Powiódł
mnie do ostatniego pomieszczenia wypełnionego stosami różnych
rzeczy przykrytych zakurzonymi płachtami… Trzymał mnie za rękę mocno, jakby wciąż myślał, że to on ochroni mnie, nie na odwrót.
- Archie...
– ścisnęłam jego dłoń, dając znak, że jestem, że to wciąż
ja. I żeby zwolnił.
- Musimy
iść – na przekór moim intencjom, moim myślom, które możliwe
że słyszał, przyspieszył, ciągnąć mnie za sobą.
Westchnęłam
cicho i dałam się prowadzić. Zamczysko, w którym spędziliśmy
ostatnie trzy noce było przeklęte. Wyczuwałam złą aurę już od
samego początku naszego przybycia nie tylko w te mury, ale I
okolicę. Ale byłam już wystarczająco stara, mimo pozorów młodego
wieku, by nie dać się zwariować przez przeczucie. Bądź iluzji,
bo miałam nadzieję, że to tylko urok wiszący nad gmachem ponurych
kamieni, mający go chronić przed nieproszonymi gośćmi. Mój błąd.
- Od
tego nie uciekniemy – rzuciłam ponuro i szarpnięciem
wyswobodziłam dłoń, zatrzymując się na środku sali, pełnej
rupieci. Rupieci, bo połamany kołowrotek, puste skrzynie z
rozpadającymi się od rdzy zamkami, oblepione pajęczynami
nieużywane meble nie miały szans na drugie życie.
Archibald
stanął przede mną z miną... niezadowoloną to mało powiedziane.
Był wściekły. I chyba też wystraszony. Dziwne, myślałam że
wiekowy wampir zapomniał, co to strach.
- Jesteś
wiedźmą, odpraw to – nakazał, a miły, troskliwy mężczyzna,
który mnie całował i przytulał kilka nocy temu gdzieś zniknął.
A mnie zdecydowanie nie spodobał się ten ton.
Spojrzałam
w tył przez ramię. Każde drzwi które mijaliśmy, z wielką siłą
zatrzaskiwał zaraz za nami. Gdyby ścigało nas coś, co posiadało
żywe ciało, może by te starania spowolniły upiora, a nam kupiły
trochę czasu. Ale to było coś poza materią cielesną. A my nie
mieliśmy szans. Ja nawet nie wiedziałam, jakiego rodzaju istota za
nami goni. Co powoduje jej cierpienie, bo lamenty, które słyszałam
poprzedniej nocy przez mury zamczyska, dawały jasne świadectwo bólu
i rozpaczy i to powodowało szaleństwo mordu.
- Ty
nas tu ściągnąłeś – przypomniałam. - Nawet nie wiem, z czym
mamy do czynienia – dodałam, bo przecież bez tego, nie miałam
pojęcia, co robić. Nie miałam też pewności, czy mogę zrobić
cokolwiek.
- Już
dobrze – usłyszałam w odpowiedzi i mój wrażliwy kochanek
powrócił. Podszedł blisko, objął mnie o uspokajająco pogłaskał
po włosach. Jego zmiany nastroju mnie z kolei rozstrajały.
Na
nic się zdawały zapewnienia, bo byłam pewna, że żadne z nas cało
nie opuści tego zamku. Był ogromny i nawet bez iluzji mogliśmy się
tu zgubić, a w biegu i w plątaninie korytarzy oszaleć. Może nawet
doprowadziłoby nas do pozabijania siebie nawzajem. Archibald nie żył
od wieku ponad, ale były sposoby na zakończenie egzystencji
wampira. Ja... jeśli bym tu umarła i znów się odrodziła w tych
murach, moja klątwa zapętliłaby się w o wiele krótszy cykl, bo
powrót z świata żywych i ponowne tam wstąpienie w krótkich
odstępach czasu... Nie umiałam sobie nawet wyobrazić takiego
koszmaru.
Gdy
staliśmy wtuleni w siebie, nawet jeśli nie czułam przyjemnego
ciepła ciała, bicia jego serca, mogłam odetchnąć spokojnie i skupić się nie tylko na biegu. Pęd bez celu i tak prowadził
donikąd. Znaleźliśmy się w pułapce. Ostatnia komnata w długim
korytarzu, równie jak pozostałe była wystrojona, lecz świeżość i świetność tego wnętrza dawno już minęły. Wszystko pokryte
brudem i kurzem, z sufitu straszyły pajęczyny i w każdym kącie
zalęgło się już mnóstwo robali, pleśni i nie wiadomo jakiego
paskudztwa. Nie rozumiałam w ogóle, jakim cudem taka rudera wciąż
stoi? Czemu nie została zburzona, lub zagrabiona przez pana
tutejszych włości? Dlaczego ludzie ze wsi niedaleko zachowywali się
tak, jakby nie mieli pojęcia o istnieniu tego miejsca? Zwykła
iluzja nie mogła wymazać pamięci starszych pokoleń, ktoś musiał
na pewno wiedzieć o zamku i o tym, co się tu wydarzyło, kto tu
niegdyś mieszkał...
- Sol
– mężczyzna objął mnie i odsunął się delikatnie, wskazując
w kącie jakiś drobiazg, który odbijał światło tak intensywnie,
jakby nas wzywał. - Sol, spójrz – powtórzył i puścił moją rękę, by wyminąć dekoracyjne sofy i pufki, wymyślny stoliczek Ii
stanąć przy komódce.
Ten
pokój na pewno należał do kobiety. Był strojny, ale urządzony z
elegancją i smakiem, a komódka była z rodzaju tych, przy których
panie ozdabiają usta karminem, upinają pukle szpilkami z perłą i sprawdzają, czy gorset na pewno dość ciasno związano. Gdyby
drewno nie pleśniało, ciężkie zasłony nie były po części
sprute, a wszystko śmierdziało stęchlizną, może umiałabym
docenić kunszt wystroju. Ale nie. Widmo upiora czyhającego na nas,
nie pomagało mi czerpać radości z pobytu tutaj. Jak mogliśmy dać
się omamić i zaskoczeni widokiem zamczyska w środku lasu, po
prostu wejść do środka?! Jak to możliwe że doświadczeni latami,
które przez magię wydłużały się w nieskończoność, nie
oceniliśmy tej sytuacji trzeźwo, tylko rozgościliśmy się w
upiornym zamku i daliśmy zwieźć pozorom prostej iluzji? Pierwsze
wrażenie było wspaniałe: tajemniczy zamek, bogaty, wspaniały,
piękny, stoi pusty i czeka na kochanków podróżujących w
nieznane. Przecież to kawał stary jak świat! A my jak dzieci
daliśmy się nabrać... Omamieni własnymi zachciankami,
pragnieniami i żądzami, straciliśmy czujność.
-Nie
dotykaj tego... - zasugerowałam cicho i podeszłam do niego szybko,
łapiąc za ramię i zatrzymując w miejscu przed mebelkiem. - Może
to kolejna pułapka...
Komódka
stała jednak niewinnie wbrew na przekór słowom. Drewno popękane,
zakurzone. Lustro także w beznadziejnym stanie, nie można było
dostrzec swego odbicia między pęknięciami szkła i schodzącą
warstwą od spodu. To co tak mocno błyszczało to niewielki kamień
ustawiony na ciemnej aksamitnej chusteczce. O dziwo ta jedna rzecz
nie wydawała się stara na tyle, by w sekundę rozpaść się i
zamienić w pył.
-
To jej serce – Archibald wypuścił powietrze z świstem i miałam
wrażenie, że drgnął oszołomiony własnym odkryciem - Serce –
powtórzył i obrócił się do mnie z szerokim uśmiechem. - To jest
to! To po to tu jesteśmy – zaśmiał się zaraz krótko i donośnie
i objął mnie, podnosząc do góry i całując w usta.
Potrzebowałam
chwili, by ogarnąć sytuację. Gdybym nie była tak naiwna i
łatwowierna, a przy okazji tak łatwa dla przystojnych i
charyzmatycznych facetów, pewnie wpadłabym na to od razu. Archibald
był wampirem i z natury nie powinien się interesować kimś takim,
jak ja. Nasze przeznaczenie się gryzło od początku. A jednak
przypadkowe spotkanie w podroży w wspólnym kierunku nas zbliżyło.
Z natury jestem samotnikiem, moja klątwa jest trudna do zniesienia
osobom, którym może na mnie zależeć, więc łatwiej i dla mnie i otoczenia ograniczać bliskie więzi. Zwłaszcza, że zwykle ludzie
starzeją się i umierają, czas nie jest dla nich łaskawy, a ja
jestem odporna na tak okrutne działanie. Z wampirem może być
łatwiej, bo i on jest nieśmiertelny... taka myśl sprawiła, że
uległam urokowi stulatka.
-Po
to? - wskazałam z zmieszanym grymasem na kamień, który mógł być
nawet i diamentem, ale nie znałam się na tym i nie obchodziło
mnie to zupełnie. - Po to tu jesteśmy?!
Kochałam
już nie raz i nie raz także traciłam głowę dla mrzonek. Także
za życia, gdy byłam sobą przed klątwą , wszyscy wiedzieli, że
mam wielkie serce, jestem roztrzepana i głowę mam pełną wielkich
marzeń. Teraz jednak po prostu czerpałam radość w stosownej
dozie, dbając o własne bezpieczeństwo i strzegąc swojej
tożsamości i prywatności. Byłam wiedźmą, która nie mogła
umrzeć, dzięki czemu cała wiedza i umiejętności, jakie
posiadałam, rosły w siłę razem ze mną i nawet śmierć nie mogła
tego zakończyć. Byłam silna. I nie raz przekonałam się, że nie
ja mogę być dla kogoś ważna, ale moje moce. Tutaj się tego nie
spodziewałam. Może po prostu to był czas, gdy potrzebowałam adoracji, zainteresowania i przyjemnych doznań. A może mimo upływu
czasu, byłam równie głupiutka, jak młode dziewczyny.
- Sol
– wampir posłał mi uprzejmy uśmiech i nie rozczulił mnie tym
tak, jak poprzedniej nocy. - Nie planowałem tego. Nie szukałem
tego miejsca. Nie szukałem ciebie, by to wykorzystać. Nie wierzę
w legendy, chociaż każde z nas jest świadectwem ich
autentyczności. Ale to musi być powód, że ktoś taki jak ty i ja
się tu znaleźliśmy– zapewniał, a ja nie mogłam go słuchać ,
próbując sklecić historię naszego spotkania, podroży, zbliżenia
w logiczną całość. Coś mi chyba umknęło?
W
pewnym momencie jego słowa utonęły w śpiewie, który pojawiał
się znikąd, ale rósł w siłę z każdą chwilą. Krzyknęłam,
gdy potęga dźwięku zaczęła sprawiać mi ból. Zasłoniłam uszy
dłońmi, lecz nic to nie dało. Tak się musiał czuć Archibald,
gdy wczorajszej nocy przyszłam do niego, a ten wił się z bólu na
łóżku. Tyle że wtedy wisiała nad nim postać otulona w białe
łachmany z długimi czarnymi włosami, które wydawały się owijać
wokół jego szyi niczym pętla z szubienicy. Cierpiało jego ciało,
był duszony. A ja miałam wrażenie, że zaraz głowę mi rozsadzi.
I wiedziałam, że długo nie wytrzymam.
Podniosłam
oczy na mężczyznę. Widziałam niepokój na jego obliczu. Widziałam
ruch ust, gdy mówił, może nawet krzyczał. Nic do mnie nie
docierało. Tylko ten śpiew, wysokie dźwięki i wcale nie pełne
słodkiej melodii. To nie była syrena, ani jej diabelski duch, na
pewno, bo to wycie w mojej głowie pochodziło od kogoś, komu słoń
nadepnął na ucho. Ale diament... ten kamień zaczął jarzyć się
czerwonym blaskiem i miałam wrażenie, że w tym tkwi siła upiora.
Archie nazwał to sercem... może wcale się nie pomylił?
Osunęłam się na podłogę, tracąc siły. Przeklęte miejsce. Przeklęta
kraina! Od kiedy tu trafiłam, spotykały mnie same problemy!
Najpierw o mało co nie zamarzłam z zimna, gdy podróż przez portal
naruszył moją magię. Później oskarżono mnie o zbrodnie
jakiegoś... jakiegoś zmiennokształtnego idioty, który zabawiał
się moim kosztem i spełniał swoje mordercze fantazje jako ja. A
teraz to. Krótki romans z nieumarłym może nie był czymś, co bym
wykreśliła, ale koniec tej przygody nie rysował się kolorów.
-Sol!
Sol! Sol! - moje imię nawoływane bez przerwy, bez wytchnienia, a
do tego szarpanie za ramiona sprawiały, że wciąż wiedziałam,
gdzie jestem. Nie odpłynęłam jeszcze, choć nie miałam sił
nawet unieść powiek. Ale mój towarzysz się nie poddawał. W
pewnej chwili poczułam, jak bierze mnie w ramiona, podnosi i zaczyna iść.
-Archie...
- nie otworzyłam jeszcze oczu, nie wiedziałam też, gdzie
jesteśmy. - Gdzie ty biegniesz? - Z każdym kolejnym jego krokiem
dźwięki w mojej głowie były mniej uciążliwe.
-Jest
jedno wyjście – oznajmił i dopiero po chwili zdobyłam się na
to, by unieść powieki.
-Oszalałeś?!
- krzyknęłam krótko, łapiąc się go kurczowo. Zacisnęłam palce
na jego koszuli, lecz nie po to, by się wtulić w mojego bohatera,
ale po to, by go odepchnąć.
Archibald
stał na szerokim parapecie okna i patrzył w dół. Całe zamczysko
wznosiło się na niewielkim wzgórzu, było otoczone nie tylko fosą,
ale szerokim rozlewiskiem, które prawdopodobnie zostało sztucznie
utworzone, gdy połączone dwie rzeki. On chciał skoczyć. A ja za
nic w świecie! Rozumiałam jego tok rozumowania, gdybyśmy opuścili
komnatę, znów biegalibyśmy po korytarzach, mijając komnaty,
gubiąc się w plątaninie pokoi i przejść między nimi, pomiędzy
schodami na piętra, czy skrótowymi przejściami między
pomieszczeniami. To był istny labirynt, a złośliwość upiora nie
pomagała w ucieczce. Ale to... to było wariactwo!
- Ja
tego nie przeżyję – uderzyłam go w pierś i zeskoczyłam z
parapetu.
- Jak
to nie? - zdziwiony uniósł brew i wiedziałam, skąd się to
wzięło. Przeżyłabym to, ale gdybym utonęła... Śmierć mnie nie
bolała, ale nie należała do najprzyjemniejszych odczuć.
- Nie
chcę skakać – sprostowałam.
Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w stronę komódki. Kamień nadal na niej
leżał. Teraz jednak nie błyszczał tą diaboliczną czerwienią.
Czy kilka kroków dystansu sprawiło, że wciąż mam głowę na
karku? Czy to to uratowało mnie od... czegokolwiek co miało
nastąpić?
- Myślisz,
że powinniśmy to zniszczyć? - spytałam niepewna tego pomysłu.
- Istniała
pewna logika w rozumowaniu Archibalda. Kamień był sercem. Upiór
był kupką nieszczęścia I atakował tych, co się zbliżyli. W
zemście? W czystej zawiści? Czy po prostu reagował tak na własne
cierpienie? Jeśli kamień miał moc, był związany, lub co więcej
więził tę istotę, czy zniszczenie go uwolni, czy także
unicestwi? A może jeszcze bardziej rozwścieczy?
- Myślę,
że cokolwiek zrobimy, będzie lepsze od czekania na to, co dla nas
szykuje ta zdzira – usłyszałam w odpowiedzi. I to mi się
spodobało, lubię konkrety.
Gdy
ja wciąż stałam przy oknie, nie chcąc zbliżać się do komody i skarbu, który na niej leżał, mój towarzysz podszedł bez cienia
wahania i strachu. Chwycił w dłonie kamień i z zamiarem rozwalenia
go w drobny pył, napiął mięśnie, ściskając go z całych sił.
Dla wampira to nie problem, ich umiejętności są przecież
doskonale znane I doceniane, ale tym razem chyba się przeliczył.
Spróbował znów i oglądałam dobre kilka minut rożne pozy, jakie
przybierał, wysiłek malujący się na jego twarzy, dostrzegłam
nawet drżenie ramion przy użyciu całych zapasów sił, jakie w
sobie nosił. Nic.
- Chyba
żartujesz.... - mruknęłam, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Co gorsza, nie miałam pomysłu, jak zadziałać, by pomóc. Jakoś
nie przywykłam do roli panny w opałach, która jedynie czeka na
ratunek. Chciałam działać!
Wampir
odłożył kamień na komodę. Rozprostował ramiona, z wyczuciem
wyłamał sobie po kolei każdy palec w dłoni i nastawił na nowo, a
wszystko z niezadowoloną miną. Był wściekły. Okazał się za
słaby, by nas wyciągnąć z tarapatów. Ale też nie było czasu na
reperowanie jego męskiej dumy, więc w kilku susach doskoczyłam do
niego, porwałam błyskotkę i z całych sił rzuciłam nią w
ścianę. Nic.
- Brawo
– dostałam jednak pochwałę w postaci kpiarskiego komentarza i klepnięcia w ramię. - Użyj magi. Rusz głowa, bo rączki masz
wątłe, dziecino! - żachnął i podniósł z posadzki kamień,
podając mi go na wyciągniętej dłoni.
- Nie
wiem, co robić! - rzuciłam z złością.
Egzorcyzmy
działają na duchy. Na zbłąkane dusze. I na demony, które
przeszły z drugiej strony bez zakotwiczenia się w tym świecie,
więc potrzebowały istoty oddychającej, jako kotwicy. Ale upiór to
coś innego. To coś jakby skazaniec wśród duchów, to coś jak
istota przywiązana i karana pośmiertnie. Nieszczęśliwie zmarła,
lub niesprawiedliwie zabita... Było mnóstwo możliwości, ale też
wiele czarów, które mogły działać... Nie byłam pewna, kiedy
trafię w odpowiednie zaklęcie, a przecież w jednej chwili mogło
się to coś tu zjawić... Mnie ogłuszyć, Archibalda udusić...
- Dawaj
mi to – wyciągnęłam ręce, chwytając w swoje dłonie kamień.
Lepiej jest coś robić, niż stać bezczynnie., bo to na pewno donikąd nie prowadzi.
- Wampir
zaczął przenosić meble pod drzwi, by je zastawić. To że wciąż
myślał tak przyziemnie było czasami urocze. Ale teraz jedynie
wywróciłam oczami. Nie mieliśmy soli, nie mieliśmy lawendy, ani
słomy do ochrony. Ale gdy nie patrzył, rzuciłam urok na komnatę,
blokując przynajmniej na jakiś czas dostęp do niej z zewnątrz
dla istot wszelakich. Ale niech ten przystojniak sądzi, że to jego
mięśnie nas chronią.
Skupiłam
się na kamieniu i zaczęłam po kolei testować zaklęcia. Jedno na
wypędzenie. Jedno na uwolnienie. Jedno na odpędzenie nieszczęścia i bólu. Kolejne na przywrócenie spokoju, harmonii. Nie byłam
pewna, czego nam potrzeba. Ofensywy, czy defensywy. To my byliśmy
atakowani,a le jednak nie mogłam być pewna, że to co za tymi
atakami stoi, jest złe i tylko przez okrutną naturę nas ściga.
Zbyt wiele bólu słyszałam w tym krzyku i zbyt wiele tajemnic kryło
to miejsce, które nota bene samo w sobie było mistyczne.
Nie
musiałam czekać długo na odzew. Kamień zajarzył się znów
czerwienią, zaczął przypominać rubin jaśniejący niczym gwiazda.
Ja jednak tym razem niczego nie poczułam. Trafiło na Archibalda.
Wrzasnął przeraźliwie z bólu I zaczął drapać się po torsie,
upadając na kolana.
- Nie
przestawaj! - nakazał I miał rację. Coś działało.
Kontynuowałam.
Nie
mogłam się rozproszyć. Musiałam być niewzruszona, nieczuła,
głucha i ślepa na ból, jaki przeżywał mężczyzna. Rzucał się
po pokoju, własnymi pięściami rozwalał ściany, meble,
wrzeszcząc wniebogłosy. Chyba nawet.... płakał? Nie odrywałam
wzroku od kamienia, który jarzył się coraz jaśniej, przechodząc
z czerwieni do złoto-bursztynowej barwy. Miałam wrażenie, że
jestem blisko, choć zapętlona w zaklęciach nie umiałabym
powiedzieć, które uderzają w istotę najbardziej. Łączyłam ich
wiele.
W
jednej chwili zamkiem zatrzęsła ogromna siła. Tak jakby od jego
fundamentów grunt się zaczął osypywać. Trzęsienie ziemi tak
potężne, że poleciał nam na głowy cały brud, wszystkie
pajęczyny z sufitów. Ledwo trzymające się przy okiennicach
zasłony runęły na stare dywany i o mało co nie udusiłam się
kłębami kurzu. Wciąż słyszałam obok siebie krzyki mężczyzny,
lecz nie reagowałam. I wtedy ciałem wampira wstrząsnął dreszcz I
upadł bez sił jak kukła na podłogę. Ten dźwięk pokrył się z
grzmotem jaki rozdarł niebo nad zamczyskiem, ale w tym wypadku byłam
pewna, że to nie pogoda, a upiór wyładowuje się, tworząc kolejne
iluzje. Rzuciłam krótkie spojrzenie na Archibalda, ciało miał
całe, nie odrąbało mu nic głowy, więc żył nadal. I pewna, że
będzie dalej wampirem, zacisnęłam mocniej palce na kamieniu,
uderzając w niego kolejnymi zaklęciami. Musiałam nas uratować.
Siła nie wystarczyła, trzeba było sięgnąć głębiej i jeśli mogłam nas ocalić... nie było szans, bym się poddała.
- Sol...
- Archie się przebudził i podczołgał do mnie. Upiór już go nie
sięgał, a kamień zmienił kolor. Jaśniał srebrem, jak gwiazda
na niebie. Za to zamek...
Trzęsienia
się nasiliły. Wszystko zaczynało się sypać. Wnętrze rozpadało
się na naszych oczach, po kolei meble, dywany zamieniały się w
pył, a ściany zaczynały kruszeć. To było najgorsze. Pojawiło
się wycie, jakby sama budowla nie mogła tego znieść. Archibald
stanął na drżących nogach obok, oddychając głęboko. Podniósł
ramiona nade mnie i osłaniał mnie, gdy po kolei nawet dach zaczął
odpadać, a wszystko celowało właśnie w nas. Nie przestawałam
zaklinać, choć byłam w takim amoku z strachu i determinacji, że
sama siebie nie rozumiałam. Ale coś się działo.
- Sol,
starczy, uciekamy! - słyszałam nad uchem. Ale nie ciągnął mnie
za ramie, nie chwycił mnie, by uciekać. Czekał, aż skończę. A
wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to kolejne ofiary tu
trafią i oszaleją, a przez upiorne miejsce i istotę, która tu
żyła, stracą także życie.
Na
biednego wampira zaczęły się sypać belki i kamienie z dachu. Stał
jednak równie zdeterminowany jak ja i stanowił dla mnie żywą tarczę. Pył wchodził mi do oczu, do ust i nosa, gdy oddychałam i mówiłam. Kamień przestawał jaśnieć. Zaczął mnie parzyć w
dłonie. Płakałam. Łzy leciały już od jakiegoś czasu, ale nie
byłam tego świadoma z początku. Ten amok... to silna magia tak
działała na praktykanta, porywała go i więziła, omamiając i trochę otępiając zmysły. Nie raz przez to przechodziłam, choć
nigdy z takich powodów i w takich warunkach.
Kolejne
minuty były bardzo niepewne. Nie wiedziałam, czy wytrzymam. Ale
blask kamienia malał, bił jedynie od środka, a brzegi zaczynały
przypominać zwyczajny kamyczek, który znaleźć można przy drodze.
I także on zaczął kruszeć. Ale dłonie miałam poparzone, całe w
pęcherzach! I bolało to jak jasna cholera!
- Już
dosyć – Archibald w końcu chwycił mnie za rękę i już
myślałam, ze wykorzysta ten moment, byśmy uciekli. Bo deski w
podłodze zaczęły trzeszczeć i po kolei pojawiały się dziury,
przez które widać było komnatę piętro niżej. Wszystko
zamieniało się w pył. Wampir jednak objął moje dłonie swoimi,
jakby chciał mi pomóc skończyć. I może to dodało mi sił, by
nie cofnąć rąk. Wytrzymałam jeszcze kilka sekund. Tyle, ile było
potrzeba, by w moich palcach został jedynie proch.
Sama
bym nie dała rady skoczyć na nogi i rzucić się tam, gdzie
niedawno wydawało się, stało okno. Mężczyzna pochwycił mnie,
podniósł bez wysiłku i bez opamiętania wybiegł przez pył, kurz i nieustający wciąż wrzask na zewnątrz.
Spadania
nie pamiętam. Trwało chwilę. Później tylko ta zimna woda nas
omiotła, aż straciłam dech w piersi. I w tej lodowatej wodzie,
równie lodowate ręce porwały mnie w górę ku powierzchni.
Powietrze było cudownie piekące w płucach. A okolica tak cicha, aż
bałam się, że ogłuchłam na koniec. Chwytałam
łapczywie kolejne oddechy. Obróciłam
się i na brzegu zatoki zobaczyłam go, nadal żywego.
Historia sama w sobie świetna. Ta Sol jak zwykle nieuleczalna romantyczka :P Z kolei sam wampir wydał mi się... klasycznym półgłówkiem :x
OdpowiedzUsuńNie byłabym sobą, gdybym nie przyczepiła się do kwestii językowych. Po pierwsze i najważniejsze, bo zawsze mnie to cholernie irytuje: "posiadać" to nie to samo co "mieć" i nie można go wciskać wszędzie, gdzie się da. Po prostu nie.
Nie zaczyna się zdania od "bo".
I nie można zamarznąć inaczej, niż z zimna :P
No, to tyle. Opowiadanie naprawdę pomysłowe! Cieszę się, że mogłam je przeczytać.
Ciesze się, że pomimo błędów, a na bank jest ich z sto razy więcej niż zauważyłaś :) to całość się spodobała. Nie miałam ani chwili, żeby usiąść i na spokojnie napisać, później sprawdzić... Zapomniałam nawet jaka to frajda przy pisaniu not xD
UsuńSolina taka jak zawsze, co poradzę :P a wampir musiał się przydać. Do roli jednoodcinkowej półgłówki nadają się najlepiej :D
Było więcej, ale nie miałam sumienia Ci ich wypominać :P
UsuńNo to tak jak ja. Druga część mojego opka leży odłogiem, bo nie mam kiedy się za to zabrać :x