnia 2015

Dwie noce u wiedźm przeklętych Cz. I

Ledwo widoczny cień szybko przesuwał się po ścianie rozświetlonej ogniem wypalającej się świecy. Gasła powoli uwalniając coraz większą smugę dymu. Nienaoliwione drzwi zaskrzypiały, a do środka wpadło rześkie powietrze, które je po chwili zamknęło. Ciche kroki oddalały się coraz bardziej od domu w stronę lasu. Ciemność jednak nie wydawała się być przeszkodą. Nogi same prowadziły tak by na nic i w nic nie wpaść. Droga była długa, ale niewyczerpująca. Nie czuła żadnego zmęczenia. Nie czuła nic. Nadal spała, a sen wydawał się być spokojny i błogi. Otaczała ją zupełnie inną rzeczywistość aż znalazła się w dziwnej jaskini uwitej z mocnych, żywych korzeni jakiegoś drzewa. Ocknęła się nagle czując przeszywający chłód i ból na nieobutych stopach, których skóra dokładnie zapoznała się z runem leśnym. Zaspane oczy otworzyły się niechętnie, a na twarzy pojawił się grymas. Rozejrzała się natychmiast zdając sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. W oddali tunelu dostrzegła światło i tańczące cienie rzucane przez płomienie. Nie była pewna co zrobić. Ciekawość pchała ją w stronę ognia, a strach do wyjścia, które nie wydawało się być szczególnie bardziej bezpieczniejsze. Las spowity mrokiem odpowiadał głosami dzikich zwierząt. Słyszała je wystarczająco wyraźnie by nie chcieć podchodzić bliżej. Szczypała się i klepała po twarzy próbując sobie wmówić, że to tylko sen, że zaraz się obudzi. Ale to nie był sen. Trzęsące się z zimna i emocji ciało mimowolnie zaczęło powoli zmierzać w stronę światła.
- Idzie. Już jest. – usłyszała głośny, lekko skrzeczący szept, który zapewnie nie miał dotrzeć do jej uszu. Zatrzymała się na chwilę. Wahała się czy oby na pewno wybrała właściwą drogę. Może las z dzikimi zwierzętami wcale nie był gorszą opcją? Na myśl nasunęło się jej wiele zatrważających opcji, które mogły ją czekać na końcu tunelu. Jednak ciekawość wygrała. Ruszyła dalej szybszym krokiem nie zastanawiając się już nad tym co ją może spotkać. Chciała zobaczyć kto tam był. Chciała ogrzać się przy ogniu. Chciała wreszcie usiąść i dać odpocząć pokaleczonym stopom, których rany piekły coraz bardziej przy kolejnych zetknięciach z ziemią. Widok, który miała zaraz zobaczyć na zawsze zmienił jej życie. Koło dużego ogniska, które w niewytłumaczalny sposób nie zajmowały korzennych ścian, stały trzy staruszki niczym wiedźmy z bajek, którymi z resztą były. Długie, garbate nosy z pryszczami, poważne braki w uzębieniu, zadarte brody, a na głowach duże kapelusze. A jednak coś kazało jej zostać i była to być może jej własna głupota. Głupota zawsze wie jak mądrze kogoś podejść.
- Adain! Witaj w domu. – przywitała ją z szerokim uśmiechem jedna z wiedźm łapiąc ją mocno za nadgarstek aż poczuła wbijające się w skórę długie, ostre paznokcie, które bardziej niż paznokcie przypominały szpony. Dziewczyna skrzywiła się z bólu chcąc wyrwać rękę, ale nie mogła tego zrobić.
- W jakim domu? Nie przypominam sobie abym mieszkała w jakiejś jaskini. I puść mnie natychmiast! – zażądała, ale ta jeszcze bardziej zacisnęła palce i przeszywała ją zimnym spojrzeniem, od którego dostawała dreszczy.
- Trellan, widzisz jaka zawzięta i niesympatyczna? – spojrzała na najwyższą z nich.
- Chyba możemy zaczynać. – odparła chłodno chwytając ją za drugi nadgarstek jeszcze silniej niż jej poprzedniczka. Adain zaczęła się szarpać próbując się bronić łokciami i nogami, ale poczuła niemoc, jakby nie mogła już panować nad własnymi kończynami. Zastygła w bezruchu.
- Tak lepiej. Hara, nóż. – powiedziała Trellan, a ta wyciągnęła go zza pasa i przystawiła do szyi przerażonej dziewczyny.
- Pokarz Nandzie co potrafisz.– powiedziała śmiejąc się i popychając ją w kierunku ostrza tak, że poczuła napinającą się pod nim skórę. Próbowała się cofnąć, ale nie mogła.
- Pokarz albo zgiń! – krzyknęła zniecierpliwiona Hara lekko ją raniąc. Czuła jak po jej skórze zaczyna spływać coś ciepłego aż na ziemi dostrzegła kropelki krwi. Chciała coś powiedzieć, ale nie dała rady wydusić z siebie ani słowa. Nie wiedziała co się dzieje ani dlaczego się nad nią pastwią. Zaczynała żegnać się już z życiem, które miało skończyć się tak absurdalnie.
- Pchnij, bo widocznie wybrała śmierć. – rzuciła Trellan. – Może nie ma mocy. Bez mocy do niczego nie jest nam potrzebna. – dodała wzruszając ramionami.
-  Jeśli Dera się dowie na pewno zechce się zemścić. – odparła wahająca się Hara.
- Jeśli się dowie. „Jeśli” – to jest dobre słowo. – dopowiedziała ciągle roześmiana Nanda.
Adain zmarszczyła brwi słysząc imię babki. Nie wiedziała jak ją z nimi powiązać. Nie miała pojęcia o jaką moc im chodziło. Ogólnie myślenie z przystawionym nożem do jej szyi nie przychodziło zbyt łatwo. Nóż był dobrym rozproszeniem. Wiedźmy nie przestawały o niej mówić, ale ich słowa ani trochę nie pasowały do osoby, którą znała.
- To pomyłka… - wymamrotała ledwo usłyszanym tonem, ale wszystkie zrozumiały przyglądając się jej z niezdrowym zaciekawieniem.
- A więc niejaka Dera nie jest twoją babką? – spytała mrużąc oczy Hara.
- Wam chodzi o kogoś innego, o inną Derę. Moja babka nie ma żadnych mocy. – odpowiedziała  nieco głośniej. Popatrzyły po sobie zdziwione, po czym się w jaskini rozległ się chrapliwy śmiech.
- Nie ma? A może ty nie masz pojęcia, że ma? – spytała Trellan. – Trialith nie mógł się chyba pomylić… Nie mógł sprowadzić nam niewłaściwej osoby?! – rzuciła puszczając jej posiniały nadgarstek.
- A więc zabić ją. – powiedziała sama do siebie Hara oddalając na chwilę nóż chcąc wbić go w serce. Adain zacisnęła mocno powieki, po czym otworzyła je nie mogąc nie patrzeć. Ale cios nie nadszedł powstrzymała ją Nanda.
- Nie tak. – pokręciła przecząco głową. – Złożymy ją w ofierze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz