Raethyn Asar
27 lat ۴ Astavia ۴ Odnowiony
Hej czarna nocy!
To ja z Ciebie zrodzony
przeklęty i opętany
śmiercionośny, zniewolony.
Chciałem żyć. Umarłem.
Przeznaczenie oszukać się nie dało,
piekielnym ogniem spłonąłem
i na chwilę moje serce bić przestało.
Teraz jestem cieniem swoim.
Odkupionym, lecz zbłądzonym.
Bladym duchem życia mego
spragnionego i zdradzieckiego
Czerń i biel kończą już swój taniec
śmierci i szyderstwa bladość
gorzki śpiew i zapach lilii
teraz panuje we mnie szarość.
Historia
Znaleziono go leżącego na owalnej, gładkiej skale pośród ciemnej nocy. Myśliwy, który go przygarnął powiadał, że w ten wieczór księżyc się nie pojawił, a przez las, w którym zabłądził prowadziły go tajemnicze śpiewy. Mężczyzna ze swoja żoną nadali niemowlakowi imię Raethyn i bardzo go pokochali, lecz niestety ich szczęście długo nie potrwało. Pół roku później z bardzo dziwnych i niewiadomych przyczyn zmarła żona myśliwego. Niektórzy sądzili, że to choroba wykończyła ją od środka, inni uważali, że to trucizna. Wszyscy się mylili, lecz nikt nie mógł o tym wiedzieć, o przekleństwie małego chłopca. Leśny łowca popadł w żałobę, a jego adoptowany syn powoli dorastał. Minęło kilka lat. Przyszła pora, aby nauczyć młodzieńca władać łukiem i nauczyć spostrzegawczości, więc pewnego dnia wybrali się razem do lasu. Gdy chłopak naciągnął po raz pierwszy cięciwę i włożył strzałę z radością popatrzył na ojca, lecz on nie odwzajemnił uśmiechu. Z przerażeniem spostrzegł, że oczy chłopaka zrobiły się całe czarne, a ich głębia wywołała w nim strach. Odsunął się od niego i powoli stawiał kroki do tyłu. Chłopiec popatrzył się ze zdziwieniem na ojca, a za chwilę niespodziewanie na jego twarzy wymalował się szyderczy uśmiech. Skierował łuk w stronę mężczyzny, który zaczął błagać o litość i płakać, cofając się prędko do tyłu. Białe zęby chłopca jednak wciąż świeciły szyderczo. Przybliżył się, niemo otworzył jeszcze szerzej usta i strzelił prosto w serce ojca. Potem... potem nie było już nic, utracił samokontrolę i upadł bezwładnie na ziemię. Gdy się obudził i zorientował, co się stało dostał szoku. Zaczął zastanawiać się jak i dlaczego to zrobił. Popadł w obłęd. Wrócił do chaty, w której mieszkali i tam dorastał w samotności, bo wolał nie narażać już nikogo na śmierć, lecz niestety ta jednak w końcu musiała nadejść drogą przeznaczenia i przekleństwa zarazem.
Żyjąc samotnie miał mnóstwo czasu na przemyślenia i stwierdził, że nie może ukrywać się więcej przed światem. W końcu przecież był taki jak inny, był tylko człowiekiem z pewną skazą, które mieli wszyscy. Nastąpiła w nim przemiana małego chłopca przerażonego swoją mocą w dojrzałego mężczyznę godzącego się ze swoim losem i uważającego, że przekleństwo można przemienić w dar. Opuszczając stary dom zostawił na dębowym stoliku kartkę z napisem ,,Tu mieszkała śmierć" i ruszył pewny siebie w nieznane mu strony. Kiedy dotarł do miasta zaczął zachwycać się jego pięknem i zaczął żałować, że tak długo pozostawał w ukryciu. Znalazł tam nowy dom, przyjaciół, pracę i nie chcąc, aby ginęli bliscy mu ludzie wolał wybrać dla niego mniejsze zło. Zaczął poświęcać, składać w ofierze śmierci innych, obcych mu ludzi, mogło wydawać się, że zaczął kontrolować nad diabelną mocą. A w jaki sposób to robił? Po prostu, zbliżał się do nich, wdawał się w rozmowę lub inną reakcję, czasem nawet usilnie zaczął w myślach życzyć im śmierci, wtedy jego oczy stawały się czarne i życie ulatywało z jego ofiar. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wiele krzywdy wyrządzał. Starał się szukać ludzi złych, złodziei i innych przestępców, lecz nie zawsze takich znajdywał. Dbał także o swoich bliskich, bardzo ich kochał, był gotów na poświęcenie. Walczyły w nim wartości dobre i złe, był czernią i bielą. Uważał, że posiadł władzę nad śmiercią, lecz bardzo, bardzo mylnie. Gdy zginął jeden z jego przyjaciół wściekł się, zaczął szukać jeszcze więcej ofiar. Tracił kontrolę nad sobą, nad swoim umysłem, barwa jego oczu stawała się coraz, coraz bardziej ciemna. Jego myśli zaczęły ze sobą walczyć, raz chciał przestać zabijać, a raz tego pragnął. Utracił prywatne życie, Ci, którzy przeżyli odeszli od niego. Stał się psychopatą, którego wszyscy na ulicach z dala omijali. Przestał normalnie funkcjonować, śmierć i okrutny duch przejęli nad nim kontrolę. Skóra stała się blada, włosy płowe, a oczy prawie, że zupełnie czarne. Stał się postrachem, bestią.
Liczba jego ofiar coraz bardziej rosła, zbliżała się do niebezpiecznej granicy. Władzę zaczęły wystawiać za nim listy gończe. I był nie uchwytny dopóty, dopóki pewnego dnia, gdy przechodził potajemnie wąskimi uliczkami nie natrafił na małego chłopca, który spojrzał na niego swoimi dużymi niebieskimi oczami. Raethyn, patrząc na niego widział w nim dawnego siebie. Tego, którego już nie ma. Chłopiec nagle złapał go za rękę i zaczął gdzieś prowadzić, a ten oddał się jego woli pogrążony w myślach. Niebieskooki chłopiec zatrzymał się na wielkim placu wśród tłumu ludzi i znów popatrzył się na niego i uśmiechnął. Mężczyzna od bardzo dawna poczuł spokój, dziwne wytchnienie. Odwzajemnił uśmiech, lecz za chwilę ta pozorna radość przerodziła się w koszmar. Spojrzenie chłopca nagle zamarło, jego dotyk stał się zimny, a potem upadł twarzą na bruk. Raethyn rzucił się żeby go podnieść, a gdy obrócił bezwładne ciało spostrzegł krew w miejscu, gdzie było serce. Z przerażeniem i łzami w oczach zaczął krzyczeć, głośno lamentować. Wydało mu się, że w tym momencie zabił samego siebie. Zrozumiał, że chłopiec był tylko jego wyobraźnią, że umarła ostatnia szczątka jego ludzkości. Głośne wrzaski zwróciły uwagę mieszczan, którzy szybko rozpoznali w nim poszukiwanego mordercę, postrach całego miasta. Zaczęli do niego podchodzić, otoczyli go ze wszystkich stron.
- Na stos! Na stos z nim! - gromko wykrzykiwali. Poczuł jak czyjeś dłonie łapią za jego barki, jak wloką go po ziemi, ale on nie czuł bólu, nie czuł już nic, jego dusza umarła. Straże doprowadziły go w miejsce, gdzie odbywały się miejskie egzekucje. Zdjęli z drewnianego podestu szubienice, a zamiast niej postawili wysoki pal i złożyli pod nim stertę gałęzi. Do słupa przywiązali Raena, a następnie na skraj podestu wszedł mężczyzna w prostej, brązowej szacie i przemówił.
- Ludu tego miasta obwieszczam wam dobrą nowinę! Oto wisi przed wami krwawy morderca, który wywołał w nas wszystkich strach nie mały. Ni to człowiek, ni czarodziej żaden, a demon, zło wcielone, prawdziwe, piekielne. Skąd przyszło tam wrócić musi, aby nie nawiedziło nas nigdy więcej. - Tłum zaczął krzyczeć, jakby wiwatować. Raethyn popatrzył się na nich i sam uśmiechnął się z pogardą na własne życie. W końcu będę wolny, pomyślał. Nagle starzec zaczął kontynuować swoją przemowę. - Trzymam w ręku ten o to ogień, który przepędzi złego ducha i spali niegodziwe ciało. Zawołajmy wszyscy razem, aby na wieczność wygnać demona. Powtarzajcie za mną! - mężczyzna zapalił dolne gałęzie i zaczął inkantować, a wraz z nim cały tłum. - Ogniu czysty i diabelny! Zatańcz nam na stosie! Niech się pali, niech się smaży człowiek ów przeklęty! Zagraj duszo, zagraj maro. Zabierzcie stąd to ciało! - po wypowiedzeniu ostatniego słowa, ognień buchnął płomieniem. Raethyn zaczął krzyczeć, ogarnął go okropny ból, potem poczuł jakby coś wyrwało się z niego i zamilkł. Zamilkł na wieki. Ciało spłonęło, a życie odeszło.
Pewnie teraz myślicie, że to koniec tej historii, lecz nie, to dopiero początek! Otóż bowiem biała dusza i czarny cień, ciążący na niej odeszły i wróciły połączone w postaci szarego płomienia, który przywrócił stare ciało i wlał w nie nowego, czystego ducha. Nawet nie pytajcie jakie siły za tym stały bo nikt nie zdoła uwierzyć. Klątwa została zdjęta i teraz Raethyn mógł żyć na nowo. Oczywiście jak to szarość miał w sobie cechy z poprzedniego życia te dobre jak i złe, czyli niesamowitą miłość i dobro dla bliskich jak i złość dla wrogów i czasem nadal był zbyt pewny siebie i wybuchał emocjami, lecz teraz to wszystko w normalnych ludzkich rozmiarach. Wspomnienia i wszystkie przeżycia również zostały zwrócone. Otrzymał również nową moc przypuszczam jako efekt uboczny. Stawał się czasem niematerialny, prościej mówiąc duchem i nie dało się nad tym zapanować. Te niewyobrażalne, potężne moce zesłały go z powrotem na szary głaz, gdzie został zrodzony z nocy i skąd zaczynał poprzednie życie. Obudził się rankiem, słonecznego dnia. Jego zdziwienie było nie do opisania. Z początku nie wiedział, czy się cieszyć, czy smucić, że znowu ma przeżywać to samo, lecz przyjął godnie nowe życie z nadzieją, że okrutne dziedzictwo go opuściło. Powstał z szarego kamienia i ruszył w dal, lecz tym razem w inne strony świata, nie wiedząc, że już wkrótce miało go dopaść nowe dziedzictwo, tym razem przekleństwem nie będące, lecz mocą starą, tajemnicą owianą i ze wszystkim, co w jego życiu było i będzie powiązane...
Strach i ból
Krzyk i płacz
To byłem ja
Ale nie chce już być.
Hej! Witam się z drugą postacią, tym razem trochę mroczniejszą i bardziej tajemniczą ^^ Zapraszam do wątków tutaj albo do Aithana :D
[Witam nową postać :D Przyda się nam trochę mroku ;) Przez Wasze postacie aż chce się pisać, do czego oczywiście dojdzie jak tylko będzie spokojniej na uczelni ;) Powodzenia w prowadzeniu Pana z takim charakterem, co może być niezłym wyzwaniem :)]
OdpowiedzUsuń[Wypada się przywitać, nawet jeśli jest się nową osóbką. A ja oczywiście z opóźnieniem. Tak więc witam nową postać :D]
OdpowiedzUsuńTę książkę znała już na pamięć, każdy fragment potrafiła zacytować nawet obudzona w środku nocy. A Noc była jasna, ciszę na ulicy przerywały tylko nawoływania rynsztokowych pijaków kilka budynków dalej. Wciąż nie potrafiła zasnąć, wspomnienia wczorajszego dnia spędzały sen z powiek. Rozsunęła wypłowiałe zasłony, aby spojrzeć na pustą ulicę. To od tego miejsca wszystko się zaczęło...
OdpowiedzUsuń[...] Kara klacz zwróciła łeb ku lśniącej tarczy, dzikie oczy błysnęły niespokojnie, zauważyła gwałtowny ruch pomiędzy nagimi chaszczami. W noc tak ciemną jedynie księżyc miał dosyć odwagi, by jaśnieć na pustym nieboskłonie. Gwiazdy zniknęły w lęku przed złem, które zawładnęło opustoszałą krainą…
Jak zwykle znudzona, przewracała kartki tej samej książki, gdy znajoma sylwetka w środku nocy zamigotała na ulicy. Wbiła wzrok w szary płaszcz i charakterystyczną spinkę pod szyją wysokiego, krępego mężczyzny. Coś w jej umyśle przeskoczyło, bo pierwszy raz od dawna postąpiła wbrew zdrowemu rozsądkowi i zapomniawszy o zasadach panujących w domu, wymknęła się na zewnątrz, podążając za Leidofem. Ludzka ciekawość przebudziła się bez ostrzeżenia. Adalet zapomniała o wszystkim, czego dotychczas się trzymała, kryjąc się nieporadnie w cieniu.
Złote okucia na siodle błysnęły, gdy klacz zerwała się do biegu. Kopyta równo uderzyły o zmarzniętą ziemię, puste strzemiona huśtały się w przód i w tył, gdy zwierzę przyspieszyło do kłusa. Sylwetka podążyła za spłoszonym koniem, spokojnie snując się pomiędzy poruszonymi przez powiew trawami. Połyskująca grzywa falowała w rytm kroków, aż koń podniósł się do góry, zahaczając uzdą o gałąź.
Przysunęła się do ściany, modląc się w duchu, żeby jej nie zobaczył. Wstrzymała oddech, gdy wzrokiem omiótł otoczenie. Kolana drżały, ale postanowiła się nie poddawać. Powietrze pachniało inaczej tej nocy, tak jakby ktoś zamienił znane od zawsze miejsce w obcą dzielnicę, tak różną od tej, którą widziała na co dzień. Leidof przeklął okropnie, patrząc na księżyc w pełni i ruszył dalej. Przez głowę Adalet przebiegła dziwna myśl, ale szybko ją odrzuciła. On nie jest z tych, którzy chodzą do zamtuza — stwierdziła, nieuważnie następując na suche liście, które jakimś cudem znalazły się o tej porze roku na jej drodze. Tym razem Leidof natychmiast się obrócił, podchodząc do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała. Dziewczyna w tym samym momencie drżała, przyparta do zimnego muru za rogiem. Jeszcze nigdy nie czuła takiego lęku przed Leidofem. Właściwie nigdy nie czuła przed nim lęku, był przecież jej rodzonym bratem, takim bratem, którego ze świeczką szukać — dodała w myślach, słysząc, jak odchodzi. Trwała w bezruchu, a gdy wyjrzała, ulica była pusta, ciszę przerywały tylko nawoływania rynsztokowych pijaków kilka budynków dalej.
Kara klacz zarżała, czując zimny dotyk na szyi. Złowroga sylwetka pogładziła umięśnioną szyję, trupio blada, żylasta dłoń kontrastowała się na jedwabnej sierści. Kobyłka panikowała, próbując uderzyć z kopyta. Ale postać była jakby duchem, spięte kończyny trafiały wyłącznie w pustkę.
Przyczaiła się za murem, patrząc na rozgrywającą się masakrę. Postacie tańczyły pośród szczęku mieczy. Ich ruchy były szybkie, wirowali wokół siebie, porozumiewając się przez uderzenia. Nie, to tylko się jej zdawało. Widziała coś innego, coś o wiele gorszego. Widziała drgające ręce w kałuży krwi, przygniecione ogromną skrzynią, która stoczyła się gdzieś z boku. A minęła przecież tylko chwila. Metaliczny zapach szkarłatnej cieczy już rozniósł się w zimnym powietrzu. Spojrzała na uniesiony pył, na rozsypane drobiny nie wiadomo czego, na zbliżające się światło pochodni. Jak gdyby nigdy nic, obok stała znajoma sylwetka, krępe ciało w szarym płaszczu. Zrozumiała. I pociemniało jej w oczach, ulica przekrzywiła się w bok, a ona zwymiotowała na własne buty. Ale nie brakło jej sił, aby wyskoczyć z ukrycia i zbiec do domu, do ciepłego i przytulnego pokoju na strychu. A tam skryć twarz w dygoczących dłoniach.
UsuńDuch pogładził karą klacz jeszcze raz, a zdziczałe zwierzę uspokoiło się jak zaklęte. Czas zwolnił, wszystko poruszało się powoli. Unoszące się owady zastygły jak otoczone kleistą mazią. Tylko jasne palce sprawnie zacisnęły się na skórzanym pasku i szarpnęły w odpowiednim kierunku. Klacz drgnęła, czar prysł. I choć zdawało się, że już zerwie się do przodu, śmiało zwróciła wroni łeb ku wybawicielowi.
Dziewczyna zamknęła książkę, czując krople potu na twarzy. Drżącą dłonią dotknęła matowej szyby, jakby nie wierzyła w to, co właśnie widzi.
Przez ulicę kroczył kary koń, z dziwnym jeźdźcem nocy w siodle. Złote okucia połyskiwały, wierzchowiec potrząsnął grzywą. Noc była jasna, ciszę na ulicy przerywały tylko nawoływania rynsztokowych pijaków kilka budynków dalej. A ona znów wybiegła z ciepłego budynku, podążając za marą.
Adalet umiejętnie skryła się za rogiem, nie mogąc się wciąż nadziwić temu, co właśnie widziała. Astavia była naprawdę dziwnym światem, gdzie rzeczywiście rządził przypadek, przeznaczenie i bogowie… Ale to była tak nieprawdopodobne, jak istnienie smoków. Pomimo tego, że wielu uparcie twierdziło, że smoki rzeczywiście istnieją, Adalet w to nie wierzyła, tak jak Rolf i Leidof. Ale teraz? Nie dość, że klacz była dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażała, to na dodatek dosiadało ją coś… dziwnie znanego, tak jakby też z jakiś opowieści… A może to był któryś z tych legendarnych Strażników Wieży?
OdpowiedzUsuńPrzymrużyła oczy, starając się skupić. Ostatnio coś było z nią nie tak, robiła wszystko na opak. Zamiast siedzieć grzecznie w swoim pokoju wyłazi na ulicę w środku nocy! Przymknęła na chwilę oczy, biorąc oddech, spięła się do biegu. Niczym cień przemknęła na drugą stronę ulicy, a koń jak na zawołanie cicho zarżał, ostrzegając jeźdźca. Przylgnęła do muru, drugi raz tej nocy wstrzymując oddech. Zimny mur boleśnie oziębił ciepłe plecy, o cal się od niego odsunęła. Wiatr zawiał bezgłośnie, poczuła zimne powietrze na jakimś cudem spoconej twarzy. Natrętny kosmyk zsunął się na piegowaty nos, drażniąc i doprowadzając Adalet do szału. Przerzuciła go ruchem głowy na bok, ale po chwili i tak powrócił na drażliwy czubek nosa, łaskocząc ze zdwojoną siłą.
Co ja wyprawiam? Dlaczego ja tutaj jestem?! - rozpaczliwie zapytała samą siebie, nie pojmując, jak znalazła się poza domem. Decyzję podjęła natychmiast, a wcieliła ją w życie chwilę potem. Szybko zagłębiła się w boczną uliczkę, zawracając w kierunku domu i przygniatając wszystkie suche liście po drodze, tupiąc jak dziecko. Świat delikatnie się rozmazywał, gdy uderzała stopami miarowo o nierówne bryły kamienia, pochyliła się do przodu, kurcząc ramiona.
Kopyta stuknęły trzy razy w kocie łby, którymi wyścielona była ciemna ulica. Poczuła na plecach wzrok obcego i wypadłszy z rytmu, nie minęła chwila, nim leżała już jak długa pomiędzy starymi kamienicami Firionu. Budynki pulsowały wraz z biciem serca, a stłuczone kolano nagle oblało się ciepłem. Nie, inaczej.
Córka Lavrance’a potrząsnęła głową, wciąż patrząc na przeciwległą ścianę. Nie, nie ma co uciekać - skomentowała sama sobie swój plan, który - jak wyobraziła sobie - był do niczego. Czasami te wizje doprowadzały ją do szaleństwa, a to z kolei nie wróżyło nic dobrego. Nie chciała oszaleć, przynajmniej nie teraz. Znów potrząsnęła głową, a spięte luźno czerwone wstążki włosów rozsypały się po ramionach. Od początku - rozkazała sobie, szczypiąc się po dłoni. Jej nowe, dziwne odruchy zaczęły być już nawykami. Przetarła dłonie o uda, nasłuchując szumu miasta, Choć minęła wieczność, nie usłyszała stukotu podków o bruk. Wciąż tam był?
Przykucnęła i chwyciła palcami mur. Skąd przyjechał? Z którego królestwa? Przypomniała sobie, gdy przed chwilą wyjrzała za okno. Od północy, czy od zachodu? Jeśli przed chwilą wjechał do miasta, to tylko północną bramą. Zachodnia była zawsze zamknięta w nocy. Czy zabłądził? Na pewno nie był mieszkańcem Firionu. Nie pochodził też z żadnego z królestw zza Morza Iteryjskiego. Wjechał na koniu do miasta, więc nie był też zwykłym obtargańcem, straż nie wpuszcza żebraków.
A więc kto to? Kim jest, dlaczego tu jest i dlaczego stoi na środku nieoświetlonej alejki? Czeka na kogoś? Obserwuje? Szuka czegoś? Zachowując absolutną ciszę, znów wyjrzała zza rogu. Jeździec właśnie zwrócił swój wzrok we stojącą naprzeciwko karczmę, skąd wydobywały się jeszcze stłumione odgłosy bijatyki, a może uczty. Nachyliła się bardziej, a coś suchego trzasnęło pod jej stopą.
Jeździec odwrócił się błyskawicznie, ale ona była jeszcze szybsza. Teraz już wiedziała, skąd zna tę bladą, pociągłą twarz, czarne i przenikliwe spojrzenie wąskich oczu. Papiery papy, kwity gildii, ale nie zwyczajne rachunki czy pisma. Na zwyczajnych pismach nie zleca się likwidacji ludzi, szczególnie ludzi tak młodych, jak jeździec na karej klaczy. Miała wrażenie, że właśnie na własnej skórze poczuła oddech ciągnącej się za mężczyzną śmierci.
[Oboje brzmią cudnie, trudno byłoby mi kogoś wybrać. Może więc ty proponuj, o ile masz jakiś pomysł na którymś z panów. Swoją drogą pozytywnie zaskoczyła mnie mnogość (jak na taką ilość autorów) powitań, zdawało mi się, że blog już przymierał, a tu miłe zaskoczenie.]
OdpowiedzUsuń[Hej :) Dzięki wielkie :) Wybrałam tego pana, ale nie mam jeszcze pomysłu na wątek. Może coś w Farii?]
OdpowiedzUsuń[Taki dość nieprecyzyjny ten pomysł :D Jak go sprecyzujesz mogę zacząć ;)]
OdpowiedzUsuń[No tak trochę drastycznie, ale ok.]
OdpowiedzUsuńZaczynało się ściemniać. Maviel postanowiła jak najszybciej wrócić do domu, który zajęła po swojej zmarłej kuzynce. Nie chciała w ciemnościach kręcić się po lesie, który miała do przemierzenia. Niejednokrotnie słyszała o rabusiach, którzy się tam kręcili. W dodatku była kobietą, co również nie sprzyjało jej w tych okolicznościach. Nawet teraz, kiedy jeszcze było dość jasno uważnie rozglądała się po lesie. Wydawało się być dość spokojnie. Zerwał się jedynie większy wiatr, który potargał jej długie, rude włosy, które przysłoniły jej na chwilę oczy. Kiedy je odgarnęła jej otoczenie całkiem się zmieniło. Było dużo ciemniej. Nieopodal zauważyła jak część lasu rozświetlały ognie. Przy dużym ognisku znajdowała się niewielka, kamienna budowla przypominająca swoim wyglądem coś na wzór ołtarza. Nie wiedziała co się tu działo i co się przed chwilą stało. Nie poznawała tego miejsca. Nie widziała już także ścieżki prowadzącej do domu.
- To tylko jakiś sen… - powtarzała sobie pod nosem próbując się obudzić, ale nic nie przynosiło skutku. Po ciuchu zbliżyła się do światła. Wyglądając zza potężnego dębu obserwowała obce zgromadzenie z przerażeniem.
- Zacznijmy od cielaka. – rzucił jeden z mężczyzn, który po chwili wprowadził cielę na kamienną budowlę.
- Dla Jarowita, by wspomógł nas w wojnie i pomógł odebrać koronę królestwa. – oznajmił kolejny, który wziął do ręki miecz i jednym, krótkim cięciem skrócił zwierzę o głowę. Maviel zacisnęła mocno oczy by tego nie widzieć i zakryła dłońmi usta by nie krzyknąć. Zabijanie zwierząt nie było jej całkiem obce. Skąd musiało brać się mięso na jej stole, ale nigdy nie widziała czegoś takiego z tak bliska. Czuła jej żołądek zaczyna podchodzić jej do gardła.
- Cielę to za mało. Taka sprawa wymaga większej ofiary. – stwierdził jeden spośród nich. – Wymaga człowieka. – dodał po chwili rozglądając się po swoich towarzyszach. Maviel zaczynały mięknąć kolana. : „ To jakiś obłęd! Chyba nie chcą wybrać kogoś z siebie by go poświęcić w jakichś rytualnych obrzędach?! I ten Jarowit… Gdzie ja jestem?!”. – rozbrzmiewało w jej zagubionej głowie. Nie mogła dalej na nich patrzeć. Zaczęła rozglądać się szukając jakiejś drogi ucieczki, kiedy spostrzegła, że za pobliskim drzewem również ktoś się kryje. Ledwo udało się jej powstrzymać od krzyknięcia. Nie wiedziała czy był z nimi i czy zaraz jej im nie wyda.
Rosły mężczyzna powolnie człapał do swojej sypialni. Jak na swój niemłody wiek, wydawał się aż nadto silnym i krzepkim gościem, któremu ciężar czasu bynajmniej nie spoczywał na karku. Trzymał się prosto, poruszał się żwawo, a jeszcze szybciej wymachiwał mieczem, jeśli nadarzyła się ku temu okazja. A żaden z licznych zwierzchników Hansy Finneganów, która trwała z pokolenia na pokolenie, nie wyglądał tak zdrowo i świeżo. Zazwyczaj ludzie, którzy mieli na głowie tyle obowiązków i spraw niszczeli jak delikatna tkanina wystawiona na palące słońce; starzeli się, marnieli, chorowali…
OdpowiedzUsuńI umierali. Albo ginęli w niewyjaśnionych warunkach.
Jednak nawet Rolf Finnegan nie czuł się tego dnia dobrze. Pół roku temu pojawiły się dziwne sny. Miesiąc temu dołączyły się do tego dziwne przeczucia. Dzisiejszej nocy dręczyły go krwawe wizje. Nie lękał się prawie niczego, co było mu dane zobaczyć. Ale widok przyszywanej córki rozszarpanej przez czarne szpony wyłaniające się z niebieskich płomieni, jej krew i krzyki mieszające się w jedno… Miał dość. Dość wszystkiego: swoich ludzi, Hansy, Leidofa, papierów, zleceń, kłamstw…
Kładąc swoją ciężką dłoń na mosiężnej gałce, na chwilę przystanął i obejrzał się za siebie. Wypada sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Tak dla pewności i spokojnego snu. Jeśli uda mu się dziś zasnąć.
Delikatnie popchnął mahoniowe drzwi do przodu, aby ujrzeć córkę spokojnie śpiącą, osłoniętą szorstkim futrem. Jest dorosła, a dalej wydaje mi się, że to mała dziewczynka — mruknął do siebie, wzdychając. Za długo traktował Adalet jak dziecko, nie pozwalając jej wychodzić z siedziby po zmroku, rozmawiać z różnymi typkami… Jutro z tym skończę, wreszcie ona musi kiedyś dorosnąć, może powinna nawet wyjść za mąż! — dodał, przypominając sobie zmarłą żonę. Od niepamiętnych czasów był wdowcem, obraz Theresy był dla niego niewyraźny jak mgła…
Rolf zawrócił do swojej sypialni i padł na szerokie łóżko jak po kilku butelkach wina. Był na tyle zmęczony, że nawet nie spostrzegł czerwonowłosego cienia, wymykającego się ukradkiem z jego pokoju. Nim trzeszczące drzwi zamknęły się do końca, Adalet jednym susem przeskoczyła przez próg i obracając się jak w tańcu, cichutko je domknęła. Brud z podłogi drażnił ją w stopy, ale buty musiała zostawić u siebie, żeby papa nie zauważył ich braku.
UsuńMignęła jak błysk przez korytarz i poddenerwowana usiadła na łóżku, zapominając o kukle. Tak, kukła była jej wybawieniem, bo zmęczony po całym dniu ojciec nie potrafił odróżnić własnej córki od porwanego na strzępy czerwonego jedwabiu przyszytego do worka ziemniaków i kilku poduszek, przykrytych futrem. Atrapa była jej jedynym biletem na zewnątrz… Za pół roku zostanę nazwana starą panną, ale po zmroku nawet czubka nosa za okno nie mogę wychylić — szepnęła, spychając swojego marnego sobowtóra na bok. Starając się namierzyć w ciemności drzwi, wepchnęła w szparę pomiędzy progiem o wyjście kawałek materiału i trzymając się możliwie jak najdalej, zapaliła jedyną świecę w pokoju, rozkładając papier oznaczony dwiema literami: AD.
Adalet wiedziała, że jest to jakiś szyfr, ale nie miała pojęcia, kto mógł wysłać zlecenie ojcu. Nie pamiętała też, aby list przyszedł koszykową pocztą, jak w skrócie nazwała sposób dostarczania tych bardziej poufnych przesyłek. Polegał on na tym, że wybierała się każdego dnia na targ z koszykiem i kupowała specjalnie oznaczone warzywa, owoce, sery czy mięsa, które zawierały ukryte i zabezpieczone listy do Hansy.
Standardowa, jak na zlecenie morderstwa, treść listu nie wniosła nic więcej, niż zdolna była sama wydedukować. Opis osoby zgadzał się co do najmniejszego szczegółu, wzmianka o karej klaczy również pasowała jak ulał. Ale ani jednej przydatnej informacji więcej. Oferowana kwota również nie była jakaś niezwykła.
Adalet z ulgą zgasiła świecę i usiadła przy oknie, jak zawsze wpatrując się w śpiące miasto, Nic nie zmieniało się tu od wieków, Firion zdawał się trwać w bezruchu. Wszystko było po staremu, ale jednocześnie córka Lavrance’a czuła zmiany. Zmiany pod przykrywką, jaką było nazywanie stolicy spokojnym i bezpiecznym miastem. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, nawet ciemność już nie jest taka sama.
Znów powtórzyła to przepytywanie samej siebie jak poprzedniej nocy.
Kim był ten młody mężczyzna? Nie miała okazji usłyszeć choćby plotki na jego temat, nigdy nie widziała go w mieście a tym bardziej w budynku Hansy. Dlaczego wjechał do miasta na koniu, choć teoretycznie powinien go prowadzić? Śpieszył się gdzieś, uciekał przed kimś, może kogoś ścigał. Dlaczego był taki niespokojny? Gdzie się zatrzymał? W mieście jest niezliczona ilość karczm, tawern i gospód. Mogła wykluczyć te, które nie miały własnej stajni. Ale to i tak szukanie igły w stogu siana. Czy powinna zasięgnąć języka u zaufanych informatorów? Kupić paru żebraków za zebrane oszczędności? Samej wyruszyć w Firion? Możliwości było wiele, ale żadna nie zdawała się tą właściwą.
Dlaczego ktoś chce go zlikwidować? Jest niewygodnym świadkiem, bękartem, oszustem, złodziejem, mordercą, kochankiem żony…? Z odrazą odrzuciła to ostanie. Jakoś nie wyglądał na kogoś takiego. Więc może był bękartem. Skąd? Z którego rodu? Zadając to pytanie, przypomniała sobie tę zakurzoną i nikomu niepotrzebną księgę, traktującą o rodach Astavii. Nigdy nie lubiła książek, a szczególnie wszelkich spisów i wykazów, które kazał jej studiować papa. Dopiero teraz zrozumiała, że takie źródło jest bezcenne.
Skąd pochodzi? Nie miała pojęcia, ale mogła postawić kilka monet o to, że nie urodził się na południu. Dlaczego skierował się do tego miasta? Czego, a może kogo szuka?
Pytania mnożyły się wraz z każdą sekundą, a zanim Adalet zdążyła się położyć, zasnęła, oparta o zimne okno w swojej sypialni.
[Pewnie, że chcę :) Z resztą jestem Ci to winna za Adain :) Wybierz miejsce, a podrzucę pomysł :)]
OdpowiedzUsuń[Czyli wymyślamy świat od zera :) Co Ty na to by Mormonia była państwem bardzo religijnym, wręcz fanatycznym, gdzie większość czci kapłanów niczym bogów. Ci mają potężne moce, ludzie się ich boją, ale są też i oszuści, którzy za pomocą sztuczek wyzyskują ludzi. Moglibyśmy trafić na takiego oszusta czy nawet całą szajkę, którą ktoś zdemaskował albo może wyniknąć sytuacja, przez którą nasze postacie musiałyby się do nich przyłączyć. To tak na wstępie. I jak? :)]
OdpowiedzUsuń[Czuję się wyzyskiwana, ale skoro tyle czekałeś to masz :)]
OdpowiedzUsuńNie przepadała za podróżowaniem. Nieznane często ją przerażało i stawiało w niewygodnych sytuacjach. Nie tak łatwo było się porozumiewać z innymi bez słów. Czasem uważano ją za gbura, a czasem za kogoś niespełna rozumu, kogo można okraść i wykorzystać. Kiedy jednak przystępowano do takiego planu szybko spotykano się z gorzką porażką niejednokrotnie kończącą życie pomysłodawców. Sinan nie lubiła odbierać innym życia, ale doświadczenie nauczyło ją tego, że żyła w niebezpiecznych czasach i często było to koniecznością. Zakon Sidry w dużej mierze przyczynił się także do tłumienia kłębiących się w niej emocji, przez co było jej łatwiej po czymś takim przejść do porządku dziennego, a nawet zabijanie uznać za porządek dzienny. Mimo wszystko uważała by nie stać się całkiem okrutną, pozbawioną serca i współczucia osobą. Miła sumienie, może trochę spaczone, ale miała i starała się nim kierować na ile pozwalały jej na to okoliczności.
Przekroczyła już granice Varnas i galopem zmierzała w stronę Orlego Lasu, za którym nie przepadała. Zawsze towarzyszyło jej tam dziwne uczucie jakby ktoś ją obserwował i tylko czekał na chwilę jej nieuwagi by doprowadzić ją do zguby. Poza tym las nie kojarzył się jej najlepiej. To właśnie w lesie znajdował się Zakon Sidry, gdzie doświadczyła wszystkiego co najgorsze, gdzie próbowano zamienić ją w bezmyślną marionetkę gotową ślepo podążyć za swoimi panami. Ale to nie był ten las. Nie było tu pozostałości po piekielnych bramach ani fundamentów samego piekła, którym zwykła nazywać tamto miejsce. I tego musiała się trzymać. Miała do wykonania misję i była już w połowie drogi. W pewnym momencie jej koń zatrzymał się i zaczął rżeć. Rozejrzała się, ale nic nadzwyczajnego nie dostrzegła. Pogłaskała śnieżnobiałą klacz po gładkiej szyi starając się ją uspokoić jednak nie przynosiło to żadnych efektów. Zsiadła więc z niej chcąc pokazać jej, że nie ma się czego bać. Ruszyła kilka kroków do przodu trzymając w dłoni wodze, ale Ria tylko odchyliła łeb do tyłu odciągając je wraz z Sinan. Żałowała, że nie może się odezwać, przemówić do niej spokojnym głosem, co być może przyniosłoby jakiś efekt, choć czasem to właśnie to, że porozumiewała się bez słów wydawałoby się przynosić lepsze rezultaty. Puściła więc na chwilę wodze kładąc dłoń na rękojeści, tak na wszelki wypadek i powoli ruszyła do przodu. Ria zarżała jeszcze głośniej aż podniosła wysoko przednie odnóża jakby chciała ją przed czymś powstrzymać. To była ostatnia rzecz, którą zobaczyła w Orlim Lesie, bo po chwili ogarnęło ją światło i znalazła się w całkiem innym miejscu. Próbowała jakoś cofnąć się, wrócić, ale na marne. Roztargniona zaczęła rozglądać się nerwowo dookoła cały czas zaciskając coraz mocniej dłoń na rękojeści miecza. Jej oczom w oddali ukazały się murowane obwarowania, które wieńczyły ogromne posągi zakapturzonych, dostojnych postaci oraz dziwnych stworzeń, które im towarzyszyły, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Wydawały się przypominać latające lwy, o przeraźliwych pazurach i językach węży.
Największy mędrzec Astavii nigdy by nie powiedział, że kamienny parapet byłby wygodny dla innego twardego ciała, a co dopiero delikatnej kobiety. Od wielu lat Adalet nie spała tak spokojnie, tak zwyczajnie, tak beztrosko. Wreszcie przestała śnić o płomieniach, o parzącym skórę żarze, o spiekocie bijącej z jasności. Wspomnienia z przeszłości miały już nigdy nie wrócić, zastąpione namacalną teraźniejszością. Dom, jej rodzice — w ciągu jednej chwili wszystko odpłynęło na sam koniec umysłu, niepotrzebne i przygnębiające. Finnegan wreszcie dorastała, wychodząc z labiryntu nierozpoznanych obrazów i odczuć. Nie zadając pytań ojcu, starając się skoncentrować na życiu w Firionie — tak z dnia na dzień zamykała wrota prowadzące do prawdy. Może jej przeznaczeniem było narodzić się ponownie, w innym świecie?
OdpowiedzUsuńTej nocy w swoim śnie widziała błękitną grzywę morza i daleki, nieznany horyzont, napełniony ciszą i światłem. Słońce wciąż kryło się za wodą, ale jasna poświata narastała z każdą chwilą, jakby zaraz zza linii widnokręgu mieli wyjść potężni, olśniewający bogowie. Czekała na skraju lądu, nie lękając się fal uderzających o szare skały. Stała pewnie, opierając dłoń na rękojeści miecza u pasa. Przez chwilę gładziła chłodną głowicę, a gdy spojrzała w dół, okazało się, że stalowy przedmiot rozpadł się w pył. W desperackiej próbie uchwyciła garstkę prochu w dłonie; nikły proszek nie ważył nawet kwarty. Zacisnęła pięść, aż nagle w miejsce miału poczuła twardy kształt. Powoli rozprostowała drżące palce, zwalniając uścisk. Na bladej dłoni leżał biały jak śnieg klucz, prosty i ciężki. Wyglądał jak jeden z pęku kluczy strażników więzienia, masywny i odrapany. Tam, gdzie go zarysowano, czerwieniła się świeża, szkarłatna krew. Adalet zmrużyła oczy, wyszukując w swojej pamięci czegokolwiek o kluczach, ale wysiłek był bezowocny. Gdy tylko dotknęła kształtu, ten rozlał się w czarny jak smoła płyn i nim mrugnęła, na jej dłoni spoczywało krucze pióro. Wtedy zadął północny wiatr i porwał pióro w stronę morza. Cóka Lavrance'a rzuciła się w pogoń, skacząc w rozjuszony żywioł.
Nie zbudziła się z krzykiem na ustach, nawet nie drgnęła, przysłaniając oczy dłonią. Minął dzień, cała noc, czy też może miesiąc? Sen przywiódł jej na myśl tę noc, kiedy jakby w malignie wymknęła się z budynku, aby zaspokoić swoją ciekawość. Nie wiedziała, dlaczego akurat przypomniało się jej to, a nie coś innego. Czy sen ma coś wspólnego z mężczyzną na karej klaczy? Przetarła oczy dłonią i wyjrzała na zewnątrz. Nie pospała sobie za długo, słońce jeszcze nie wstało, tylko równy krok strażników zapowiadał nowy dzień. Miała jeszcze trochę czasu, nim ktokolwiek wstanie na nogi i zaglądnie do jej pokoju. A Adalet nie miała zamiaru się ociągać. Sięgnęła po szorstką tkaninę, skrojoną na płaszcz i rzuciła śpiącej na środku łóżka popielatej myszy spojrzenie pełne irytacji. Lubiła to zwierzątko, ale zapach gryzonia na pościeli to nie to, czego jej trzeba do szczęścia.
UsuńStrażnik z wąsem zatrzymał się przed starym, ale zadbanym budynkiem Hansy Finneganów. Postawili ją dwieście lat temu, ale wszystko trzyma się kupy jak się patrzy! - pomyślał, drapiąc się po głowie. Jeszcze wczoraj jakiś murarz królewski deliberował tu prawie pół dnia i podziwiał tę chędożoną fachówkę. Kiwał głową, mruczał coś do siebie i rysował na kawałku papieru, obchodząc budynek z każdej strony, aż wreszcie ktoś ze środka wylazł i dał mu po nosie. Biedak zasuwał do najbliższej karczmy jak do świątyni dumania! - dodał, chwiejnym krokiem kontynuując obchód. Dobrze, że ruszył się dalej, bo widok czerwonego demona w czarnym płaszczu co najmniej by się zdziwił.
Adalet szybko przemknęła pomiędzy sąsiednimi budynkami i z rozbiegu przeskoczyła przez odrapane skrzynie, prawie rozrywając tkaninę. Chwilę zajęło jej odszukanie miejsca, w którym ostatnim razem widziała jeźdźca, wreszcie błądziła wtedy w mroku rozjaśnionym tylko przez kilka latarni i światło z domostw. Na miejscu nie zmieniło się nic, ale nikogo też tam nie zastała. Do świtu, ma czas do świtu. Namyślając się chwilę, rozejrzała się też wokół, przeleciała błyskawicznie przez wszystkie stajnie w pobliżu i nim Firion ujrzał pierwsze promienie słońca, była już w domu. Po obcym nie pozostał nawet ślad. Nie miała czasu, aby wypytać ludzie, ale to mogła z czystym sumieniem przełożyć na później, gdy ojciec wyśle ją na targ. Tak nie wzbudzi podejrzeń ani brata, ani kogokolwiek z Hansy.
Prześlizgnęła się przez tylne wejście, wpadając po drodze do piwnicy, gdzie w najciemniejszym i najdalszym jej zakątku trzymała różne przedmioty. Takie, których nikt nie powinien zobaczyć, nawet jej ojciec. Papiery, trochę złota, broń i wszystko, co miało się jej wkrótce lub nigdy przydać. Planowała odejść z miasta, wyruszyć gdzieś, gdzie będzie wreszcie mogła uporządkować swoje myśli. I odkryć, czym jest jarzące się blaskiem znamię, które jaśnieje tylko raz w roku. O którym wie ona sama i nikt więcej.
Poza całym sekretnym ekwipunkiem trzymała tam też trochę sera dla swojej oswojonej myszy. Podebrała kawałek bratu, który uwielbiał go ponad wszystko, co jadalne. Wolała więc przetrzymywać ten „cenny” skarb z daleka od jego osoby. I beztrosko maszerując pośród beczek, skrzyń i kurzu, zatrzymała się przed jedną z pustych szaf z fałszywą ścianką. Odrzuciła włosy do tyłu i otworzyła skrzypiące drzwi, aby...
Aby zobaczyć w środku związanego i zakneblowanego jeźdźca karej klaczy. Piękny początek dnia, prawda?
Sinan przez moment nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie wiedziała, gdzie się znalazła i jak to się stało. Próbowała się cofnąć, jakoś wrócić, ale nie potrafiła. Wiedziała jednak, że nie może tak po prostu tu stać i czekać na wybawienie. Musiała poszukać jakiejś pomocy, jakiegoś rozwiązania. W pewnej chwili dostrzegła starca i jakichś ludzi, którzy się nad nim znęcali. Ale zamiast mu pomóc schowała się za drzewem, które oplotło ją gałęziami i przytuliło do pnia, tak że nie mogła się ruszyć. Przestraszona próbowała się wyzwolić, młode pędy nie ustępowały. Gdyby tylko mogła, przeklęłaby coś pod nosem, ale nie mogła. Zacisnęła zęby i patrzyła. Nagle pojawił się jakiś ciemnowłosy mężczyzna, który próbował ich powstrzymać. Szlachetne, choć też i głupie – pomyślała. Dobrze wiedziała, że tak tworzy się sobie kłopoty. Jednak nie tym razem. Gdy zjawił się kapłan pędy ustąpiły. A gdy wspomniał o ciemnowłosej dziewczynie wypchnęły ją z ukrycia do przodu. Zdrajca – pomyślała marszcząc brwi i odepchnęła od siebie gałązki.
OdpowiedzUsuń- No i masz! Jest nasza zguba! Chodź tu – ponaglił zamaszystym ruchem dłoni. Zdziwiona podeszła niepewnie. Widziała człowieka pierwszy raz na oczy, a on zachowywał się tak, jakby ją znał.
- Skoro jesteśmy już wszyscy razem, od razu chodźmy do zakonu. Pewnie macie wiele pytań, nawet jeśli ja nie mam zbyt wiele odpowiedzi do udzielenia, ale…
- Najpierw nasyłasz na mnie tych oprychów, a teraz co? – spytał starzec. Cały czas rozmasowywał obolałe od ciosów ciało.
- Nikogo na ciebie nie nasłałem, Mantidzie. Za to nie mogę tego samego powiedzieć o swoich braciach. – Uśmiechnął się chytrze. – Ale zawsze możesz zrehabilitować się w ich oczach. Zajmiesz się tą dwójką.
- A kim oni w ogóle są?
- Przybysze z dwóch różnych światów. Długo starałem się kogoś sprowadzić. Nawet nie wiesz ile mnie to kosztowało…
- Po co ich tu sprowadziłeś?
- Za dużo pytań na raz. – Kapłan uśmiechnął się przesłodko. Sinan miała wrażenie, że nie chce mówić przy nich, jakby powód mógł ich przestraszyć, zaniepokoić. I bez tego była przestraszona i zaniepokojona. Teraz jednak i tak nie miała dokąd iść. A skoro to on ich tu sprowadził, zapewne mógł ich też odesłać. Jego było trzeba było się trzymać.
[Oki doki ;)]
Nieznajomy wyleciał z szafy jak wciśnięta tam na siłę miotła i jęknął, tocząc się po chłodnym kamieniu wyścielającym piwnicę. Nie wyglądał ani na szczęśliwego, ani na zachwyconego obecną sytuacją. Na jego twarzy malowały się jedynie barwne sińce i kilka drobnych otarć, wyraźni odznaczających się na bladej skórze.
OdpowiedzUsuńWidok jeźdźca z bliska powinien ostudzić jej przerażenie. Leidof zawsze mówił — szkoda trwonić siły na strach. Jeśli przyjrzysz się karaluchowi odpowiednio dobrze, to zrozumiesz, że to tylko marny robak, groźny jak pył przeciw skale. Jednak przerażenie wcale nie zniknęło, a jeździec wcale nie był pyłem. Był żywym, trochę poobijanym człowiekiem, który przeszkodził jakiemuś możnemu. A na dodatek, wokół niego czuła woń śmierci, lecz nie zwykłej, czarnej śmierci. Aura była gęsta i przesiąknięta cierpieniem.
Patrząc na puste oczy, nie była pewna, co widzi. Czy widziała ten sam niepokój, który towarzyszył jej? A może była to błyskawiczna analiza jej osoby? Kim była w oczach jeźdźca? Zabójczynią, tchórzem, czy szarym człowiekiem, jakich pełno na tej ziemi?
Ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby wczoraj Adalet do głowy, to uwolnienie więźnia. Ojciec byłby zawiedziony i zaskoczony tym, że jego grzeczna córka potrafi się mu sprzeciwić. Adalet też byłaby zdziwiona. Jednakże czym ten człowiek zasłużył sobie na taki los? Czy cierpienie za cierpienie to sens naszego życia na tym świecie?
Spojrzała szybko na ofiarę Hansy i chwyciła w drżącą dłoń zardzewiały, stary nóż. Zacisnęła pięść pewnie, lecz jej myśli zaciekle ze sobą walczyły. Co powinna zrobić Adalet Finnegan – zapytała samą siebie, choć odpowiedź nie była tak naprawdę potrzebna.
Adalet Finnegan, córka Lavrance’a zabija i przejmuje dziedzictwo swego ojca. Morduje zgodnie z poleceniem, nie czując nic ponad pogardę do marnej duszy, którą właśnie rozniosła w proch. Morduje, bo czeka na ten przyjemny dreszcz, który przeszyje jej ciało, gdy pierwsza kropla krwi spadnie na lód. Morduje, bo chce zabawić się ludzkim losem.
Lecz ta Adalet nigdy nie czuła się córką Lavrance’a, nawet w najśmielszych snach nie widziała siebie z bronią w ręku. Wierzyła, że życie ma jakąś wartość, a odbieranie go innym ludziom nie sprawia, że człowiek staje się potężniejszy czy mądrzejszy. Więc bez obaw, zdecydowała.
Gdy nóż przerwał ostatni sznur, czerwonowłosa cofnęła się szybko, nawet nie czekając na najkrótsze słowo. Powinna w tym momencie zaszyć się zgrabnie w korytarze Hansy i nigdy nie wrócić; Adalet jednakże potknęła się o pierwszą lepszą wystającą płytę i zanim się pozbierała, jej twarz była już czerwona jak słońce o zachodzie. Strzepnęła z ud niewidzialny brud i przygarbiona przeskoczyła nad skrzynią ziemniaków, bezszelestnie ulatniając się z małego pomieszczenia.
Choć czas zatrzymał się w miejscu, korytarz piwnicy zdawał się nie kończyć, ceglane łuki zlewały się w jedno. Schody prowadzące ku światłu i świeże powietrze zastępujące powoli zaduch panujący w podziemiach uderzyły nagle i mocno, tak, że Adalet zachwiała się i gdyby nie marna poręcz, spadłaby z hukiem w dół.
Gdy wreszcie stanęła na parterze, zatrzymała się i nabrała oddechu, łapczywie pochłaniając czysty powiew gdzieś z ulicy. Może się jej zdawało; lecz gdzieś z tyłu echem odbijał się lekki krok jeźdźca jak szpilka wbijający się gdzieś w kark. Dziewczyna zerwała się do przodu, pragnąc jak najprędzej się oddalić od tego, co zrobiła i kogo uwolniła.
Jakiś wredny głos w środku jej rudej głowy podpowiadał, że powinna była zawrócić i tego delikwenta z szafy wyprowadzić z budynku, jednak inny, spokojny i rozważny głos doradził jej, żeby pozostała w ukryciu i w żaden sposób nie dała się powiązać ojcu z burzą, jaką zapewne wywołała, wypuszczając jeźdźca.
Powinna pójść na kompromis, taki, który zadowoli oba głosy. Adalet rozejrzała się wokół siebie i wreszcie kierując wzrok na otwarte ciągle wejście do piwnicy, zaczaiła się za ciężką i śmierdzącą wiekowym kurzem kotarą, czekając na rozwój wydarzeń.
Z drugiej strony… szafa? Zawsze miała podległych ojcu ludzi za profesjonalistów.
[hej, przyszedłem! :D to co, zaczynamy wątek? jaki świat proponujesz? masz jakiś pomysł, czy burza mózgów?]
OdpowiedzUsuń[to juz 6? to pobijam rekordy . bo na innym blogu tez wracam jak bumerang xD
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, tam chyba masz zastój moj drogi ^_^]
[wszystko to co opisałeś brzmi jak jeden dobry wątek xd a tak serio, to sobie myślę, że faktycznie fajnie można by zacząć w zamku, a potem gdy się już polubią, to ruszą na przygody po innych światach, coś się w trakcie samo urodzi tak czuje. to co, zacząłbyś? :D ]
OdpowiedzUsuń[skoro tak mowisz xD ja tam licze osobno - alez wybaczam.
OdpowiedzUsuńNie wiem kiedy tam odpisze... zastoj mnie dopadl ;..;]
[ Wybacz, że tyle to trwało :c ]
OdpowiedzUsuńNiebo przecięła błyskawica, poprzedzona orkiestrą grzmotów i zestresowanych zwierząt. Calanthe nienawidziła piorunów, a jeszcze większą antypatią darzyła lejący się z nieba deszcz, uniemożliwiający jej dalszą podróż. Nie chciała przyjeżdżać do Astavii, po wydarzeniach sprzed kilku lat obiecała sobie, że już nigdy nie postawi tu stopy, jednak sytuacja życiowa ponownie pokrzyżowała jej plany, wpędzając prosto w zaciskającą się powoli pułapkę.
- Pieprzyć takie życie. - warknęła, chowając się pod na wpół zawalonym krużgankiem czegoś, co niegdyś było najprawdopodobniej wyjątkowo urokliwym zameczkiem.
Woda lała się z niej strumieniami, zapasy żywności wyczerpała ponad godzinę temu, a na domiar złego nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie pogoda miała się poprawić. Wściekła jak osa osunęła się na podłogę, rzucając pod nosem wiązanki, których kobieta jej pokroju nie powinna nigdy wypowiadać.
Nie miała pojęcia, jak długo przesiedziała na lodowatych, pokrytych mchem kafelkach nieznanej ruiny, a nagłe pojawienie się narastającego z każdą chwilą uczucia niepokoju skutecznie pochłonęło całą jej uwagę.
- Co się do cholery dzieje? - mruknęła pod nosem, powoli przesuwając się w stronę pobliskiego kąta.
Wtem przed oczami mignął jej cień, a po drugiej stronie korytarza ujrzała powód swych zmartwień. Skamieniała ze strachu i zdziwienia, nie potrafiąc wydusić choćby słowa. Czarnowłosy młodzieniec spojrzał w jej stronę, nie miała pojęcia, czy rozpoznał w niej tę samą dziewczynę, którą próbował zamordować zaledwie kilka lat temu. Była młoda i głupia, gdy rabunki niemal wpędziły ją do grobu. Odetchnęła głęboko, czując, jak miękną jej nogi. Przecież na własne oczy widziała jego egzekucje, nie przepuściła okazji, by zobaczyć, jak trawi go ogień. A jednak stał teraz przed nią, wyglądając na bardziej żywego, aniżeli by tego chciała. Na domiar złego, tym razem była całkowicie bezbronna.
- Calanthe, masz zwidy, ten człowiek jest martwy. - uspokajała się, mówiąc zdecydowanie głośniej, niż zamierzała - Rzuciłaś to wszystko, przecież cię nie zabije.
Życie przelatywało jej przed oczami, a mężczyzna podchodził coraz bliżej.
Calanthe
tyle lat już ty siedział i przez ten cały czas nikt nie przeszkodził w jego odrętwieniu. 200 lat letargu przerwanego przez dźwięk kołatki i skrzypienie podłogi. ludzie najwyraźniej zapomnieli jaka bestia zamieszkuje ten zamek. ruszył się z krzesła strzepując z siebie tumany kurzu i pajęczyn. rozprostował cale ciało, które zachrupało jakby co najmniej łamali go w paru miejscach. czerwone, do tej pory wyprane z koloru oczy, zabłysły czerwonym blaskiem. w zamku był intruz, a to oznaczało świeżą krew. wyszedł bezszelestnie z pokoju, kierując się w stronę głównej sali, gdzie wyczuwał czyjąś obecność. stanął przy balustradzie obserwując młodego mężczyznę, który przyglądał się portretowi. serce draculi ścisnęło się lekko na myśl jacy byli z żoną szczęśliwi gdy malarz uwieczniał ich podobizny. na wieki.
OdpowiedzUsuńwampir wyciągnął dłoń przed siebie, a intruza otoczyły cienie, które zaplątały się wokół niego jak pnącza i rzuciły nim z całym impetem o ściane naprzeciwko.* kim jesteś *cichy warkot, który wydobył się z nieużywanego przez 200 lat gardła draculi, rozniósł się po całym holu. powoli, jak drapieżnik zbliżający się do swej ofiary, schodził po schodach w kierunku leżącego na ziemi człowieka. nie chciał go zabijać od razu, chciał wiedzieć jak intruzowi udalo się przejść przez las. jakim cudem dotarł aż tak daleko? nikomu wcześniej się nie udało. podszedł bliżej, ale stanął w odpowiedniej odległości, by móc zareagować na atak tego... kogoś. przechylił głowę lekko na bok przyglądając się młodzieńcowi. dracula kucnął zaciekawiony pierwszym widzianym od paru wieków, człowiekiem. chociaż... przytłumione przez brak jedzenia zmysły podpowiadały mu, że to chyba nie do końca był człowiek. a przynajmniej coś się w tym mężczyźnie kryło i być może, to właśnie zaciekawiło wampira na tyle, by nie zabić go na dzień dobry.