niedziela, 4 października 2015

Event

Wydawałoby się, że nic nie będzie w stanie naruszyć magicznej bariery oddzielającej Farię od reszty światów. Miejsca wolnego od przedziwnych stworów i zjawisk, gdzie czary uchodziły za zwykłe sztuczki, umiejętnie stworzoną iluzję. Aż nadszedł legendarny dzień, w którym zachwiała się równowaga. Dzień, w którym stłumiona i uwięziona magia wróciła niosąc ze sobą nieprawdopodobne skutki, tworząc i niszcząc, zmieniając rzeczywistość. Dzień ustąpił miejsca nocy rozświetlonej blaskiem największego drzewa Varnijskiego lasu górującego nad całą wyspą. Intensywne światło przebijało się przez trzęsącą się ziemię, pod którą wiły się korzenie magicznej rośliny. Rozrastały się na całą wyspę i ukazywały ukryte pod nią uśpione istoty, które zaczynały się budzić i wychodzić na powierzchnię. Wszystko co dawało lustrzane odbicie zaczęło ukazywać nie tylko tego, kto się w nim przeglądał, ale i inne miejsca, jakby ukrytą przestrzeń tworzącą z otoczeniem integralną całość, dopełnienie. Tylko czy odbicie oby na pewno pokazywało przeglądającym się ich samych? Ruiny zaczęły wznosić się na nowo, a duchy przodków powróciły do domów domagając się dawnego miejsca i wypędzając nowych mieszkańców. Ze wzburzonych wód wyłoniły się niegdyś zatonięte okręty i wszystko co zagubione znajdowało się. Świat zaczął wariować. Jego części znikały i pojawiały się na nowo. Życie i śmierć rozpoczęły wspólny taniec. Nic już nie było do końca żywe czy martwe. Wszystkie duchy magicznych portali wróciły do Farii przeobrażając i przybierając swoje dawne ciała. Tylko one są w stanie wspólnie zapanować nad powstałym chaosem, w którym nie mogą się odnaleźć.
Czy uda się im spotkać, pokonać przeciwności i wprowadzić nowy ład? I czy znajdą się śmiałkowie, którzy wesprą ich w tym przedsięwzięciu? Przed nimi wiele wyborów i pułapek, bo nie każdy jest tym za kogo się podaje. Nie będą jednak osamotnieni w poszukiwaniu prawdy. Wystarczy się tylko rozejrzeć i kierować się sumieniem. Czas prób i testów zadecyduje o przyszłości.

53 komentarze:

  1. Przemierzała las starając się nie zboczyć ze ścieżki prowadzącej do chaty, w której czekała na nią babka. Paląca się pochodnia rozświetlała część pogrążonego w ciemności Orlego Lasu. W pewnym momencie poczuła jak zadrżała ziemia ledwo łapiąc równowagę. Przystanęła na chwilę podpierając się na pobliskiej brzozie. Drżenie nie ustawało, a wręcz przybierało na sile. Wzmógł się silny wiatr, który zgasił płonącą pochodnię. Drzewa kołysały się coraz mocniej. Przestraszona trzymała się pnia do chwili kiedy gałęzie drzew nie zaczęły trzaskać i gdzieniegdzie spadać na ziemię. Pozostanie tu było co najmniej niebezpieczne. Niewiele jednak mogła teraz dostrzec. Zgubiła drogę do domu. Nie wiedziała dokąd iść. Nie wiedziała co zrobić. W pewnym momencie ciemną noc zaczęło rozjaśniać piękne światło, za którym niepewnie podążyła. Rozpromienione korzenie przedostawały się na powierzchnię jak drogowskazy wskazujące gdzie powinna się kierować. W powietrzu przyjemnie iskrzyły się świetliste drobinki. Lasy wyglądał jak zaczarowany. Było to dla niej za razem piękne jak i przerażające. W końcu dostrzegła najjaśniejszy punkt, który wadawał się być sprawcą tego wszystkiego – najwyższe drzewo, od którego biło światło tak jasne, że musiała mrużyć nie przystosowane do światła oczy. Zanim jednak do niego dotarła ziemia przed nią i w winnych fragmentach lasu rozstąpiła się, a spod niej wyłoniły się dziwne istoty, na które spoglądała z przerażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aithan znowu wylądował w miejscu bez magi. Domyślał się, że trafił do Farii bo tylko tam jej nie było. Był trochę przestraszony bo widocznie trafił w sam środek jakiejś burzy. Szalał wiatr, gałęzie padały na ziemię, ziemia się rozstępowała. Kolejny raz spróbował użyć magi. Tym razem jednak coś się zadziało. Czar nie zadziałał prawidłowo i dobrze, ale ważne było, że w końcu coś się stało. Poszedł szybkim krokiem przed siebie. Musiał pilnie uważać, aby niedostać czymś w głowę i żeby nie zapaść się pod ziemię. W oddali dostrzegł duże światło. Podążył w tym kierunku a kiedy już tam dotarł ujrzał ogromne drzewo.

    OdpowiedzUsuń
  3. - I żebym więcej twojej zachlanej mordy tutaj nie widział! - Warknął wściekle, zasadzając solidnego kopa w pośladki pijaka, który miał czelność zrobić rozróbę w „Przystani”. Niejeden chojrak chciał udowodnić swoją odwagę i siłę niszcząc wnętrze tawerny Alastara, a ten nie znosił wymieniać mebli co tydzień, toteż pacyfikował co groźniejszy element, który raczej nie wracał więcej w te progi. Ku uldze stałych klientów, którzy potrafili się bawić w bardziej cywilizowany sposób.
    Potarł kark, czując dziwne mrowienie, które powoli obejmowało całe jego ciało. Już dawno nie odczuwał czegoś podobnego, jednak było to znajome wrażenie. I niezbyt przyjemne, tak prawdę mówiąc. Potrząsnął głową i spojrzał w stronę wąskiej uliczki. Dostrzegł dziwny błysk światła. Jakby żywy, który mignął jedynie, pędząc gdzieś, w tylko sobie znanym kierunku. Alastar zdębiał. Magia? Tutaj? Na Farii? Choć powinien zawrócić i zignorować tę iskrę, to jednak, jak ostatni kretyn, poszedł za nią, prosto do lasu. Tam dopiero odkrył kolejne dziwy. Zaswędziały go dziąsła, a mięśnie napięły się boleśnie. Z gardła wyrwał się cichy warkot. Po tylu latach osłabł nieco. Trudno było utrzymać ludzką postać. Kiedyś przychodziło mu to znacznie łatwiej.

    Alastar

    OdpowiedzUsuń
  4. Było zimno, strasznie zimno, podwójny koc na plecach nic nie pomagał. Czuła, że zgrzyta zębami i całą się telepie. Nie potrzebowała lustra, żeby wiedzieć, że wargi ma pokrwawione, pogryzione, a skórę siną. Obserwowała świat wokół siebie i nie rozumiała, czemu tak marznie. Była wiosna, słońce grzało, ludzie zamiast ubierać się - rozbierali, przyodziewając lniane i lekkie tuniki. A działo się z nią tak już od dwóch dni, jak tu trafiła.
    Portal... podróż mogła ją tak osłabić. Ucieczka była konieczna, a skok w nieznane uratował jej skórę. Nie wiedziała jednak, gdzie się dostanie, a jak na razie mogła poznać jedynie tę najbardziej charakterystyczną cechę tego świata - brak magii. Była to niewielka strata w porównaniu z ścięciem głowy, jakie jej groziło w świecie, z którego uciekła. W świątyni, gdzie trafiła w bardzo nędznym stanie, służące bóstwu dziewki pomogły jej się obmyć, przebrać, nakarmiono ją i podano wodę. Tam zaczęła marznąć i z godziny na godzinę coraz bardziej drętwiały jej palce. W końcu nie mogła utrzymać spokojnie łyżki i wtedy zaczęto się nią interesować. Najpierw z troską, póżniej z lękiem spoglądali na nią. Aż uciekła w trzecią noc, jak tu trafiła, kradnąc konia. Miała nadzieję, że ten wróci, jak go klepnie w zad na środku pustkowia i nie, wcale nie przejęła się tym, że ten koń był jedynym, jaki mieli kapłani.
    Zaciskała jak mogła najmocniej palce zdrętwiałe na grubych kocach, naciągając je na siebie i ciągnęła za sobą stopy, póki nie dotarła do jakiejś mieściny. Wyglądała jak każda inna, z tą różnicą, że nikt po drodze nie łapał jej za rąbek spódnicy, prosząc o dobre słowo i wróżbę! Tutaj byli tylko tacy jacyś... zwyczajni. Jakby sami ludzie. I było jej z tym bardzo dziwnie.
    Coś, czego nie umiała opisać, ale co było bardzo znajome, kazało jej iść przed siebie. Nie weszła do środka mijanej karczmy, ani pierwszej ani trzeciej mijanej po drodze; nie była w stanie znieść tłumu, gdy czuła, jak kolana się pod nią uginają, a oddech coraz bardziej spłyca. Jeśli tak miało być nadal, to zamarznie na kość do wschodu słońca! Przeczucie jednak nie pozwalało jej się zatrzymać, parła więc naprzód, aż poczuła ucisk w gardle i kaszlnęła krwią.
    Stała na środku szerokiej drogi, wiodącej w las. Za nią migotały małe światła odległych już domów. Uniosła do oczu czerwoną dłoń i w tym właśnie momencie ten świat zatrząsł się w swych posadach. Niebo ustąpiło nocy, była ona jednak równie jasna, jakby to dzienna gwiazda jej przewodziła. Do uszu Sol dobiegły krzyki, piski, ryki i zawodzący płacz. Gdy się odwróciła, upadła na kolana z wrażenia, widząc ożywające cienie i rozstępującą się pod nimi ziemię. Koce opadły z ramion, ale teraz widząc nad sobą upiorne zjawy, nie myślała o uczuciu zimna. Może właśnie umierała, serce jej zamarzało, może to było iluzją. Nie wiedziała, może nawet tylko śniła o tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tego dnia prowadziliśmy transport skór z Elay do Siren, średniej mieściny na północnej granicy Orliego lasu. Słońce stało wysoko na niebie, narowisty wiatr uginał usiane gdzieniegdzie zielone sylwetki drzew, muskał już miejscami pozłocone pola zbóż. Daleko na horyzoncie majaczyła czarna połać lasu. Wieczorem będziemy na miejscu.

    ***

    Gwałtownie otwarłam oczy. Wokół tylko zieleń. Nie rozumiałam nic. Obraz jednak po chwili się wyostrzył, jakby ktoś przetarł rękawem zamglony okular lunety. Widziałam drzewa gęsto usiane siwymi brodami porostów, żywo zielony mech i bezładny, a solidny baldachim liści, przez które sączył się blady blask. Powolutku wracałam do siebie.
    Nie pamiętam nic z ostatnich godzin. Nie oddycham, nie bije moje serce. Ale żyję... Jak?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten dzień na pozór nie różnił się niczym szczególnym od innych, które mistrzowi Tyratheri przyszło spędzić w Farii. Poranek był tak samo ciepły i słoneczny, jak kilkanaście wcześniejszych - wyróżniał się może spośród nich jedynie tym, że był dosyć wietrzny. Całkiem wietrzny, można by rzec, biorąc pod uwagę fakt, że stary, poważnie nadgryziony zębem czasu dom maga stracił kilka kolejnych dachówek, które rozbiły się o zarośnięty bruk przed gankiem lub, jeśli miały odrobinę szczęścia, bezpiecznie i dość miękko wylądowały w wybujałych azaliach pochłaniających domostwo od południa.
    Las także wyglądał tak jak zawsze; był tak samo zielony, wypełniony śpiewem ptaków i pozbawiony portali. Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń, zupełnie jakby przyroda postanowiła przemilczeć wszystko i wykorzystać pozostały czas na zwykłe codzienne sprawy. Albo zwyczajnie również nie wiedziała, że coś się szykuje.
    Humaro przemierzał Orli Las już dobre kilka godzin, na pamięć klucząc między drzewami w poszukiwaniu portalu, którego już nawet nie spodziewał się znaleźć. Ulma siedziała - lub raczej zalegała - mu na ramieniu, ułożona na tyle wygodnie, by móc przysypiać. Pochrapywała cicho tuż przy jego uchu.
    Wszystko było dokładnie tak, jak zawsze. Rutynowo, monotonnie. Ale tak, jak być powinno. Mag szedł niespiesznie, słuchając własnych kroków i próbując ignorować irytujące dźwięki dobywające się z gardła smoczycy. Las wokół niego tętnił życiem, a z jego głębi dobiegały rozmaite, bardzo często całkiem niepokojące dźwięki.
    I nagle wszystko umilkło, a cały las utonął w martwej ciszy.
    Humaro stanął jak wryty, czując, jak ogarnia go znajome uczucie, za którym tęsknił odkąd tylko opuścił Dysk. Magia zaigrała wewnątrz niego, wywołując w nim falę nieopisanej radości. Znów był sobą; nareszcie znowu był wolny!
    A potem pojawiło się coś jeszcze.
    Coś przerażająco znajomego, a jednocześnie tak nieuchwytnego, że nie sposób było zidentyfikować, czym było. Tyratheri czuł narastający wokół chaos, przypatrywał mu się wszystkimi zmysłami z dziwną, przerażającą fascynacją.
    Dopiero wstrząsy, które nagle poruszyły lasem, wyrwały go z tego dziwnego transu, w który wpadł. Mag ruszył w stronę najwyższego drzewa, podświadomie czując, że cokolwiek się właśnie działo, miało z nim związek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaczęła biec potykając się o własne nogi, co wcale nie było takie trudne przy obecnie panujących warunkach. Prosto przed siebie, coraz bliżej drzewa. Przedziwne istoty snuły się jak cienie, wyciągały do niej ręce, wołały coś w nieznanym jej języku. Serce biło jej coraz szybciej. Kiedy poczuła dłoń, a raczej wielką, puchatą łapę na swoim ramieniu zamarła bez ruchu by po chwili zacząć krzyczeć.
    - Zostaw mnie! Ani żem smaczna ani pożywna! – rzuciła na widok przeogromnych kłów bestii.

    OdpowiedzUsuń
  8. Niedaleko drzewa spostrzegł inną wyróżniającą się postać. Nie była to dziwna nieludzka istota jakich teraz tu było pełno, lecz człowiek a raczej dziewczyna. Zaczą biec w jej stronę, gdy nagle coś ją złapało. Teraz czuł w sobie moc potężniejszą niż kiedykolwiek. Rzucił czar w jej stronę. Gdy dobiegł bestia odsunęła się od niej lecz wciąż była w pobliżu.
    - Uważaj - krzykną.

    OdpowiedzUsuń
  9. Skóra mrowiła coraz bardziej, prowokując i drażniąc. W końcu uległ wewnętrznej Bestii, zmieniając skórę. Jego ciało pokryło się gęstym futrem, a kły rozsadziły dziąsła. Kocie ślepia zwęziły się nieco. Kichnął donośnie, kiedy dotarło do niego całe mnóstwo słodkich zapachów lasu. Pokręcił łbem i majtnął ogonem.
    Musiał wiedzieć co się dzieje. Nie po to ukrył się na Farii, żeby i tutaj ta przeklęta magia zaczęła wtrącać się w jego życie. Ruszył w kierunku, skąd, jak wyczuwał, napływała moc. Musiał znaleźć jej źródło, dowiedzieć się....
    Choć tak naprawdę powinien skulić ogon pod siebie i wrócić pokornie do domu. Ale on nigdy siebie nie słuchał.
    Gdy dostrzegł dziewczynę, podszedł do niej, miękko stawiając kroki. Może ona wiedziała o co w tym wszystkim chodzi? Zapomniał już, że ta postać może budzić grozę. Przypominał sobie, jak Nef szarpała go za wąsy tylko po to, aby go wkurzyć.
    - Hej, spokojnie, ja tylko... - zaczął, ale w tym momencie czar rzucony przez maga rzucił nim do tyłu. Opadł na cztery łapy. Jak to kot. Spojrzał w stronę czarodzieja i obnażył kły. Zawarczał cicho, gardłowo. Nie lubił magów. Zazwyczaj z dość dużą wzajemnością. - Czegoście się na mnie uwzięli, co?! - Żachnął się, nie na żarty wkurzony. Podniósł się do pozycji pionowej, wciąż ze zmarszczonym ze złości pyskiem. To, że był porośnięty futrem jeszcze nikomu nie dawało powodu, aby miotać w niego czarami!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przenikające ziemię światło, mknące na niebie, między drzewami, pod gruntem, nie znikało. Sprawiło , że las znów się zatrząsł. Dopiero to uderzenie i poryw mocnego wiatru, które dotarły do niej i dotknęły twarzy, sprawiły, że zebrała się w sobie. I poczuła to.
    Przeszło zimno, mrowienie objęło jej członki, odszedł ból w stawach. Nabrała powietrza głeboko, zachłannie i rozpostarła ramiona, podrywając się z ziemi. Obróciła się wokół własnej osi, omiotła wzrokiem to, co było wokół. Zjawy, demony, widma... to wszystko wydawało się należeć do tej ziemi. Duchy?
    Skoczyła w bok, gdy niebywale blisko niej coś pomknęło i spojrzała w stronę, w którą zmierzało. Kaszlneła znów, czując uwierający ból z tyłu pod łopatką i ponownie poczuła na wargach metaliczny posmak. Spluneła w bok i wzniosła oczy w stronę, skąd pochodziło światło, a gdzie wydawało się wszystko biec, pierzchać, czołgać, pełznąć w zalezności od tego, czym było i jak się poruszało. Sam środek lasu, jego serce wydawało się pękać i uwalniać coś, co burzyło równowagę. Co to było i dlaczego teraz zostało uwolnione, nie wiedziała. Nie należała ani do strachliwych, ani do rozważnych najwidoczniej, bo zaciskając mocno zęby, ruszyła właśnie tam. Znalazła się tu cudem, a w cuda nie wierzyła, władając magią. To co było wokół niej, było kolejną niewyjaśnioną sytuacją i mogło po raz kolejny ją przenieść, czy ocalić.
    Szybki chód zmienił się w trucht. Trucht w lekko kulejący bieg, aż wreszcie w nierówny slalom gdy ból w boku stał się nie do zniesienia. Parła jednak naprzód, uparta i zdeterminowana, aż wreszcie była na tyle skupiona na krokach, że stała się nieuważna i nie zauważała, co dzieje się wokół. A działo się wiele, bo zewsząd budziły się stwory i były one ewidentnie niezadowolone.
    - Hej!- zawołała, gdy dostrzegła w oddali smukłą dziewczęcą postać. I znów kaszlneła, nie zasłaniając już nawet ust, a opierając się o pień młodej brzózki.
    - Hej, ty! - krzykneła ochryple znów i zmarszczyła brwi, krzywiąc się na widok, jaki zastała. Dziewczynę zaszedł Alastar! A przecież to niemożliwe by tu był. Nie należał do tego świata. I... czy on nie powinien nie żyć? Po tylu latach?
    - Co za pchlarz! - prychnęła pod nosem, prostując się dumnie i idąc w stronę tamtej dwójki. Gdy jednak Kota odrzuciło w bok, a zza drzew wybiegł jakiś młokos, zdębiała.
    - Co do diaska! - gdyby pozwoliła na to sytuacja, to by usiadła na ziemi i zachodziła w głowę, co się tu wyrabia. To że ożywa dawny świat to było jakieś załamanie równowagi, nawet jeśli chodzi o magię! To że widzi Kota, to było... nie do opisania! To że futrzaka powala jakiś dzieciak w obronie widocznie przerażonej dziewczyny to już szczyt.
    Miała sił o tyle, o ile pozwalał jej stan fizyczny. Kaszlnęła okropnie i podbiegła do towarzystwa, odwracając się plecami do Kota. Rozstali się w mało przyjemnych warunkach, a moze to i wcale nie był on... Kto to wie.
    - Co to kurna wszystko jest?! - wrzasnęła i nim znów otworzyła usta, spod gruntu dosłownie pod jej nogami wystrzeliło coś chuderlawo-długawo-koślawego, powalając ją na ziemię.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oślepiające światło przemknęło przez las, a wiatr, jakby w szaleńczej pogoni, pomknął za nim. Przez wzburzone morze liści przebiło się atramentowe niebo. Przymknęłam oczy, szukając wyjaśnienia. Z mych ust wyrwał się jęk. Czułam każdy ruch gałęzi, każde drgnięcie spękanych konarów drzew i każdy, równie gwałtowny co poprzedni, błysk światła.
    Nagle zerwałam się z całkiem wygodnego posłania z mchów, wiedziona natrętną myślą. Kolejny podmuch wiatru odsłonił czarną sylwetkę olbrzymiego drzewa, praktycznie ciągle rozświetloną. Światło ze wszystkich stron lasu zmierzało w jego kierunku.
    Jakaś głęboka część mnie, intuicja, może instynkt, wiodła mnie w jego kierunku. Ot taki czarodziejski flet, syreni śpiew ze starych marynarskich opowieści. Jeszcze otępiała po niedawnym przebudzeniu, z wolna ruszyłam śladem światła.
    Nie uszłam nawet dziesięciu kroków, a drogę przecięła mi jakaś zjawa. Czarna sylwetka na tle ciemnego lasu. Nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Wyprzedziłam ją, a prędko pojawiły się kolejne. Z każdą chwilą ich przybywało. Poczułam dziwny niepokój, ale nie zaprzestałam marszu, ba, nawet przyśpieszyłam. Z duszą na ramieniu dotarłam do miejsca. Musiałam iść slalomem by wymijać mary. Wszystkie inne od siebie, a jednak podobne. Przycupnęłam u masywnych jak inne drzewa lasu, korzeniach tego drzewa. Kątem oka dojrzałam jakiś ruch. Pomiędzy drzewami byli jacyś ludzie, obecnie zajęci przeganianiem tych dziwacznych cieni, uparcie się do nich zbliżających. Nie, wróć. Grupę ludzi i coś włochatego na dwóch łapach. Kot? Przymknęłam oczy by lepiej widzieć. Tak, pręgowany mruczek wielkości niedźwiedzia. Jakoś mnie to nie zdziwiło. Za wiele niezrozumiałego by się akurat tym zająć.
    Strategicznie zdecydowałam poczekać na rozwój wypadków.

    OdpowiedzUsuń
  12. W miarę zbliżania się do magicznego drzewa Humaro miał coraz większe trudności ze skutecznym unikaniem wszystkich tych dziwnych istot, które nagle pojawiły się jakby znikąd, materializując się z czystego cienia, wypełzając z licznych szczelin i wyrw w ziemi, które pootwierały się raptem kilka minut temu, czy też po prostu biorąc się z bliżej nieokreślonego skądś, którego mag zdecydowanie nie miałby ochoty osobiście określać, nawet gdyby miał ku temu okazję.
    Samo drzewo jarzyło się światłem tak intensywnym, że widać je było już z bardzo daleka. Przebłyskiwało między potężnymi konarami, jakby chciało się upewnić, że Humaro na pewno nie zgubi drogi i do niego dotrze.
    Z każdym krokiem czarodziej czuł coraz wyraźniej zmiany w strukturze świata, tak olbrzymie, że wydawało mu się, że niedługo będą znacznie przewyższać rozmiarami samą Farię. Chaos zdawał się pulsować, wypływał z drzewa szybko i rytmicznie niczym krew z przeciętej tętnicy, doprowadzając wszystko wokół do szaleństwa.
    Czarodziej był już raptem kilkanaście metrów od drzewa, gdy kątem oka dostrzegł kilka sylwetek mniej lub bardziej przypominających ludzkie. Podjął szybką decyzję i skręcił w ich kierunku, mając nadzieję, że zamiast na kolejne monstra, natknie się na kogoś, kto chociaż trochę bardziej będzie się orientował w tym, co się aktualnie wyprawia.
    Faktycznie, byli to ludzie. No, może nie wszyscy. Dwie kobiety, mężczyzna i... kot? Tygrys? Zwierzołak może?
    Mało ważne, uznał mag. Pewno tutejsza odmiana gnolla.
    Nim zdołał się odezwać, wpadł na piątą osobę, która stała przyczajona między drzewami i wydawała się obserwować pozostałych. Dziewczyna wydawała się równie zaskoczona, co on, ale zanim którekolwiek się odezwało, rozległ się dziwny dźwięk. Humaro syknął, czując, jak Ulma wbija w jego ramię wszystkie cztery komplety szponów i najeża się. Jego spojrzenie momentalnie powędrowało w stronę źródła dźwięku tak, że zdołał zobaczyć moment, w którym z gruntu pod stopami jednej z kobiet wystrzeliwuje pokraczny kształt, wywracając ją na ziemię. Mag spojrzał na stojącą obok niego dziewczynę, zupełnie zdezorientowany.
    - Powinniśmy im pomóc? - zapytał z roztargnieniem.

    OdpowiedzUsuń
  13. Uniosła brwi słysząc słowa stwora.
    - Chyba coś ze mną nie tak. Czy ja właśnie usłyszałam jak odezwał się do mnie… - przyjrzała się mu lepiej - …kotopodobna istota? – spytała, kiedy pokazał się jeszcze ktoś.
    Pojawienie się chłopaka i zaklęcie wprawiło ją w większe osłupienie. Kojarzyła go, ale nie wiedziała skąd. W każdym bądź razie władał magią, a magia to przeważnie nic dobrego – tak mówią, to pamiętała. Uchyliła się od czaru, który spadł na jej towarzysza. Kiedy w złości obnażył pokaźne kły zadrżała, jednak nie zamierzała uciekać. Stanęła między nimi.
    - Spokojnie. To na pewno jakiś głupi sen, ale mimo wszystko… - pokręciła głową próbując się ocknąć, ale to nie podziałało. Przeniosła wzrok na kotopodobną istotę, która przemówiła kolejny raz. – Chyba wypiłam nie te zioła… - wymamrotała sama do siebie sądząc, że ma omamy.
    Kiedy zjawiła się rudowłosa dziewczyna odetchnęła z ulgą. Ktoś normalny - nie czaruje i nie wygląda jak pluszak. Zdziwiła się słysząc jej słowa. Wyglądało na to, że znała tego pluszaka. Zanim zaczęła wszystko analizować spod ziemi wyłonił się jeszcze ktoś lub coś.
    - Co to ma być? – spytała z przerażeniem w oczach.
    - Wróciłem! – zakrzyknął stwór zaczynając krążyć nad nimi. – Co martwe powróci i w proch wszystko obróci! – dodał ze złowrogim rechotem. – Wstańcie bracia! Wstańcie siostry! Niech powstaną zburzone mury! Niech wraki wypłyną na łów! – zakrzyknął, a ziemia zadrżała jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  14. Duży kot mówił co zdziwiło Aithana. Mimo tego że wystawił na niego kły i zawarczał zrezygnował z ataku na niego. Nie było na to teraz czasu. Wkoło zaczęły się pojawiać coraz groźniejsze istoty. Rozpoznał, że dziewczyna, którą chciał uratować jest jego dawną towarzyszką, lecz ona chyba go niepamiętała. Przed kotem pojawiła się kobieta, która zaraz upadła na ziemię. To co ją przewróciło wyglądało okropnie a gdy zaczęło przemawiać Aithan poczuł strach. Niewiadomo było co robić, atakować, uciekać czy stać w miejscu. Nie było nawet czasu na zastanowienie się. Z ziemi wyłoniły się kolejne istoty przywołane przez latającego stwora, owiele groźniejsze niż poprzednie. Wydawać by się mogło, że nie ma już żadnej nadziei na ratunek, gdy nagle z ogromnego drzewa wyłoniła się lśniąca istota. Z początku pojawiła się w postaci sarny, lecz zachwile przybrała ciało ludzkie, kobiety o długił, brązowych włosach i piwnych, dużych oczach.

    OdpowiedzUsuń
  15. Choć miał wielką ochotę obrazić się na cały świat, zwyzywać wszystkich tu obecnych i zacząć kląć na czym ten świat stoi, zmuszony był uskoczyć, aby uniknąć zderzenia z kolejnymi bestiami. Wywinął się zręcznie, choć w plecach coś chrupnęło donośnie. Niemal zawył, wykrzywiając pysk. - Cholera, za stary na to jestem! - Sapnął ciężko, masując łapą obolały krzyż. Nim jeden z potworów dopadł rudowłosą wiedźmę, zasłonił ją sobą i ciął ostrymi pazurami. W tej chwili była to jego jedyna broń. Oczywiście, bo idąc do lasu, nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby zabrać ze sobą jakieś żelastwo. Choćby tasak. Alastarze, jesteś idiotą, skwitował samego siebie. Sol może wkurzała go niemiłosiernie, może i pokłócili się okrutnie, ale nie miał zamiaru stać z założonymi rękami, gdy coś jej groziło. I może przez to powinien nazwać się jeszcze większym idiotą.
    Zamarł na krótką chwilę, kiedy z drzewa wyłoniła się dziwna, świetlista istota. Sam nie był pewien, co spowolniło na krótką chwilę jego myślenie. Jej pojawienie się, czy fakt, że w ludzkiej postaci była całkiem całkiem.

    OdpowiedzUsuń
  16. Skuliła ramiona i zasłoniła głowę rękoma, czekając na uderzenie. Nie spodziewała się ratunku. Nie spodziewała się, że to właśnie Kot jej pomoże. Gdy sam oberwał, odsuneła się w bok, badając sytuację. Podparła się o wystające korzenie i stękając wstała, ignorując drżenie kolan. Kaszlneła znów i po brodzie na przód koszuli spłynęło kilka kropel krwi. Wytarła się, odwracając w stronę źródła światła. Czuła bardzo wyraźnie, ze stamtąd bije moc, która bierze w posiadanie ten ląd, budzi zmory, zagraża jej i wszystkiemu, co się tu znalazło żywe. Rzuciła krótkie spojrzenie młodemu chłopakowi, chcąc dostrzec, czy on też do wyczuł, skoro władał magią. Ten jednak blady jak ściana, wpatrywał się w jedno z drzew, a postać jaka się wyłoniła z konaru przypomniała Sol o driadach.
    Zachwiała się, mrużąc oczy. Nieważne były imiona, pochodzenie i codzienna rola tych ludzi i nieludzi na tej ziemi. Najwazniejsze było wyjść w jednym kawałku z tej sytuacji. Wyprostowała się i jękneła. Siegnęła dłonią boku i przesunęła palcami po ciele. Była stara, ale ciało wciąż miała zbyt młode na tego rodzaju bóle, a reumatyzm to na pewno nie był. Palce dotknęły czegoś ostrego, co wystawało pod łopatką. Złamana strzała? Nie, nie mogłaby się ruszać, grot by jej rozorał mięśnie i moze nawet dosięgnął kręgosłupa. Jakiś szpikulec, czy coś podobnego, albo jakaś gałąź. Przerażona zagryzła wargi i skuliła ramiona
    - Niech mi to ktoś wyjmie! - zawołała płaczliwie, nie prosząc, a żądając pomocy i kaszlnęła znów. Nim jednak ktokolwiek jej dotknął, zawyła z bólu.
    Drzewa wokół nich się zakołysały, a zjawy, które do tej pory biegały jakby chaotycznie, wreszcie zwróciły uwagę na żywych. I wyciągały po nich szpony, domagając się żyć, które same utraciły. Jedno takie stworzenie pchnęło ją w przód, przelatując przez nią. Nie pochwyciło jej, nie porwało, nie miało jeszcze mocy zatrzymać materii, dotknąć ciała. Jeszcze... Miało jednak dostatecznie szpetną mordę, by sprawić, ze serce rudej niemal stanęło.
    - Uważaj! - krzykneła w stronę Kota, gdy za nim zjawiło się wysokie ohydztwo, które wyszło z ziemi i wołało do siebie pozostałe stwory. Podparła się dłonią, uniosła dłoń i krzyknęła krótką frazę, wiążąc bestię z gruntem, by nie mogła zbiec.
    - Faceci... - mruknęła pod nosem, podsumowując zachowanie Alastara i młodego maga, którzy zapatrzyli się na świetlistą postać, ignorując na cenne ułamki sekund to, co działo się wokół. Typowe, na prawdę...

    OdpowiedzUsuń
  17. -Już chyba nie trzeba- mruknęłam, ręką wskazując marę prędko umykającą w cień. Mężczyzna w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, ciągle trochę nieobecny. Zielony jaszczur leżący na jego ramionach nawet na mnie nie spojrzał. Złotymi ślipiami cały czas lustrował te cieniste stwory, których ciągle jakby przybywało.
    Szybko zapomniałam o obecności tej dziwacznej dwójki. Doprawdy, serie uników i padania na glebę w wykonaniu czwórki nieznajomych okazały się ciekawym widowiskiem. Zjawy krążyły coraz to niespokojniej, parę nawet zbliżyło się do mojego nowego nieznajomego. Jedna, najodważniejsza, podeszłą na wyciągnięcie dłoni, jakby ciekawa reakcji mężczyzny. Ten zareagował błyskawicznie. Wymamrotał coś niewyraźnie i lekko ruszył lewą dłonią. Mara przepadła, a żadna inna już nie podeszła, jeśli oczywiście ten dziwnie płynny sposób przemieszczania weźmiemy za chodzenie.
    Ni z tego, ni z owego od strony największego drzewa w okolicy nadeszła jakaś świetlista postać. Sarna... Nie, kobieta o brązowych włosach za ramiona i pewnym kroku. Stwory duchopodobne unikały jej, zstępowały z drogi. Zerknęłam w kierunku mężczyzny, odwzajemnił spojrzenie. Wiernie podtrzymywaliśmy milczenie, które jakoś pomiędzy nami zagościło. Przyjrzałam mu się kątem oka. Ale zdążyłam skomentować tylko długie czarne włosy, bo mężczyzna akurat szybko przemknął do innego drzewa, bliżej tamtej ciekawej piątki. Na wpół świadomie podążyłam za nim.
    -Wiesz, o co tu chodzi?- szepnęłam po chwili, nie odrywając spojrzenia od pewnej "świetlistej" brunetki.

    OdpowiedzUsuń
  18. Humaro rzucił szybkie spojrzenie na stojącą obok niego dziewczynę , jakby chciał się upewnić, że wciąż jest tak samo rudowłosa i ludzka, jak chwilę temu, gdy na nią wpadł, i że nie przyszło jej do głowy na przykład obrosnąć w futro, w łuski, wyjść ze skóry, czy co tam szanujący się potwór powinien zrobić przed rzuceniem się na upatrzoną ofiarę.
    - Coś najwyraźniej uwolniło skumulowaną magię i to miejsce oszalało - odparł, ponownie skupiając wzrok na tej dziwnej, świetlistej kobiecie, która chwilę wcześniej wyłoniła się z drzewa - co było całkiem dużym postępem, zważywszy na to, że większość tego, co aktualnie szalało dookoła, nie wysiliło się na bycie aż tak finezyjnym i po prostu brało się znikąd. Istota wydawała się być po ich stronie, a przynajmniej nie była po stronie cieni, które umykały przed nią w popłochu. Przywodziła na myśl driadę; równie piękną i wiekową, co jej drzewo, gotową bronić swego domu za wszelką cenę. Mag wyczuwał jednak, że jest ona czymś znacznie potężniejszym, niż zwykły leśny duszek.
    Kasztanowłosa kobieta postąpiła jeszcze kilka kroków w ich stronę, a cienie kłębiły się na granicy rzucanego przez nią światła, zataczając wokół niej kręgi jak hieny szukające odwagi, by zaatakować wielkiego lwa. Humaro uświadomił sobie nagle, że oni również zaraz znajdą się na tej granicy - i że wtedy kilka tych istot może na chwilę stracić zainteresowanie kobietą na ich rzecz.
    - Powinniśmy się stąd wynieść - oznajmił, cofając się o krok. - Zaraz się tu od nich zaroi.

    OdpowiedzUsuń
  19. WSTĘP II

    Niebo zagrzmiało złowrogo, a wraz pojawiającymi się na nim jasnymi smugami pojawił jeszcze ktoś. Magiczne mary zniknęły z pola ich widzenia. Przemieszczał się niczym wiatr. Cicho, bezszelestnie zbliżył się do świetlistej kobiety wymieniając z nią spojrzenia po czym zaczął snuć się wokół zgromadzonych. Dało się przy tym wyczuć, że nie były to zwykłe oględziny. Jego wzrok przeszywał na wskroś, jakby zaglądał do najgłębszego zakątka duszy. Obnażał, odkrywał najskrytsze zakamarki ich umysłów na koniec odsuwając się z tajemniczym uśmieszkiem.
    - Jestem jedną z dziewięciu strażników magicznego drzewa. – oznajmiła kobieta wcześniej przeistaczająca się z sarny. – A to jest…
    - Laoch. – Dokończył za nią pośpiesznie przybierając bardziej materialną postać. – Jeden z pradawnych duchów, jeden z wielu przez, których część z was trafiła na tą wyspę i jeden z tych, którzy mogą to powstrzymać. Duch walki. – powiedział dumnie się prostując. – Fia, wytłumacz im zanim one wrócą. – rzucił w stronę kobiety, na co ta skinęła głową.
    - Dziś mamy przesilenie letnie. Dzień, w którym magia wzrasta, a zwłaszcza ta stłumiona głęboko w zakamarkach tej wyspy, w tym drzewie. Podczas przesilenia trudno nad nią zapanować, a zwłaszcza kiedy nie ma się do tego odpowiednich środków. Jeden ze strażników zaginął, a wraz z nim jeden z pradawnych duchów. – rzekła wskazując Laocha. – Aby zachować równowagę i zamknąć magię w drzewie potrzebujemy zgromadzić tu wszystkie duchy. Tylko one mogą to zrobić.
    - Jest nas dziesięciu. W tym nie każdy chce pomóc. Musicie je tu ściągnąć, w przeciwnym razie wszelkie bariery i mosty runą. Każdy kto się tu dostał zostanie tu na zawsze, a kto się stąd wydostał już nigdy nie powróci. – powiedział marszcząc brwi. – A tu zapanuje chaos. To… – wskazał dłonią okolicę - …to dopiero początek.
    - Znajdźcie ich. Athasa – ducha radości, który pojawi się sam, kiedy wyczuje odpowiednią atmosferę. Bardzo dobrze lokalizuje nastrój. Duila – ducha nadziei, którego odnajdziecie przyparci do muru. On wam wtedy pomoże, jeśli nie zatracicie wiary. Tarta – ducha pragnienia. Głód musi być naprawdę mocny by się zjawił. Uważajcie na niego, jest dość podstępny i lubi sobie żartować z innych. Tuiseala – ducha przypadku. Albo wy wpadniecie na niego albo on na was. Szukanie go jest niemożliwe. Fearga – ducha złości, który na pewno postanowi wśród was namieszać i poróżnić. Cinna – ducha bólu. Zjawi się, kiedy go wyczuje. Cairdeasa – ducha przyjaźni. Iontasa – ducha cudu, który zaginął ze strażnikiem. W jego odnalezieniu mogą pomóc wam inne duchy. Potrzebne są przynajmniej trzy by zlokalizować danego ducha. I Glasa - ducha smutku, którego będzie najtrudniej zlokalizować. Nie znosi świata i niczym się nie wyróżnia. Niepozorny duch, ale nie dajcie się zwieść. Jest najniebezpieczniejszy z nich wszystkich. Wszystkich wokół niego dopada przygnębienie i rezygnacja. Często prowadząca do ostateczności. – wymieniła Fio, a w jej dłoni pojawił się zwój ze spisem wszystkich duchów, który wręczyła Humaro.
    Laoch podszedł do drzewa i odłamał z niego sześć gałęzi, które w magiczny sposób zostały zaostrzone i rozdał je wszystkim.
    - Tylko drewno z magicznego drzewa może was ochronić. – oznajmił. – Pamiętajcie, nie wszystko co widzicie jest prawdą. Nie wszystko co czujecie jest prawdziwe. Pilnujcie się. Światło wskaże wam drogę. Powodzenia! – rzucił na odchodne i wraz ze strażniczką ruszyli w głąb lasu rozpływając się wśród drzew.

    OdpowiedzUsuń
  20. Wszystko działo się tak nagle i szybko. Zdezorientowana patrzyła w stronę odchodzących postaci, a następnie na gałąź trzymaną w dłoni – broń przeciw niebezpiecznemu, magicznemu światu. Gałąź od której mogło zależeć jej życie. Po chwili spojrzała na pozostałych, a w tym na cierpiącą rudowłosą której coś przebiło bok. Podbiegła do niej by zobaczyć ranę. Instynktownie wiedziała co robić, choć często zapominała skąd.
    - Pokarz mi to. – rzuciła i nie czekając na przyzwolenie przyjrzała się ranie i wystającemu z niej kawałkowi drewna. Nie była to tak groźna rana jak mogłoby się wydawać. Ostry kawałek drewna nie wszedł zbyt głęboko. Rozerwała sobie kawałek długiej, bawełnianej sukni, z której zamierzała zrobić opatrunek.
    - Może trochę zaboleć. – powiedziała przyciskając mocno jedną dłoń do jej boku, a drugą wyciągnęła powoli sprawcę bólu. Zza pasa wyciągnęła bukłak. Wyjęła korek i nasączyła kawałek materiału cieczą z bukłaka. Zmarszczyła brwi czując jej woń.
    - Wino? Skąd to się tu wzięło? – wymamrotała pod nosem z uśmiechem. – Lekko zapiecze. - ostrzegła po czym przemyła jej ranę, a następnie założyła opatrunek przepasując ją dookoła materiałem z sukni. – Gotowe. – uśmiechnęła się życzliwe. – Później będzie trzeba zmienić opatrunek, ale rana nie jest groźna. – zapewniła. Spojrzała na pozostałych równie niepewnych tego co mają dalej zrobić jak ona. Nie wiedziała jak odnieść się do tego co usłyszała od ducha i strażniczki. Coś kazało im zaufać i ruszyć na poszukiwania, choć nie rozumiała magicznego świata i praw, którymi się rządził. Z resztą nie było czasu by długo się namyślać. Zjawy na nowo zaczęły pojawiać się. Bała się tego co mogło się dziać na reszcie wyspy, co mogło się dziać z jej babką i resztą mieszkańców. Korzenie drzewa rozbłysły mocniej po prawej stronie jakby wskazując im drogę.
    - Nie ma na co czekać. Ruszajmy.

    OdpowiedzUsuń
  21. Aithan był zadowolony z faktu, że ich sytuacja trochę się wyjaśniła, choć lista osób a raczej duchów do znalezienia była całkiem spora. Ponownie zaczęły wyłaniać się groźne istoty a z ziemi wyrosły świetliste korzenie, które wyraźnie wskazywałay jakąś drogę. Aithan posłuchał się Adain i ruszył za nią wraz z innymi. Dopiero teraz spostrzegł, że dołączyli do nich jeszcze dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Popatrzył się na nich i zawołał - Humaro! Hej Humaro! To ja Aithan. - niespodziewał się, że w takich okolicznościach spotka tutaj znajomych.
    W lesie zrobiło się strasznie ciemno.
    - Chodźcie! Chodźcie do mnie! - odezwał się nagle tajemniczy, głeboki głos gdzieś z oddali.

    OdpowiedzUsuń
  22. Dość nieufnie spojrzał na kawałek drewna, który otrzymał. Co on, oko miał tym patykiem komuś wydłubać? Do takiej roboty przydałby się miecz... najlepiej jeden z tych, które właśnie drżały na ścianie w jego mieszkaniu. Wołały go, namawiały, aby ich użył.
    Zadrżał i spróbował skupić się na czymś innym. Podszedł bliżej Sol, bacznie obserwując zachowanie nieznanej mu kobiety. Co prawda, dalej miał jej za złe rudowłosej wiedźmie to wszystko, co się wydarzyło, ale nadal nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Podniósł wzrok, kiedy chłopak, który go zaatakował, zawołał kogoś. Skrzywił się, wyraźnie niezadowolony. Świetnie, kolejny mag. Alastar był dość sceptycznie nastawiony do wszelkich przejawów magii i jej użytkowników. Przecież właśnie z tego powodu sprowadził się na Farię.
    - Nie ma na co czekać. Sol, możesz wstać? - Zwrócił się do kobiety, póki co chowając urazę do kieszeni. Musieli wyjść z tego żywi. Najlepiej wszyscy zgromadzeni.
    Drgnął, kiedy jakiś głos odezwał się z głębi lasu.
    - Jak dla mnie, to jakiś podstęp. Nie szedłbym w tamtą stronę – zwrócił się do nowo „poznanych” towarzyszy. Jakoś nie wierzył w szczęśliwy zbieg okoliczności.

    OdpowiedzUsuń
  23. Nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Parę ukradkowych spojrzeń, nic po za tym. Co innego jeśli chodzi o tego maga ze smokiem (twierdząc po jego rozmowie z jakimś brunetem, Humaro). Obojętnie kręciłam młynki kijaszkiem, całkowicie zajęta tym wielce pasjonującym zajęciem. Patyk był lekki, chropowata kora dobrze leżała w dłoni. Bywało lepiej, ale mogło być gorzej.
    Nie podniosłam wzroku nawet wtedy, kiedy z lasu dobiegł ten dziwaczny okrzyk. Głos był głęboki, miękki. Zakrawał na męski bas.
    Wszyscy z naszej nowiutkiej drużyny sześciu kijaszków spojrzeli po sobie. Nikt jakoś nie palił się by podążyć w tamtym kierunku, ale i nikt nie wskazał innego. W końcu i tak trzeba będzie się ruszyć, choć jakoś nie uśmiechała mi się wędrówka w grupie. W sumie... Broń mam, te zjawy mi nie straszne. Moja nieobecność powinna wyjść dopiero w liczbach. A jeśli sama wynajdę jednego z tych duchów to tylko powinni mi być wdzięczni. Jeśli nie, to w piątkę sobie jakoś poradzą.
    Planowanie przerwało mi poruszenie w drużynie. Ktoś musiał coś powiedzieć, a czymkolwiek to coś było, podziałało. Ruszyliśmy w kierunku, skąd dobiegało nawoływanie. Jedni szli przodem, pewnie, choć czujnie. Inni jak ja wlekli się na tyłach, może pełni złych przeczuć, może również z planami ucieczki kiedy zrobi się gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  24. Humaro wzniósł koślawy kijaszek i przyjrzał mu się z uwagą, próbując wydedukować, na co miałby mu się przydać podczas ewentualnego starcia. Miał przecież magię, a od biedy jeszcze ozdobny sztylet. Mimo wszystko mężczyzna postanowił zachować przedmiot. Zatknął go za paskiem obok sztyletu i odepchnął pysk Ulmy, która wydawała się być żywo zainteresowana perspektywą zrobienia sobie z patyczka posiłku. - Miło cię widzieć, przyjacielu - wymienił powitanie z Aithanem, ściskając serdecznie dłoń młodeszego młodszego maga. - Jak zwykle spotykamy się w przedziwnych okolicznościach. Gdy coś głębokim, brzmiącym całkiem przyjaźnie głosem zaprosiło ich do podążenia wskazaną ścieżką, czarodziej powiódł wzrokiem po swoich przymusowych towarzyszach. - Naprawdę zamierzamy tak po prostu tam iść? - zaptał z niedowierzaniem, gdy wszyscy mniej lub bardziej chętnie ruszyli we wskazanym kierunku. Tyratheri stał tak przez chwilę i patrzył za nimi, nie bardzo wiedząc, co teraz. W końcu jednak ruszył za nimi, zamykając tym samym ten dziwny pochód. - To się nie skończy dobrze - mruknął bardziej do siebie, niż do idących parę kroków przed nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczcie, że pozwoliłam mojemu durnemu telefonowi zeżreć akapity. Następnym razem mu nie dam. >.<

      Usuń
  25. Światło miało wskazać im drogę i coś zaświeciło. Jedyny trop jaki teraz mieli. Tak przynajmniej sądziła. Czy się to komukolwiek podobało czy też nie ruszyli. W końcu pozostanie w miejscu nic by nie dało. Kiedy rozległ się tajemniczy głos wzdrygnęła się. Nie była wojownikiem ani magiem. Znała się tylko na ziołach, bardziej na ratowaniu życia niżeli jego odbieraniu. Wątpiła by to był głos jednego z duchów. Mocno zacisnęła dłonie na końcu magicznego kija aż pobladły jej kłykcie.
    - Tutaj! – zawołał ponownie nieznany głos. Iść czy nie iść? Światło wiodło w jego stronę, co nie musiało wcale oznaczać, że wiodło do właściciela głosu.
    - To może być podstęp. – powiedziała cicho. Wzięła głęboki oddech i ruszyła czym prędzej przed siebie. Coś pchało ją do przodu, kazało iść, ufać mocy magicznego drewna i światłu. Nagle z jej lewej strony zjawił się mężczyzn w poharatanej zbroi. Chełm na głowie przysłaniał połowę jego twarzy, trupiej twarzy.

    OdpowiedzUsuń
  26. Wśród grupy zapanował niepokój, lecz mimo to wszyscy podążyli dalej. Aithan szedł do tej pory całkiem spokojnie, lecz nagle zakłócił go dziwny osobnik. Z początku nic nie mówił, stał w miejscu i się wszystkim przeglądał. Później wydobył z siebie pojedyncze sylaby i zacharkał. W końcu zaczął coś mówić - nie, niee wszyscy was oszukują, wszyscy! Kłamstwo, wszystko to kłamstwo, jedno wielkie oszustwo! Mi wierzcie, tylko mi. Tylko ja jestem prawdą. Ja! - bardzo wolno wybełkotał półtrup, zrobił przerwe a po chwili zaczął znowu mówić - Nie idźcie za światłem, nie idźcie za głosem, idźcie za mną. Ja was poprowadze! Tylko ja! Czas wybierać! Wybierajcie! - głośnym krzykiem zakończył swoją powolną i bełkotliwą wypowiedź. Aithan zrobił się niespokojny. Zaufać trupowi? Pomyślał.

    OdpowiedzUsuń
  27. Przewrócił oczyma, kiedy najwyraźniej został zignorowany. Pewnie. Skoro jest futrzasty, to już można go olewać, tak? Chcąc nie chcąc, ruszył za resztą. Obejrzał się na maga, który szedł na końcu tego pokracznego pochodu. - Też mi się to wydaje cholernie głupie - stwierdził, ale co on mógł? Zacisnął pięści i wyprostował palce, aż strzeliły kostki. W końcu musiał być gotowy do obrony w każdej chwili.
    Słysząc słowa trupa, prychnął pogardliwie - Prawdą? Chyba gówno prawdą - rzucił i spojrzał na zielarkę. - Zaopiekuj się nią - poprosił, powierzając Sol opiece kobiety. Przepchał się na przód, roztrącając nieco towarzyszy. - Gdzie więc mamy iść twoim zdaniem? - Zapytał. W tej chwili wydawało mu się to najbardziej logiczne. Chociaż, z drugiej strony nie sądził, aby ten udzielił im jakiś szczegółowych informacji.
    - Nie, to za mną idźcie! - Wycharczał inny gnijący wojownik, który pojawił się za ich plecami. Powłócząc jedną nogą, zbliżył się do nich. - To kłamca! Wężowy język! Tylko ja znam właściwą drogę! - Przekonywał ich. Alastar pokręcił głową. Wyczulony nos Kota przepełnił się odorem śmierci. Z rykiem chwycił za gardło pierwsze żywe zwłoki, a te rozpadły się na popiół. - Trzeba stąd iść. Zaraz pewnie wylezie ich więcej, chcą namieszać nam w głowach - warknął wściekły i obejrzał się na pozostałych. Miał rację. Z cieni zaczęło wyłaniać się więcej stworów podobnych do tego pierwszego. I każdy z nich sądził, że miał rację.

    OdpowiedzUsuń
  28. Zadrżała od powiewu wichru, struchlała przez burzowe wycie nieba. Wokół wciąż szalało. Zacisneła mocno zęby, patrząc na swój bok. Brudna koszula wcale jej nie martwiła, tylko raczej to, co zrobiła jej młodziutka dziewczyna z kwiatkami za uchem. Skineła głową w podzięce, choć nie wyjaśniła naiwnej, że niczego nie zmieniła i nic nie pomogła. Ale ważne były chęci i fakt, że zauważyła coś więcej, niż czubek własnego nosa.
    Cofneła się dwa kroki, chcąc znaleźć jakieś oparcie, chociażby w wątłym pieńku jakiegoś drzewa. Zamiast drzewa jednak znalazł się Kot i choć nie powiedziałą tego głośno, była mu bardzo wdzięczna. Nim nie kazał zielarce jej niańczyć, jakby była tylko utrapieniem! Nim się spostrzegła, szła już wraz z zgrają najróżniejszej maści, ale nie potrafiła się skupić na celu wędrówki. Właściwie wszystko to było dla niej bez sensu!
    Bolało niemiłosiernie. Pulsowało tak, że miała ochotę usunąć się na ziemię, więc gdy przypomniała sobie słowa o Duchu Bólu, rozejrzała się w oczekiwaniu. Bo przecież ten ból nie był tylko jej złudzeniem, prawda? Duch powinien się pojawić.
    - Wierzymy w to? - spytała cicho, spoglądając na każdego z osobna już niepewna niczego. "My" a nie "wy" w jej przypadku pokazywało tyle, że chętnie zepnie tyłek, by zrobić co trzeba, aby go ocalić. I nie sądziła, aby naostrzony patyk w czymkolwiek mógł pomóc, chyba że robiłby za wykałaczkę dla Alastara, jakby ich wszystkich pożarł.
    Gdy z ciemności wyłaniać się zaczęły maszkary, obrzydliwe jak nadpsute śliwki z wijącymi się weń robalami, insytnktownie zacisneła palce na patyku. Stanęła, szeroko rozstawiając nogi i gotowa była bić się, nawet w tym stanie. Gdy z Kota wydobył się ryk i rozerwał jednego gnijącego truposza, ruszyła do przodu, dociskając dłoń do pulcującej rany. Nie była poważna, nie była głeboka... gówno prawda, jad który dostał się do ciała, już sączył truciznę w jej żyły. Gdyby tylko wiedziała...
    - O wiele lepiej jest, gdy się ruszamy, a nie dyskutujemy o pierdołach, gdzie mogą nas capnąć - oznajmiła głośno, starając się ignorować ryki przekrzykujących się trupów.

    OdpowiedzUsuń
  29. -Tylko gdzie..-mruknęłam, za cicho by ktokolwiek mógł to usłyszeć- Truposze nas otoczyli, mniej lub bardziej celowo.
    Nie była to może wybitnie odkrywcza myśl, ale nie miała ona nikogo zadziwiać. Mówienie na głos oczywistości czasem pomaga, co szkodzi spróbować. Żywych trupów przybywało za szybko, nawet gdybyśmy wszyscy rzucili się na nie z kijaszkami, pazurami, czarami i co tam jeszcze ktoś ma w zanadrzu, to w końcu i tak ostało by się ich za wielu. Z prostego braku czasu zdecydowałam się na najprostszy numer świata. Podeszłam do najbliższego trupa, który właśnie wyłonił się z lasu i zakrzykiwał innych jak jakaś przekupka na targowisku. Mimowolnie mocnej zacisnęłam dłoń na kiju, ale parę kroków przed upiorem podparłam się na nim, spojrzeniem przyciągając uwagę upiora.
    -Po co tak wrzeszczeć?- zaczęłam, głosem godnym konspiratora zdradzającego największy sekret świata- Nie lepiej jeszcze raz unieść miecz do boju? Wytnij w pień tych szarlatanów, przecież dobrze wiemy, że tylko ty znasz prawdę.- gdyby tylko miał oczy, to idę o zakład, że błyszczały by jak u dziecka dostającego wymarzony prezent. Ściszyłam głos do szeptu, z trudem utrzymując kamienną twarz- Ci kłamcy zagrażają moim druhom, dopóki choć jeden tu jeszcze stoi, nie możemy ruszyć za tobą.
    Na szczęście większość mózgu wyżarły mu już robaki albo sama zgniła (co wyjaśniało by zapach), bo bez chwili zwłoki, z okrzykiem na ustach ruszył ku sobie podobnych, wymachując przyrdzewiałym żelastwem. Tyrpnęłam łokciem bruneta, który wcześniej rozmawiał z Humaro. Odwrócił się, a ja wskazałam szybkim gestem dłoni wyludniony las za moimi plecami. Wieść rozniosła się szybko, jeszcze Kicia zaorał pazurami jedynego trupa, który zamiast ruszyć na ledwo wszczętą bitwę, wolał jeszcze się naprzykrzać i zgodnie ruszyliśmy na odwrót taktyczny.

    OdpowiedzUsuń
  30. Humaro odwrócił się gwałtownie do tyłu, warcząc pod nosem słowa zaklęcia. Znajdujący się najbliżej niego nieumarli, którzy postanowili najwidoczniej udzielić rad także ogonowi grupy, stanęli w płomieniach. Ich zduszone wrzaski przecięły wypełnione smrodem zgnilizny powietrze, które zagęściło się od duszącego zapach palonego mięsa i włosów. Mag zachłysnął się falą rozgrzanego, obrzydliwego powietrza, która pomknęła w jego stronę, i cofnął kilka kroków do walczących towarzyszy, nim posłał w kierunku trupów kolejną ognistą serię.
    Wraz z nieumarłymi w płomieniach stanęły także trawa, krzewy i pomniejsze drzewa. Tyratheri uświadomił sobie nagle, że jak tak dalej pójdzie, dodatkowo skomplikuje wyprawę olbrzymim pożarem. A tego raczej nie chciał.
    Nim jednak zdołał cokolwiek z tym zrobić, trupy nagle postanowiły rzucić się na siebie nawzajem. Tak po prostu. I chyba nic sobie nie robiły z tego, że te z nich, które zajęły się ogniem i tego nie zauważyły, pochłonięte walką, alktywnie przyczyniały się teraz do roznoszenia ognia.
    Humaro stwierdził, że w sumie to już nie jego problem, i podążył za towarzyszami, którzy korzystali właśnie z okazji i dyskretnie ulatniali się z zatrupionego miejsca. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta...tak to leciało?
    - Powinniśmy spróbować zwabić któregoś z duchów do siebie, zamiast błądzić bez celu i ich szukać - stwierdził kilkanaście minut później, gdy w końcu uznali, że można na chwilę przystanąć. - W końcu możemy zamiast na ducha, natknąć się na coś, co nas pozabija.

    OdpowiedzUsuń
  31. Z zaciekawieniem przyglądała się sytuacji. Nie sądziła, że tak łatwo uda się młodej dziewczynie napuścić na siebie umarlaków. Ulżyło jej, choć wiedziała, że to dopiero początek, a noc jeszcze młoda. Zanim ruszyli spojrzała ze zmartwieniem na cierpiącą rudowłosą. Coś było nie tak. Może źle oceniła jej ranę? A może miała z tym coś wspólnego magia?
    - Bardzo cię boli… - stwierdziła cicho marszcząc brwi. Bardzo chciała jej pomóc, ale nie wiedziała już jak. – Mogę coś z tym zrobić? – spytała nadal ją podtrzymując. Wiedziała też, że nie mogą tu zostać, że muszą iść dalej. Przynajmniej znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce.
    Kiedy udało się im już trochę oddalić przed nimi wyłonił się ogromny zamek. Właśnie tak sobie wyobrażała wszystkie nawiedzone zamki, o których wspominano w różnych legendach. Ciemna cegła rozświetlona blaskiem księżyca, po bokach dwie częściowo zawalone wieże, a przed nim wysoka brama. Otwarta. Jakby zapraszała do środka. Wokół błoga cisza jak zwiastun burzy. Korzenie drzewa rozbłysły.
    - Chyba powinniśmy tam iść. – rzuciła niepewnie spoglądając na twarze towarzyszy.

    OdpowiedzUsuń
  32. - Genialny pomysł! - powiedział do rudej, cichej jak dotąd dziewczyny. Potem gdy go szturchnęła odrazu wiedział o co chodzi. Udali się w stronę bezpiecznie wyglądającego miejsca. Trupów jak narazie nie było widać. Pewnie nadal ze sobą walczą w ognistym otoczeniu pomyślał.
    Też tak uważam. - odparł na propozycje Humara, gdy za chwile zza drzew wyłoniło się duże, stare zamczysko. Korzenie zaświeciły się, więc dobra droga prowadziła właśnie do niego.
    - Powinniśmy ale wpierw zapoznajmy się. Przecież nie wszyscy się jeszcze znają a droga przed nami długa. Ja nazywam się Aithan. - odparł.

    OdpowiedzUsuń
  33. Spojrzała na młodą dziewczynę i machnęła lekceważąco ręką. Mogli zginąć, to było wazniejsze od rany i jadu rozprzestrzeniającego się po ciele rudej. Zresztą ona nie mogła umrzeć, a skoro teraz magia dotarła do tego świata, czy też została uwolniona - nieważne co za różnica, nie martwiła się już. Jeśli padnie bez tchu, do nastepnej pełni się wybudzi, jak gdyby nigdy nic. Reszta powinna bardziej się przejmować swoimi ciałami, byli w większym niebezpieczeństwie od Sol.
    - To nic - zapewniła tamtą i przystanęła, łapiąc oddech.
    Podniosła wzrok z drogi na dalszy plan i dostrzegając zarys zamczyska, mruknęła pod nosem nieładnie. Zapowiadało to większe kłopoty. Stare mury mogły być siedzibą czegoś, co nie będzie tak łaskawe jak truposze z spowolnionym refleksem. Zresztą wciąż gdzieś jeszcze czaiły się duchy.
    - Czujesz coś, Al? - spytała Kota, ufając jego zmysłom i doświadczeniu. Zresztą, nawet gdyby nie był tym, kim był, miał smykałkę do kłopotów.
    Spojrzała na młodego maga, który się przedstawił i uniosła brwi. Nie dosć, że sytuacja była przekomiczna, przedziwaczna i po prostu słaba; to jeszcze uczestnicy tej zabawy wydawali się na prawdę poddawać pod chociażby najlżejszym naporem wydarzeń. Zero silnej woli, próby buntu, podważenia tego, co się działo wokół.
    - Jestem Sol - wyprostowała się i zmarszczyła brwi, bo nic z tego jej się nie podobało. - I śmieć wątpić w słowa ducha, strażnika, babki z drzewa, w trupy i duchy - oznajmiła marudnie. - Nie jestem stąd, nie znam zwyczajów tego miejsca, ale podejrzewam, że istnieje realne ryzyko zgonu całej naszej szóstki...? - posłała pytające spojrzenie każdemu z osobna. Na prawdę wszyscy byli tak łatwowierni? Przecież to mogło być po prostu dobre zaklęcie, iluzja i przywołanie upiorów...
    Może chciała dodać coś jeszcze, zresztą wręcz słyneła z gadulstwa i zawsze miała coś do powiedzenia. Zamiast tego jednak poczuła przy uchu świst i w korę pieńka, przy którym stała, wbił się krótki miecz. Odwróciłą się wystraszona, to ta część truposzów, które się nie zajęły ogniem, zaczęła za nimi gonić i co gorsza, zaczęli używać swej broni, chcąc ich wykończyć na odległość tym razem.
    - Dobra, zgadzam się na wszystko, chodźmy tam - zakończyła krótko swoje wątpliwości, zbierając się do zamku.

    OdpowiedzUsuń
  34. Skwapliwie przyjęłam dar od losu i ruszyłam za resztą w kierunku zamczyska. Czarnowłosy mag i kicia znowu zabezpieczali tyły, ja szłam po lewej, uboczem. Mimowolnie zaczęłam wypatrywać jakiejś sensownej drogi odwrotu- każda chwila w tej drużynie zbytnio groziła utratą zdrowia i życia.
    Droga wytyczona przez świecące korzenie wiła się wśród gęstego lasu, chwilami czarna sylwetka zrujnowanego zamczyska znikała nam z oczu, by szybko pojawić się znowu. Na szczęście zbliżała się szybko, odgłosy pogoni potężniały z każdą chwilą.
    Jak tylko zgubimy te trupy, to biorę nogi za pas. Jeszcze przyjdzie im do głowy przyzywać te duchy od panny łani... Będziemy ciągnąc zapałki, kogo po torturujemy, by przyciągnąć zjawę bólu? A potem losowanie, komu zabronimy pić wodę, aż diabelstwo od pragnienia się wynajdzie... Nie ma co ryzykować.
    Zamyślona trochę zwolniłam, przybliżając się do tyłu drużyny.
    Nagle coś śmignęło obok mnie. Odskoczyłam odruchowo. Dłoń zaczęła mi dziwnie drętwieć. Spojrzałam na nią, bardziej zdziwiona niż wystraszona. Przez sam jej środek prześwitywał las. Przełknęłam ślinę. Dziura zaczęła zanikać. Rozejrzałam się nerwowo wokół, ale nikt nie zauważył całego zajścia. Szybko przyśpieszyłam, z trudem powstrzymując się od ciągłego zerkania na rękę.

    OdpowiedzUsuń
  35. Sol mogła mówić, że to nic, ale każdy widział jak ledwo oddycha. Adain miała nadzieję, że jak tylko uda się im na chwilę odsapnąć któryś z magów będzie w stanie jej pomóc, o ile mieli taką moc. W każdym bądź razie dziewczyna musiała odpocząć.
    Uniosła brwi na propozycję zapoznania się. Właściwie miał rację. Byli sobie całkiem obcy, a mimo to trzymali się razem. Razem mieli większe szanse na przeżycie. Przynajmniej niektórzy z nich. Chyba nikt z nich nie chciałby teraz zostać sam.
    - Adain. – odparła krótko. Na słowa Sol zmarszczyła brwi. Może i ich zachowanie wyglądało dość naiwnie i nie wiedziała co czują inni, ale ona z jakiegoś nieznanego jej powodu ufała duchowi i strażniczce. Może to był błąd, może działanie magii, ale wierzyła w ich słowa. Gdy coś nagle świsnęło koło głowy rudowłosej szybko odnalazła wzrokiem winowajcę. Nie było trzeba długo czekać zanim nasiliły się ataki, przez które została lekko draśnięta w ramię. Musieli uciekać, spróbować się gdzieś skryć. Kiedy tylko przekroczyli bramę zamku rzeczywistość poza nią jakby przestała istnieć. Prowadząc pod rękę rudowłosą ruszyli ostrożnie do przodu w stronę ogromnych, zdobionych wrót, które powoli same stanęły przed nimi otworem. Adain sama nie wiedziała czy chce tam wejść. Owszem, była ciekawa tego co kryło się za tajemniczymi murami zamku, ale po tym co ich dziś spotkało dręczyły ją obawy. Spojrzała na twarze pozostałych zatrzymując wzrok na najprawdopodobniej najmłodszej z nich. Była wyraźnie przerażona, wydawało się, że bardziej niżeli wtedy kiedy byli atakowani.
    - Co ci jest? – spytała lekko przechylając głowę na bok. – Jesteś ranna? – zlustrowała ją od stóp do głów, ale nie zauważyła śladów krwi.

    OdpowiedzUsuń
  36. Zacisnęłam zęby, czując na sobie spojrzenie wszystkich obecnych.
    -Nic mi nie jest- syknęłam w odpowiedzi. Mój głos dziwnie zadrżał, nie było w niej ni kropli planowanej ostrości, która bezpardonowo zakończyłaby temat. Dodałam więc szybko- Tylko coś łupie mi pod czaszką, przejdzie za chwilę.
    Tak naprawdę sytuacja nie jawiła się za różowo, a to odczepne "nic" koło prawdy nawet nie leżało.
    Od chwili zranienia moje zmysły powariowały. Sam odgłos kroków mych przymusowych towarzyszy był kanonadą chrzęstów i szmerów, nie mówiąc już o miarowym szumie wiatru- wcześniej przeze mnie ignorowanym, teraz sprawiający wrażenie, jakbym była w centrum cyklonu tysiąclecia. Woń ziół jeszcze szło wytrzymać, ale do kompletu z jakimś obcym mi zapachem, ostrym i drażniącym, tworzył niemożliwą mieszankę. Wzrok był nie lepszy. Z odległości dobrych parunastu metrów mogłam policzyć wszystkie cegły w ruinie przed nami i każdy kamyk na drodze. Nieważne, czy pod moimi stopami, czy u stóp zamczyska.
    W życiu tak bardzo nie liczyłam na pojawienie się jakiegoś truposza, czy innej pasjonującej bestyjki. Przeżyć przeżyję, ale niech nikt się na mnie nie gapi i nie pyta o samopoczucie, kiedy zastanawiam się, czy to tak wygląda obłęd.
    Byłam u granic psychicznej wytrzymałości, przynajmniej jak na jeden wieczór (noc? dzień? Co to w ogóle jest?).

    OdpowiedzUsuń
  37. Tyratheri uznał rozumowanie Aithana za całkiem słuszne. Skoro już mieli trzymać się razem, miło byłoby chociaż znać z imienia tych, u których boku się podróżuje i walczy. Chociażby po to, żeby umieć potem powiedzieć, kto w jaki sposób zginął.
    - Humaro Tyratheri - przedstawił się więc, wykonując płytki ukłon.
    Z pewnym zdziwieniem odkrył, że zgadza się z dziewczyną, która przedstawiła się jako Sol, co do słowa. A już na pewno w kwestii dotyczącej chodzenia gdziekolwiek, gdy okazało się, że nieumarli postanowili ich dogonić, tym razem uzbrojeni w łuki. Gdy wszyscy jak jeden mąż rzucili się w stronę zamku, w miarę możliwości próbując jednak dostosować tempo do rannej Sol, mag znów wylądował na końcu grupy - i bynajmniej nie tym razem nie był z tego powodu zbyt zadowolony. Fakt, że obok szedł olbrzymi kot, ani trochę nie poprawiał mu nastroju, bo co on niby mógł w starciu z bronią miotającą?
    Kiedy trzecia z kolei strzała świsnęła mu tuż przy uchu, odwrócił się i ponownie użył przeciwko trupom ognia. Nie miał szans wprawdzie wycelować dokładnie - podpalił jedynie chaszcze za nimi, by opóźnić pościg.
    Wnętrze zamku, do którego udało im się w końcu dotrzeć, okazało się inne, niż się spodziewał. Olbrzymia, chociaż mocno zniszczona sala, do której weszli, zdawała się tłumić dźwięki. Wszystko pogrążone było w martwej, ciężkiej ciszy, która samotnego wędrowca doprowadziłaby pewnie do obłędu.
    - Może to ten zamek źle na ciebie działa? - zasugerował, widząc, jak zielarka z troską pyta rudowłosą dziewczynę o samopoczucie.

    OdpowiedzUsuń
  38. Sala, do której weszli była ogromna i mroczna. Coraz więcej osób było w gorszym stanie. Najpierw Sol teraz rudowłosa dziewczyna.
    - Coś jest nie tak ale co? - zapytał może niekoniecznie z sensem bo chyba nikt tego nie wiedział, aby przerwać głęboką ciszę jaka tu panowała. - rozejrzyjmy się. - dodał. W centrum sali stał olbrzymi, drewniany, ogrągły stół, na którym nie było nic oprócz masy kurzu. Wkoło stołu umiejscowionych było dziesięć krzeseł. Po przeciwnych stronach sali pieły się w górę półokrągłe, zniszczone schody, które widocznie prowadziły do jednego miejsca. Złączenie schodów poszerzało się półokrągle do wnętrza sali i stanowiło niewielki balkonik, z którego można było obserwować wszystko co dzieje się wewnątrz. Z początku wyglądało na to, że nikt tu nie mieszka ale nagle z nikąd odezwał się obcy głos - Zapraszam, zapraszam dalej. Siądźcie przy stole, rozgoście się.
    Aithanowi wydało się to dziwne bo niby jak mieli się gościć w takim miejscu?

    OdpowiedzUsuń
  39. Obejmowała się za bok, mając nadzieję, że krew nie przesiąknie na koszulę. Ten zapach mógł ku nim zwabić coś więcej niż upiory. Przy tym też zastanawiała się, gdzie do cholery jest Duch Bólu?! Jeśli się nie pojawił do tej pory, czy to wszystko zatem nie jest zmyślone?
    Ocalić tyłek - to priorytet tej nocy. Starała się więc nie zostawać w tyle i nadążać za resztą. Co więcej, była bardzo wdzięczna za to, że towarzysze nieco zwolnili, choć nie skomentowała tego na głos. Moze jedynie jej się wydawało...
    Z zewnątrz zamczysko biło swoim wiekiem. I nie rozczarowało ich zniszczone, zatęchłe wnętrze. Cuchnęło tu okrutnie, wszędzie kłebił się kurz grubą warstwą, ale nie słychać było swistu wiatru, który przedziera się przez szczeliny w murach, ani trzeszczenia drewnianych elementów budowy, co jest zwykle dość charakterystyczne dla wiekowych gmachów. ściany wydawały się chłonąć dźwięk i nawet słowa maga uciekły szybko bez echa w pustą przestrzeń.
    Podeszła do okrągłego stołu i podparła się o brzeg dłonią. Blat był gładki, bez rycin, bez znaków, symboli. Krzesła ustawione w równym odstepie od siebie, jakby czekały na gości. Lub pamiętały o tych, którzy tu siadywali wieki temu.
    Na zaproszenie i głos znikąd, zdretwiała. Poderwała głowę do góry i rozejrzała się wokół. Przeczucie podpowiadało jej, że mieli do czynienia z pierwszym Duchem. Choć może to nie przeczucie, a nadzieja, bo dość miała szukania i jednoczesnej ucieczki. Była obolała, ranna, zmęczona. Odruchowo zacisnęła palce na kawałku drewna i spojrzała w górę schodów. Na prawdę miałą nadzieję, że te badyle, które dostali w lesie, okażą się przydatne.

    OdpowiedzUsuń
  40. No tak, lepiej być nie mogło. Naprawdę.
    Humaro zaklął w duchu i powiódł spojrzeniem dookoła, mając nadzieję zauważyć właściciela głosu, który właśnie poprosił, by się rozgościli. Oczywiście nikogo nie zauważył, bo jakżeby inaczej. Wydawało się też, że pozostali również nikogo nie dostrzegają.
    Kolejny raz tej nocy (a może to jednak wciąż był dzień?) coś ich gdzieś zapraszało, próbowało pomagać i coś im prezentować. Brzmiało tak samo przyjaźnie i niegodnie zaufania, jak poprzednie. A mimo wszystko dało się wyczuć jakąś istotną różnicę, która kazała mistrzowi Tyratheri sądzić, że tym razem to coś więcej, w dodatku wartego uwagi.
    Ulma reagowała w sposób podobny jak tuż przed pojawieniem się świetlistej kobiety, co tylko utwierdziło maga w jego przekonaniu.
    - Może wpierw dołączysz do swych gości, dobry gospodarzu? - zawołał w stronę balkoniku.
    Nie uzyskał odpowiedzi. Przez chwilę panowała cisza; wszyscy w napięciu oczekiwali na cokolwiek. I właśnie wtedy, gdy czarodziej nabierał już pewności, że jego słowa nie zostały usłyszane, zamkiem zatrzęsło w posadach. Stół i krzesła podskoczyły ze zgrzytem, kilka krzeseł wywróciło się, a hałas tym spowodowany zdawał się być głośniejszy niż grzmot. Sala nagle rozbłysła blaskiem, zupełnie jakby pod sufitem umieszczono miniaturową kopię słońca, a pięcioro drzwi, wcześniej niewidocznych w mroku, otwarło się na oścież. Stanęło w nich pięć identycznych, przysadzistych mężczyzn o bujnych, kasztanowych brodach i włosach luźno opadających na ramiona. Spod ich ciemnozielonych płaszczy wystawały pomarańczowe żupany upstrzone rdzawymi wzorami.
    - No, moi goście - odezwali się jednym głosem, ruszając jednocześnie w ich kierunku. - Czemuż nie siadacie? Nie chcecie mej gościny?
    Humaro instynktownie cofnął się w kierunku towarzyszy, którzy zresztą wiedzeni tym samym instynktem zbili się już w ciasną grupkę.
    - Może to ten, co lubi zwodzić? - mruknął, jakby mając nadzieję, że nawet jeśli nie, to tym pytaniem go tu zwabi.

    OdpowiedzUsuń
  41. Spod byka obserwowałam pięciu mężczyzn, identycznych co do jednego zawijasa wymyślnego wzoru zdobiącego ich żupany. Duch od zwodzenia? Czemu by nie... Jak dla mnie to może być każde diabelstwo, byleby nie gorsze od truposzów sprzed bramy. Gospodarz, a raczej gospodarze, nie śpieszyli się z wyjaśnieniem. Bez większego pośpiechu prześledzili wzrokiem każdego z nas od stóp do głów. Każdy z nich miał piwne oczy, miejscami przechodzące w ciepły orzech. Ich ubrania nie nosiły w żadnym miejscu śladów błota czy starości. Po chwili długiej jak wieczność mężczyźni zasiedli do okrągłego stołu, gestem zapraszając, byśmy zrobili to samo. Pierwsza wzruszyłam ramionami i podniosłam krzesło, które upadło w chwili pojawienia się właścicieli domostwa. Nie było sensu dłużej zwlekać. Współpraca na tym etapie może tylko przynieść korzyści, zwłaszcza jak sami się wpakowaliśmy do tego zamku. A chwila odpoczynku przed kolejną (trzecią już) walką też pewnie nikomu nie zaszkodzi (zwłaszcza jeśli chodzi o pewną ognistowłosą kobietę, która od kiedy pamiętam wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć). Reszta naszej wspaniałej zbieraniny ludzi wszelakich po kolei zasiadała do stołu, pewnie dochodząc do podobnych wniosków.
    Właściciele tego godnego pożałowania domostwa tylko ciekawie śledzili nasze ruchy, milcząc jednoznacznie. Oczywiście żeby było ciekawiej, zabrakło jednego krzesła. Brunetka, po zapachu obstawiam, że zielarka, już szła zgarnąć taboret leżący niedbale pod ścianą, ale mężczyźni szybo wykonali jakiś zamaszysty gest ręką. Kolejne krzesło stanęło przy stole.
    -To cóż sprowadza tak zaszczytne grono w moje skromne progi?-zapytali jednym głosem, kiedy wszyscy już zajęli swoje miejsca. Pięcioro par oczu wyczekująco wpatrywało się w nasze twarze. Woń stęchlizny, kurzu i starego drewna na zmianę mnie otępiała bądź irytowała. A i tykanie całej kolonii korników nie było moją wymarzoną muzyką na dziś dzień. Pocieszenie w tym, że chociaż po "ranie" na dłoni nie było praktycznie śladu. Coś mi mówiło, że w najbliższym czasie i zwariowane zmysły nie będą moim największym zmartwieniem.

    OdpowiedzUsuń
  42. Wszystko działo się tak szybko, że nie było nawet dłuższej chwili by się nad wszystkim zastanowić. Mimo uprzedzeń weszli do środka. Czy zrobiłaby to gdyby była sama? Raczej nie. Teraz jednak nie wiadomo było, która opcja wyglądała na najlepsza, najbardziej bezpieczna. Poza tym nie było ich zbyt wiele. Duch czy nie duch coś się odezwało. Później zaczęło się robić już tylko ciekawiej. Zdziwienie powoli znikało z jej twarzy. Może to dziwne, ale powoli oswajała się z nową rzeczywistością. Kiedy podjechało dla niej krzesło szybko opanowała mimikę twarzy jakby takie rzeczy były dla niej na porządku dziennym.
    - Dziękuję. – rzuciła siadając przy stole. Z zaciekawieniem przyglądała się gospodarzom. Nie wiedziała czy są prawdziwi albo żywi. Nie pamiętała nawet czy w tym miejscu znajdował się kiedyś zamek. Coś jej mówiło, że nie, ale zaufanie własnej pamięci było ryzykowne. Słysząc pytanie spojrzała na ich twarze.
    - Drzewo. – odparła nagle. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
    - Drzewo? A czy któryś ze strażników wspomniał, że ktoś z was będzie musiał tu zostać w zamian za naszą pomoc? – spytał z zadowoleniem wypisanym na twarzy. – Duch za jednego z was. Uczciwa wymiana.

    OdpowiedzUsuń
  43. Aithan zasiadł do stołu razem z resztą. Przyglądał się w zaciekawieniu tak samo wyglądającym mężczyznom. Którym duchem mógł być ten, zastanawiał sie. Duch niekoniecznie musiał mówić prawdę bo strażnicy przecież nic nie wspominali o tej wymianie. Cena za pomoc, którą zaproponował była za duża. Z pewnością nikt nie chciałby zostać sam w takim miejscu.
    - A może zechcesz nam pomóc za coś innego? - powiedział.
    - Niby za co?  - odparł nieprzyjemnie duch.
    - Załóżmy się o coś. Jeśli my wygramy, pomożesz nam dobrowolnie a jeśli przegramy ktoś z nas zostanie tutaj.
    - Dobrze więc. Nie macie ze mną żadnych szans. Zawsze wygrywam. Słuchajcie uważnie zasad zakładu bo drugi raz powtarzać nie będe...

    OdpowiedzUsuń
  44. Poczuła ulgę, mogąc posadzić tyłek na krześle. Spod byka obserwując pięcioro gospodarzy, przebierała palcami pod stołem, niby na pozór bawiąc się kawałkiem magicznego drzewa. Nie były to jednak tiki dla zabicia czasu, wyrażenia nerwowej atmosfery i napięcia, czy wyraz nudy. Nie chcąc głośno zaklinać, skupiona była na zaklęciu, który ukarze im prawdziwe oblicze gospodarza. Dość miała tego, że wszyscy jak idioci szli tam, gdzie wskazał im pojawiający się nagle strażnik, czy zjawa, czy piękna istota. Byli zbyt naiwni i bała się, że to główny powód przez który szybko stracą głowy.
    - Może ty jesteś duchem? - zasugerowała. - Jednym z siedmiu, najbardziej podstępnym, hm?
    Wyprostowała się i położyła zaciśnięte obydwie na kawałku drzewa dłonie na blacie. Podejrzliwie spojrzała na każdą z postaci gospodarza - pięć twarzy i jeden głos, to musiała być sztuczka.
    - Może nie potrzebujemy pomocy - zmrużyła oczy. - Nikt z nas nie wspomniał słowem, po cośmy tu, dlaczego i kto nam co mówił wczesniej - zauwazyła rozsądnie. - Skąd wiesz o duchach? O strażniku?
    Jedno było pewne, nie miała zamiaru tu zostać. I w pewnym momencie przełożyła kawał drzewa od strażnika w jedną dłoń, drugą uderzyła w stół, a z jej pięści po całym stole rozlał się blady blask, jakby rozsypała świecący proch. Gdy ta lekka poświata dotarła do krawędzi stołu, wydawała się wylewać poza krawędź. Po kolei każde z krzeseł na krótką chwilę zabłysło. Jej własne, siedzącej obok zielarki, dalej młodego czarownika, Humaro, młodej dziewczyny i Kota. Zabłysło także światłem na krótką chwilę krzesło jednego z gospodarzy... Pozostałe cztery nie! To ją pchnęło do działania! W następnej chwili Sol poderwała się błyskawicznie z krzesła i rzuciła precyzyjnie drzazgę z magicznej kory w kreaturę, celując dokładnie w serce, które nie powinno bić od wieków.

    OdpowiedzUsuń
  45. Mężczyzna łypnął nienawistnym spojrzeniem w kierunku kolejnego maga naszej drużyny, tym razem rudowłosej kobiety. Czarodzieje, nieważnie jak ranni, mogą operować silną magią... Do odnotowania.
    Falsyfikaty pana zamku rozmyły się w powietrzu, nie został po nich nawet najmniejszy ślad. Ostra woń, która czułam już wcześniej, stała się bardziej intensywna. Przypominała trochę zapach pieprzu, była równie paląca. Ale dominowała w niej jakaś inna nuta, której nie umiałam nazwać. Oczy mi łzawiły, z trudem dusiłam w sobie kaszel. W ciszy, która zapadła po słowach rannej kobiety, coś powstrzymywało nawet przed głębszym wdechem.
    Kolejna cisza przed burzą... Tym razem przerwana praktycznie w tej samej chwili, kiedy stwierdziłam ją w myślach.
    -Nie wiecie, kim jestem. Nie znacie nawet mego imienia. A już śmiecie ignorować me wspaniałomyślne warunki i celować we mnie tym czymś?- tu oskarżycielsko wskazał palcem na drzazgę, ciśniętą przed chwilą przez rudowłosą kobietę, ciągle stojącą obok swego krzesła. Duch, bo nic żywego nie zareagowałoby tak obojętnie na ranę tuż przy sercu, wyjął drzazgę z miękkiego, purpurowego obicia krzesła. Z teatralnym niesmakiem rzucił ją na kamienną podłogę. Kiedy ją dotykał, przez twarz przemknął mu jakiś dziwny wyraz. Jakby zaciskał zęby dla zachowania kamiennej twarzy. Ale szybko kontynuował swą tyradę- Teraz już nie myślcie nawet o zmianie wcześniej wytyczonych warunków. Jeśli chcecie liczyć na pomoc, któryś z was tu zostaje. A jeśli znowu macie zamiar dyktować mi umowę, nie dość, że dla mnie mniej opłacalną, to jeszcze nawet nie godząc się na jej wysłuchanie, to radzę wam szybko znaleźć się poza terenem mego zamku, przynajmniej jeśli wam życie miłe!- dodał dramatycznie.
    Blefował, żałośnie i na poczekaniu. Mamy dużą przewagę- trzech magów, przerośnięte kocisko i do kompletu siedem magicznych patyczków, z których nawet drzazga może zadać mu ból. Ale ma koleś tupet... Albo jakiegoś asa w rękawie. Z wolna prześledziłam twarze wszystkich obecnych, ciekawa, kto teraz przejmie pałeczkę.

    OdpowiedzUsuń
  46. Sapnęła głośno i z jękiem osunęła się znów na krzesło. Zacisneła dłonie na brzegu stołu, ciskając pioruny spojrzeniem w ducha. Przynajmniej nie miała wrażenia, że oczy jej pląsają i dostaje zeza, gdy został tylko jeden zamiast pięciu.
    - Nie wygrałeś jeszcze - syknęła, mając szczerze po dziurki w nosie tej maskarady. - Możliwe, że nie wygrasz - dodała znacząco.
    Ich było więcej, on jeden. Nawet gdyby nie miała już sił nawet na najsłabsze zaklęcie, pozostawało dwóch magów, Kot i ... i istota, która mogła ich zaskoczyć, ta młoda dziewuszka, która pozostawała na uboczu i tylko obserwowała, bo było z nią coś dziwnego... Sol nie bała się o to, że tu utkną. Nawet przegrany zakład, nie mógłby wszystkich tu zatrzymać. Pazury, zaklęcia, może jeszcze coś więcej, zawsze znalazłby się sposób, na wydostanie.
    Spojrzała na chłopaka, który zaproponował zakład. Miała nadzieję, że miał coś konkretnego na myśli i bez trudu pójdą dalej. Chrząknęła znacząco, by ktoś rzucił pomysł. No bo dlaczego to duch ma im dyktować warunki, skoro oni na jeden niewygodny już się zgodzili? I dlaczego ten cholerny patyk nie załatwił sprawy?! Magiczne drzewo? Gówno prawda....

    OdpowiedzUsuń
  47. Zaskoczyła ją reakcja Sol, to jak zaatakowała tajemniczą postać. Czuła się nieswojo w tym magicznym towarzystwie. Nie wiedziała kto jest do czego zdolny i jak bardzo są niebezpieczny. Jednak nie obawiała się ich. Również dostrzegła jak drzazga zadziałała na gospodarza. Drewno musiało działać. Skoro drzazga sprawiła mu ból przebicie go jak włócznią być może mogłoby go nawet unicestwić albo rozzłościć nie na żarty.
    Mężczyzna bezszelestnie podniósł się z krzesła poprawiając swoje odzienie. Odwrócił się do nich plecami kierując na chwilę swój wzrok na portret wiszący za jego siedziskiem. Przedstawiał piękną, młodą kobietę spoglądającą w lustro, które zamiast jej odbicia pokazywało jakby kogoś innego. Przedstawiało potwora z jej długimi, jasnymi włosami, w jej bladofioletowej sukni. Nagle spojrzał na nią widząc jak spogląda na obraz.
    - Niektóre lustra mogą pokazać nasze prawdziwe odbicie. Vanora nie mogła znieść swojego. Zniszczyło ją. Zniszczyła sama siebie. Nawet nie podejrzewała co w sobie kryła. Każdy ma potwora za skórą. – powiedział przechadzając się naokoło stołu zatrzymując się za nią. – Chciałabyś poznać swojego? – spytał szeptem nachylając się nad jej uchem po czym uśmiechnął się złowrogo. Po jej ciele przeszły ciarki. Nie wiedziała czy chciałaby zobaczyć to co wskazałoby jej lustro, o ile rzeczywiście pokazywało prawdę. – Jeśli któreś z was odważy się spojrzeć w lustro w wasze ręce odda się jeden duch. – dodał zwracając się tym razem do wszystkich. – Jest tylko jeden haczyk. Już na zawsze zmienicie się w to co ujrzycie. - wyszczerzył się do nich po czym zniknął, a na jego miejscu pojawił się przykryty płachtą przedmiot. – Dam wam chwilę na zastanowienie. Wybierzcie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  48. Po usłyszeniu tej ponurej historii jakiejś Vanory, czułam właściwie tylko ciekawość, idealną do wyrażenia lekko drapieżnym uśmiechem. Jakaś magnetyczna siła przyciągała mnie do lustra. Zwodziła, kusiła... Lękiem napawało mnie nie rzekomo prawdomówne odbicie, a to uczucie, takie obce. Inne niż to, które przyprowadziło mnie do Magicznego drzewa czy tego zamku. W chwili zawahania rozejrzałam się po sali. Każdy zatopiony w myślach, warzący, czy należałoby wystąpić przed tłum i z własnej woli wejrzeć w lustro, czy jeszcze poczekać, może jakiś szaleniec się skusi i obędzie się bez heroizmów. Ewentualnie idąc dalej i myśląc, jaki to los by go spotkał po spojrzeniu w zwierciadło. Jednak nikt się nie ruszył ze swego miejsca. Nie było wśród nas nikogo, kto miałby wystarczające zaufanie do siebie (albo nie grzeszyłby zbytnim intelektem). W końcu sama wstałam. Czułam się jak we śnie, sytuacja była nierealna w każdym calu. Moje kroki były bezszelestne, jakby kocie. Ktoś chciał coś powiedzieć. Nie wiem, czy mnie zatrzymać, czy pokrzepić. Słowa uwięzły mu w gardle. Szybko dotarłam na miejsce, droga w końcu za daleka nie była. Płynnym ruchem zrzuciłam materiał lustra. Dłoń mi nawet nie zadrżała. Przez parę sekund śledziłam wirujące w powietrzu drobiny kurzu. Trans wciąż trwał. Jakaś istota głęboko we mnie zaklęta wrzasnęła przenikliwie, błagając bym odwróciła się na pięcie i poszła w swoją stronę, zostawiając działanie komuś, komu naprawdę zależało na powodzeniu misji. Ale ciekawość, ta będąca pierwszym stopniem do piekła, banalna i ludzka, wygrała pojedynek z histeryczką. Powoli przeniosłam swe spojrzenie na równą powierzchnię zwierciadła.
    Zobaczyłam siebie. Znajome rude włosy, w lekkich falach spływające na ramiona. Wzrost czy figura również bez zarzutu. Ale inne były oczy. Niby tak samo błękitne i jasne, ale przepełnione smutkiem, wyrzutem. Dopiero po chwili się zaczęło.
    Pierwsze były właśnie te oczy. Po tęczówkach rozlała się smolista, aczkolwiek połyskliwa czerń. Stały się dziwnie ostre i przenikliwe. Włosy ściemniały. Płynnie przeszły w brązy, od orzechowego po kasztanowy. Cera zbladła, znikły piegi. Twarz się lekko wydłużyła, nos zadarł. Usta nabrały wyrazu, jakby zabarwione sokiem z malin. Urosłam, ale tylko o parę centymetrów. Ubranie było w sam raz.
    Nie potrafiłam oderwać wzroku od lustra. To nie był potwór. To był po prostu inny człowiek. Znałam to odbicie. Wiele jego wydań. Pamięć odkrywała przede mną wciąż kolejne obrazy. Znajome obrazy.
    Słyszałam czyjś głos, ale nagle przestałam rozpoznawać słowa. Serce bez powodu przyśpieszyło. Te niezapamiętane godziny... Gwałtowne przebudzenie w lesie... Obce, nieznośnie wyczulone zmysły... Brak bicia serca i oddechu... I jakiś przymus uczestnictwa w grupie, choć od początku chciałam się wycofać...
    To nie byłam ja?
    Przerażenie nie ustępowało. Otępienie również. Ale nagle straciłam oparcie. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Bezwładnie, jak jakiś wór kartofli, zwaliłam się na kamienną posadzkę. Najpierw był ból całej prawej strony ciała. Potem czerń. Tak dziwnie podobna do moich nowych, starych, obcych i znajomych oczu.

    OdpowiedzUsuń
  49. Aithan siedział w milczeniu i przyglądał się całej tej sytuacji. Nie wiedział czy wstać do lustra i zaryzykować czy siedzieć w miejscu. Nigdy nie przypuszczał, że może siedzieć w nim jakiś potwór ani czy ma inne prawdziwe oblicze. Wydawało mu się to dziwne i uważał, że zawsze był sobą. Ale jednak nigdy nic niewiadomo. Przemyślenia przerwała mu reakcja młodej, rudej dziewczyny. Wstała i podeszła do lustra. Poczuł jakby ulgę ale i zarazem zmartwienie. Nie było do przewidzenia co się za chwilę wydarzy. Dziewczyna spojrzała w lustro i przyglądała się swojemu odbiciu. Aithan siedział na miejscu skąd w miarę wyraźnie widział zwierciadło. Ogarnęło go zdziwienie. Odbicie dziewczyny zaczęło się przemieniać aż w końcu wyglądała prawie całkiem inaczej. Kiedy upadła wstał z krzesła i już miał do niej podchodzić gdy nagle w centrum sali rozbłysło blade światło. Gdy zanikło ujrzeli kilka postaci. Były niewyraźne, nie miały twarzy, były jakby cieniami.
    - Tak jak powiedziałem, w wasze ręce odda się jeden duch. Który? O tym zadecydują wasze uczucia, wasze myśli i wasze najskrytsze pragnienia. - odezwał się znajomy głos.

    OdpowiedzUsuń
  50. Widząc reakcję dziewczyny wstała by ją powstrzymać, ale nie zdążyła. Z przerażeniem przyglądała się jej przeistoczeniu. Odetchnęła z ulgą widząc, że nie przeobraziła się w nic strasznego, choć zaniepokoiła się tym co się z nią stało. Straciła swoje wcześniejsze ciało, a może i coś więcej. Kiedy upadła podbiegła do niej próbując ją ocucić.
    Zmrużyła oczy przez rażące światło. Uniosła brwi widząc przedziwne zjawy. Gospodarz z nimi najwyraźniej cały czas pogrywał.
    - Najpierw wyjaw nam swoje imię. – zażądała przez zaciśnięte zęby. Zbierała się w niej fala złości. Był nazbyt tajemniczy. Ich niewiedza dawała mu nad nimi ogromną przewagę. Mógł się tak z nimi bawić w nieskończoność, a czas uciekał. Wyspa nie była już bezpieczna. To wszystko nie działo się tylko w lesie. Mężczyzna spojrzał na nią marszcząc czoło. Wyraźnie nie spodobało się mu pytanie. Prawdopodobnie domyślał się, że ktoś im opowiedział o duchach. W końcu wiedział, że ich szukali. Czy nie pasował na ducha pragnienia? Spojrzał na nich spode łba.
    - Tart. – odpowiedział niechętnie.

    OdpowiedzUsuń
  51. -A więc panie Tarcie, co pan powie na koniec tych gierek i przejście do sedna?- rzuciłam z lekką kpiną, podnosząc się z podłogi.
    -Jakie gierki? To ja mam prawo do bycia zawiedzionym. Liczyłem na bardziej spektakularny efekt, choć nie przeczę, urodzie panienki nic nie brakuje...
    Przewróciłam oczyma, z teatralną irytacją.
    -Może byś chociaż patrzył mi w twarz, kiedy kpisz sobie z wcześniejszej umowy?
    -Przecież wszystko jest z nią zgodne! Duch za jedno wejrzenie w lustereczko, myślisz, że nie pamiętam własnych słów?-odparł ostro.
    -A ty naprawdę sądziłeś, że ryzykowałam tyle dla byle jakiego szaraczka?
    Zadziałało. Nie więcej niż dla kroki ode mnie zmaterializował się duch, w swej wcześniejszej postaci, mężczyzny w zielono-pomarańczowym stroju.
    -Z tego co mi wiadomo, obojętne wam, jakie duchy przekonacie do swej śmiesznej misji...- zaczął. W jego głosie wyczuwałam rosnące zaciekawienie.
    -Ale nie wszystkie duchy są takie łatwe do zwerbowania... Lubię wyzwania- podchwyciłam, zadowolona z przebiegu rozmowy. Szło aż za łatwo. Podeszłam bliżej zjawy, niby to od niechcenia kątem oka zerkając na drużynę. Większość wciąż siedziała na swoich miejscach, dając mi, przynajmniej na razie, wolną rękę. Tylko zielarka stała w miarę blisko.
    -Ciekawa z was zbieranina. Najbardziej by pasował duch bólu, ale ten jegomość jest niestety daleko stąd i dla niego potrzeba czegoś więcej...
    -A dlaczego sam nie chcesz się do nas dołączyć?- zapytałam niewinnie, niby od niechcenia muskając palcami kijaszek zatknięty za pas.- Ciągle robisz uniki, grasz słowami... Dlaczego?
    Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, na koniec zatrzymując się na twarzy.
    -Doprawdy, lwie serce... Ledwo się ocknęła po niemal całkowitej transformacji i już ciekawym akcie odwagi (czy też nieroztropności), a bierze za dyplomację.. Wasz przywódca?- bynajmniej nie oczekiwał odpowiedzi od kogokolwiek z moich z lekka przymusowych towarzyszy. Chociaż ta nadeszła, jak najbardziej upragniona:
    -U nas wszyscy są równi.- nawet nie zwróciłam uwagi, kto to powiedział. Ta zielarka? Ranna czarodziejka? Duch odruchowo odwrócił się, zapewne mając w zanadrzu ciętą uwagę co do takiego ustroju. Może nawet chciał zasugerować moją kandydaturę na miejsce dowódcy. Przerwał mu kijaszek z magicznego drzewa, perfidnie wbijający się w sam środek jego stopy, okutej w czarny skórzany but z ostrym czubkiem. Duch łypnął na mnie nienawistnym spojrzeniem.
    -Żmijowy język- wysyczał wściekle, krzywiąc się z bólu.- Masz jeszcze szanse się wycofać. Wyjmij tego śmiesznego badyla z mojej nogi, a nikomu nic się nie stanie...
    -Ale wtedy będzie nudno- odparłam, z co najmniej niepokojącą nutą w głosie. Lekko poruszyłam kijem w ranie. Tart z trudem zachowując kamienną twarz, powiedział szybko:
    -Że też uroda idzie w parze z okrucieństwem... To co mam niby zrobić?
    -Nic przewyższającego twoje możliwości, skromna przysięga wystarczy.
    -Na co?- po raz kolejny spojrzał mi prosto w oczy, nie wiem, czy chcąc mnie speszyć, czy wejrzeć wgłąb duszy. Prędzej mu się uda to drugie.
    -Na swoją nieśmiertelność.- powiedziałam po chwili zastanowienia.
    -A niech ci będzie, żmijo w ludzkiej skórze. Przysięgam na swą nieśmiertelność być już grzecznym, gierek nie stosować, w sprawie pomagać. Coś jeszcze?- zakończył z goryczą.
    Ociągając się wyjęłam kijaszek z nogi ducha. Ten krytycznym spojrzeniem ocenił ranę, która oczywiście już zaczęła zanikać. Leniwym krokiem cofnęłam się pod ścianę, od niechcenia kręcąc młynki swoją nową bronią, całkiem z niej zadowolona. Teraz niech kto inny przejmie pierwsze skrzypce.

    OdpowiedzUsuń