What is yours can be mine...
Nikt nie wie ile lat temu rozpoczęła się ta historia. Nikt dokładnie nie potrafi nakreślić ram czasowych, nawet główni zainteresowani.
Na oko dziesięcioletni chłopiec, który od dawna nie miał w rękach nawet kromki chleba, zakradł się do dwóch Strażników, którzy oddawali po pijaku mocz na jakiś budynek. Obok na schodach leżał pas jednego z mężczyzn, który najwidoczniej przeszkadzał mu w załatwianiu potrzeb fizjologicznych, ale dla chłopca była to szansa zdobycia paru monet. Podebrał małą ilość pieniędzy, za którą mógł już kupić upragnione jedzenie i w momencie, gdy się odwracał by dać nogę wpadł na wielkiego mężczyznę ubranego jak dowódca Straży. Chłopiec odbił się od niego i z głucho uderzył o ziemię, a pieniądze zabrzęczały o kostkę brukową, gdy wypadły mu z dłoni. Pijani strażnicy odwrócili się równie zaskoczeni, dopinając w pośpiechu spodnie. Stanęli na baczność, starając się nie okazywać swojemu przełożonemu, że poszli o jedną kolejkę za daleko.
Chłopiec wiedział co spotyka takich jak on w tym mieście, na tym etapie jednak nie był pewien czy śmierć nie byłaby lepsza od życia które prowadził. Zamknął mocno oczy i skulił się na ziemi, czekając na wyrok.
- Zabierzcie go - usłyszał ciężki, męski głos, a gardło ścisnęło mu się boleśnie. To był koniec. w momencie, gdy dwóch zionących alkoholem strażników podniosło go z ziemi, przestał przywiązywać uwagę do tego co działo się wokół niego.
Wysoki, szczupły mężczyzna siedział na dachu swojej kryjówki. Przysposobił sobie starą, opuszczoną wieżę dzwonniczą. Wielopoziomowy budynek pozwalał mu na stworzenie doskonałej bazy wypadowej, do swoich zleceń. poza tym, nikt nie wpadłby na to by szukać go w rozpadającej się wieży, która mogła zawalić się przy głośniejszym kichnięciu. Ubrany w czarne długie szaty z wieloma sznurkami i sprzączkami, obserwował zapadające w sen Miasto. Poprawił materiał na nosie, który nosił wraz z obszernym kapturem, dzięki czemu rzadko ktoś mógł zobaczyć jego twarz. Czekało go kolejne zlecenie, które parę godzin wcześniej odebrał od swojego pasera.
Wstał, poprawił zmechanizowany łuk, który nosił na plecach i zeskoczył w dół. Nie wiedział jeszcze, że to zlecenie tak namiesza w jego niespokojnym życiu.
Mistrz złodziejskiego fachu, którego podobizny wraz z ceną za jego głowę wisiały na każdym murze w Mieście, zakradł się do rezydencji Barona. Nie pierwszy raz miał do czynienia z najważniejszą osobistością tego miasta, każde ich spotkanie kończyło się nieprzyjemnie dla obu stron. Garrett usiadł cicho na skraju szklanego dachu obserwując z góry dziwaczny rytuał. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc czego jest świadkiem. Ludzie ubrani w białe szaty, ofiary, błyszczący nienaturalnym niebieskim światłem kamień. a potem trzęsienie ziemi, wybuch... Ostatnie co pamiętał to jak spadał wraz ze szklanym dachem w sam środek rytuału.
- Garrett! Garrett to naprawdę ty? Gdzieś ty się na litość boga podziewał?! Szukałem cię ponad rok! -Zawołał niski mężczyzna o lekkiej nadwadze, gdy pewnego dnia złodziej po prostu stanął w drzwiach jego "gabinetu". Paser imieniem Basso nie mógł uwierzyć w to, że widzi przed sobą mężczyznę, którego uznał za martwego.
- Rok? - Garrett nie rozumiał, gdzie podział się ten czas. nie pamiętał nic od czasu rytuału w rezydencji Barona. Nie sądził jednak, że minęło aż tyle. zdjął kaptur i usiadł naprzeciwko pasera, by z nim porozmawiać. Właściwie była to jedna osoba, którą złodziej mógł nazwać kimś w rodzaju "przyjaciela".
Gdy zdjął kaptur okazało się, że głębokie blizny przecinają prawe oko złodzieja, które było jasno niebieskie, zamiast tak jak lewe -brązowe.
Tego wieczora, rozmawiali długo, nadrabiając rok z którego Mistrz Złodziei nie pamiętał nic.
[Witamy ponownie :D Całkiem inna postać od poprzedniej :) Ciekawie się zapowiada :D Jak się trochę ogarnę, przybędę po wątek. Pomyśl, z którą panią byś chciał :)]
OdpowiedzUsuńPrzenosząc się do Marmawerd, próbowała zbudować coś od nowa. Stać się kimś innym, ale… To nie był jej dom. I choć na co dzień otaczali ją ludzie, czuła się tu samotnie. Tęskniła za swoją rodziną. Bała się, że z jej powodu mogło spotkać ich coś złego. Często rozmyślała, jak by to było wrócić do Varnas, ale nigdy się nie odważyła.
OdpowiedzUsuńNadchodziła burza. Było można wyczuć ją w powietrzu. Przycisnęła łydki do boków klaczy, aby ją ponaglić. Już nie pamiętała, której nocy i komu ją ukradła. Nie rozumiała też dlaczego zwierzę, po prostu nie uciekło, kiedy je wypuściła. Może nie było już zdolne żyć na wolności? Kiedy przyprowadziła je do stajni złotnika, nawet nie zadawał pytań. Wiedział, że i tak nie powie mu prawdy. Oboje mieli swoje tajemnice, o których nie chcieli wiedzieć. Z nieba zaczynały spadać pierwsze krople deszczu. Orestes spóźniał się na swoją zmianę. Pamiętała, że miał coś załatwić, coś zdobyć. Wiedziała, że nie zawsze odbywało się to do końca legalnie. Bywało też, że przedmioty, które nabywał, pochodziły z innego świata. Czasem miały magiczne właściwości, które potrafiły uwalniać się niespodziewanie. Aylen przyglądała się gablotom, za którymi znajdowały się złote bransolety. Jedna z nich wyglądała na lekko przybrudzoną. Wyciągnęła ją i zaczęła przecierać brzegiem przydługiego rękawa. Po chwili spostrzegła, że coś jest na niej wygrawerowane. Zmarszczyła brwi. Jeszcze przed chwilą mogłaby przysiąc, że powierzchnia bransolety była zupełnie gładka. Nie potrafiła odczytać napisów, które ktoś na niej umieścił. Nie znała tego języka, choć miała wrażenie, że gdzieś już go widziała. Może w jakiejś księdze złotnika? Orestes posiadał na zapleczu całkiem sporą kolekcję wolumenów. Staruszek odziedziczył ją jeszcze po swoim dziadku, który zajmował się przepisywaniem ksiąg dla bogatych panów. Część z nich przepisał także i sobie. Te często składały się tylko z wybranych przez niego fragmentów. Wybierał z nich to, co uważał za najciekawsze. Były tam też słowniki, które przeglądała z nudy, w wolnym czasie. To właśnie, w którymś z nich litery wyglądały podobnie jak na bransolecie.
Wyjrzała przez okno. Ulice pustoszały i nie spodziewała się, by jeszcze ktoś miał dziś do nich przyjść. Postanowiła skorzystać z nieobecności złotnika i przejrzeć jego księgi. I tak wolała zaczekać w pracowni do jego powrotu. Trochę się o niego martwiła. Chciała mieć pewność, że wrócił bezpiecznie.
Ostatnimi czasy zamek do drzwi, zaczynał im szwankować. Orestes już od dawna miał się tym zająć, ale zawsze wylatywało mu to z głowy. Po chwili mocowania się z nim, dała za wygraną. Użyła jeszcze grubszego łańcuszka, który zamykał drzwi jedynie od środka. Może nie było to wystarczające zabezpieczenie, ale w końcu nie miała odchodzić za daleko. Miała być tuż obok, na zapleczu. W razie czego zawsze coś by usłyszała. Tak przynajmniej sądziła. Kiedy jednak poszła na zaplecze i zaczęła przeszukiwać biblioteczkę, by znaleźć odpowiedni tom, całkowicie się w tym zatraciła. W końcu udało się jej znaleźć odpowiednią książkę, a raczej cieńszy zeszyt starannie obity w cielęcą skórę. Znajdowały się w nim wiersze w oryginale jak i w tłumaczeniu. Znaki, którymi napisano oryginały, wyglądały identycznie jak na bransolecie. Teraz musiała je poskładać, znaleźć odpowiednie słowa. Ekscytowała się tym. Miała przeczucie, że rozwiązanie zagadki, znajdowało się już na wyciągnięcie ręki.
Słysząc głosy dobiegające ze sklepu, natychmiast zerwała się na równe nogi. Pośpiesznie i niedbale odłożyła na miejsce większość woluminów i ostrożnie wyjrzała zza drzwi. Znieruchomiała na chwilę widząc jak Orestes grozi nożem nieznajomemu. Szybko domyśliła się, po co tu przyszedł. Okradał ich na jej zmianie, a ona nawet nie usłyszała jak wchodził do sklepu. Gdyby nie złotnik, prawdopodobnie mógłby stąd wynieść praktycznie wszystko. Karciła się w myślach za swoją nieostrożność. Było jej zwyczajnie głupio i wstyd. Bała się też reakcji Orestesa, tego, że może zechcieć ją wyrzucić. Oprócz niego nie miała tu nikogo. Musiałaby zaczynać od nowa. W końcu ich oczy spotkały się ze sobą.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam… Ja… Naprawdę nic nie słyszałam. Zamknęłam drzwi i wyszłam na chwilę… - zaczęła, kiedy ten jej przerwał.
- Tyle razy mówiłem, że kiedy jesteś sama, nie możesz spuszczać wystawy z oczu. W mieście nie brakuje tałatajstwa, które tylko wypatruje okazji – odparł, mocniej przyciskając ostrze do pleców nieznajomego. Aylen przyglądała się mu z zaciekawieniem. Nie widziała go tu nigdy wcześniej. Nie wyglądał na tutejszego. Jej wzrok przykuły jego oczy, które tak samo jak jej, były różnokolorowe. Uniosła brwi w zdziwieniu. Zastanawiała się czy był taki jak ona, choć oczy nie musiały w tym przypadku o niczym przesądzać.
- Zabierz mu wszystko co ukradł i sprawdź czy ma broń – polecił złotnik. Aylen posłusznie wykonała jego polecenia do momentu, kiedy w jego dłoniach pozostał tylko naszyjnik, któremu nadzwyczaj uważnie się przyglądał. Wyglądało na to, że musiał znać owy przedmiot i nie spodziewał się go tu zobaczyć.
- Oddaj – rzuciła, zabierając mu przedmiot z rąk.
- Skąd? – powtórzył po nim złotnik. – Włamujesz się i okradasz mój sklep… To nie ty tu jesteś od zadawania pytań – odparł, popychając mężczyznę, tak by znalazł się pod ścianą. Orestes mimo już nieco podeszłego wieku, nadal miał w sobie sporo krzepy i nikomu nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać. Był zły jednak ani myślał zawiadamiać straży. Wolał sam załatwiać swoje porachunki. Poza tym sam nie był czysty jak łza. Miał swoje za uszami i nie chciał ściągać na siebie niczyjej uwagi.
- Kim jesteś i dla kogo pracujesz? – spytał szorstko. Obawiał się, że ktoś mógł go tu nasłać, że to nie była zwykła kradzież i szukał czegoś konkretnego. Aylen przyglądała się naszyjnikowi, który uprzednio trzymał. Wyglądał na drogi, jak większość biżuterii, którą tutaj mieli. Wyróżniać mogły go jedynie pewne detale. Posiadał pewien typ zdobień, który rzadko się tu spotykało, bo mało kto posiadał na tyle precyzyjny sprzęt, by je wykonać. Jednak to nadal była tylko kosztowna błyskotka, na którą raczej nie było go stać. Nie widziała w niej nic więcej, choć wiedziała też, że nie wszystko widać na pierwszy rzut oka.
- Dlaczego zainteresował cię ten naszyjnik? – wyrzuciła z siebie, przyglądając mu się z przechyloną na bok głową.
Słysząc jego wyjaśnienia, oboje spojrzeli po sobie w zrozumieniu. Domyślili się, że nie był stąd. Co jakiś czas zdarzały się tu magiczne wypadki, w wyniku których błąkały się po Farii stworzenia z innych światów. Złotnik cofnął od mężczyzny nóż, choć nadal nie spuszczał z niego oczu. Nie ufał mu. W końcu jeszcze przed chwilą miał go okraść.
OdpowiedzUsuń- Hrabina Williams… - powtórzył z krzywym uśmiechem. – Nie ma tu takiej – dodał po chwili, wzruszając ramionami. Nie miał pojęcia, że przedmiot pochodził z innego wymiaru. Coraz rzadziej pytał skąd je ktoś sprowadzał. Nie ciekawiło go już to tak jak kiedyś. Starzał się. Teraz chciał tylko spokoju, choć przeszłość nie zawsze mu na to pozwalała. Wiedział, że dodatkowe pytania rodziły kolejne problemy. Niewiedza bywała błogosławieństwem. Orestes zaśmiał się pod nosem. Bawiła go ta dezorientacja na twarzy złodzieja.
- Nie powiesz mu, prawda? – spytała go, przewracając oczami, po czym przeniosła je na Garretta. – Jesteś w Farii – powiedziała, zaczynając odkładać przedmioty na ich miejsca. – Zapewne wpadłeś na jeden z portali i tak się tu dostałeś – dodała jakby był to dla niej chleb powszedni. Sama nigdy nie natrafiła na magiczne przejście, ale wiele razy o nich słyszała i znała takich, którzy znaleźli się po drugiej stronie. Jeszcze niedawno uważano takich za obłąkanych, którzy wymyślają różne bajki na poczekaniu. Jednak teraz, kiedy na wyspę wróciła magia, dla Farian, wszystko było możliwe.
- I co my teraz z tobą zrobimy? – zamyślił się Orestes. – Powroty nie są takie proste. Portali nie da się kontrolować czy przywoływać. Los albo ci sprzyja albo nie. – Pogładził się po długiej, szarej brodzie. Mimo iż był na niego zły, górę brało jego miękkie serce, z którego skorzystała także Aylen. Dziewczyna odwróciła się w kierunku przybysza, by jeszcze raz zerknąć na jego oczy. Uniosła brwi widząc, jak jedno z nich zaczyna jaśnieć.
- Czym jesteś? – spytała. – Twoje oko… - Podeszła do niego bliżej, zachowując bezpieczną odległość. Choć nie czuła przed nim nadmiernego strachu, coś kazało zachować jej ostrożność. Nie wiedziała z jakiego świata pochodził i co stanowiło w nim normę. Być może tam takie oczy nie były niczym nadzwyczajnym? Jednak miała przeczucie, że to nie była norma. Że wiązało się z tym coś magicznego, a z magią zawsze było trzeba uważać.
- Jesteś magiem? Wróżem? To jakaś klątwa? – zarzuciła go pytaniami, po czym zmarszczyła brwi.
- Dziecko, daj spokój. – Złotnik machnął ręką. – Myślisz, że ci powie prawdę? Prawda przeważnie jest nazbyt niewygodna. Sama wiesz najlepiej – spojrzał na nią znacząco. – Teraz powinniśmy się raczej skupić na tym jak odesłać tego nieszczęśnika do jego świata. W przeciwnym razie może tu na trochę utknąć… A nawet i na zawsze. – Zadumał się na chwilę i podszedł do szuflady, z której wyciągnął stalowe kajdany. Aylen spojrzała na niego pytająco, jednak ten zignorował to i podszedł do Garretta. – Dopóki tu jesteś musimy coś ustalić… Nie kradniesz – spojrzał mu w oczy. – Z pewnością nie w tym sklepie. Darowałem ci życie i nie wydałem strażom. Masz u mnie dług – stwierdził z zadowoleniem. Uwielbiał mawiać tę kwestię. Dzięki długom zbudował swoją pozycję. - Dziś już nic nie zdziałamy. Dzień się skończył. Możesz spędzić noc tu, na zapleczu – powiedział, podchodząc do uchylonych drzwi. – Jeśli zgodzisz się abym cię w to zakuł – spojrzał na kajdany, w których kryła się magiczna moc. Mógł je ściągnąć tylko ten, kto je założył. Nie było do nich nawet kluczy. – Wybacz, ale póki co, jeszcze nie zapracowałeś sobie na moje zaufanie – wzruszył ramionami.
Złotnik roześmiał się głośno na jego propozycję, po czym spojrzał na niego spode łba.
OdpowiedzUsuń- Chcesz dla mnie kraść? – pokręcił przecząco głową w niedowierzaniu. - Ja nie kradnę, a dobijam targu – zaznaczył stanowczo. – Ludzie nie będą przychodzić do mnie by później kupować to, co im skradziono. Jestem w tym mieście szanowanym człowiekiem i lepiej by moja reputacja nie została nadszarpnięta z twojego powodu. Jeśli tak się stanie… Nie chciałbym być w twojej skórze – pogroził mu. Aylen na te słowa głośno przełknęła ślinę. Zastanawiała się, co by zrobił, gdyby dowiedział się o niej więcej. Ona z pewnością zepsułaby mu reputację i to w najlepszym wypadku. Pamiętała jak skończyła jej rodzina. Za ukrywanie demonów groziły koszmarne konsekwencje. Orestes jednak nie spytał jej wprost. O nic nie pytał, choć z pewnością musiał się czegoś domyślać. Dlatego musiała uważać i nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Mężczyzna wziął od niego kawałek zmiętego papieru i uważnie się mu przyjrzał. Aylen również zerknęła mu zza pleców.
- Fajny kleksy. Uderzające podobieństwo, nie ma co – zaśmiała się, po czym przeniosła wzrok na sumę. Nie wiedziała jaką wartość stanowiła ta kwota w jego świecie, ale domyślała się, że skoro dorobił się listu gończego, musiało być to sporo, a on nie był zwykłym złodziejaszkiem. – Okradłeś króla czy królową? – spytała, unosząc jedną brew. – Dlaczego cię ścigają?
- Daj mu już spokój i przynieś jakieś koce – polecił złotnik, po czym założył mężczyźnie kajdany. – Są magiczne i tylko ja je mogę ci zdjąć. Jeśli zabierzesz coś i uciekniesz, będę mógł cię z łatwością zlokalizować – wyjaśnił, spoglądając na niego znacząco. Honor honorem, ale pewne przyzwyczajenia bywają ciężkie do wytępienia. Przezorny zawsze ubezpieczony. Orestes uchylił drzwi na zaplecze i machnął ręką w geście zaproszenia. Kiedy zerknął do środka, westchnął ciężko.
– Aylen?! – przeniósł na nią wzrok. – Ruszałaś moje księgi? Mówiłem żebyś tego nie robiła. Niektóre z nich mają nawet po czterysta lat, a ty rzuciłaś je ot tak na ziemię… - złapał się za głowę, po czym natychmiast rzucił się by je pozbierać. Z każdą obchodził się nader delikatnie, jakby miały się mu rozpaść w dłoniach od samego dotyku.
- Chciałam coś sprawdzić i byłam bardzo ostrożna – zapewniła go lekko marszcząc nos. – Jedna z bransolet ma grawerunek w dziwnym języku. Gdzieś już go widziałam... – zaczęła, podając mu złotą obręcz. – Twój przodek tłumaczył z niego pewne teksty… - Złotnik wziął od niej bransoletę i uważnie się jej przyjrzał. Momentalnie pobladł.
- To nigdy nie powinno się tu znaleźć, a ty nie powinnaś tego ruszać – wyrzucił z siebie, po czym szybko wstał i wyszedł, zabierając bransoletę ze sobą. Aylen przez chwilę w niezrozumieniu, patrzyła w stronę drzwi, którymi wyszedł złotnik. Nie wiedziała dlaczego tak zareagował, ale zamierzała się dowiedzieć.
- Zaraz z góry przyniosę koce - rzuciła, po czym wbiegła po schodach na piętro.
Zaskoczona uniosła brwi na jego propozycję, po czym odłożyła koce i wzięła od niego zapisaną kartkę.
OdpowiedzUsuń- Doceniam dobre chęci, ale Orestes chyba dostałby zawału, gdyby zobaczył jak, ktoś próbuje zrobić coś z jego księgami, choć faktycznie z niektórym można by pomóc – stwierdziła, spoglądając na regał. – Ale nie wszystkim – dodała, podchodząc bliżej do najstarszych woluminów i wyciągnęła poprzednio oglądany zeszyt. – Na niektóre z nich rzucono uroki. Majstrowanie przy nich mogłoby ściągnąć jakieś klątwy. Kilka lat temu, żerca z pobliskiej wioski, oślepł, po tym jak wyrwał z jednej księgi kilka stron. Nie chciał by ktoś jeszcze je przeczytał. Nikt nie wie co na nich było. Szkoda… - westchnęła, przypominając sobie starego kapłana, który zabrał tę wiedzę ze sobą do wyraju. Nie wiedziała co mogło być aż tak cenne bądź straszne, by nie móc tego nikomu wyjawić do samego końca. Milczał na ten temat nawet na łożu śmierci. Nie wiadomo co się stało z wyrwanymi stronnicami. Czy żerca zniszczył je albo ukrył czy też ktoś mu je odebrał. Ten kto go znalazł, twierdził, że strony po prostu zniknęły.
- Pewnie jesteś głodny – zwróciła się do niego. – Jako, że raczej nie wybierzesz się do karczmy… - spojrzała na kajdany. – Chyba, że masz ochotę wzbudzić trochę sensacji i stać się nowym powodem do plotek… - uśmiechnęła się pod nosem. - Powinnam mieć na górze kawałek chleba i żółtego sera – dodała i nie czekając na odpowiedź wbiegła po schodach na gorę. Sama nie wiedziała dlaczego była dla niego taka miła i Orestes pozwolił mu tu zostać mimo iż ten próbował go okraść, choć jeśli chodzi o złotnika miał pewną słabość do niecodziennych sytuacji. Lubił pokazywać się z dobrej strony, jakby miało to coś komuś zadośćuczynić. Musiał mieć jakieś swoje powody albo po prostu taki był. Odłożyła na niewielki stolik, zabrany zeszyt i wyciągnęła z szafki jedzenie, z którym zeszła na dół.
- Powinno na teraz wystarczyć – stwierdziła, kładąc je na biurku, po czym wyciągnęła z szafki niewielki rondelek, w którym zamierzała zagotować wodę. Cieszyła się, że rano przyniosła wiadro wody do izby i nie musi teraz chodzić po nią do studni. Zaczerpnęła ją i postawiła na rozgrzanym piecu naczynie.
- Wspominałeś coś wcześniej o wypadku… - podeszła do niego bliżej i wskazała palcem na jego jaśniejsze oko. – Co to był za wypadek? – spytała zaciekawiona, choć nie była pewna czy mężczyzna powie jej prawdę. Z drugiej strony po co miałby kłamać?