piątek, 1 lipca 2016

Strażnicy magicznego drzewa Cz. I




G
wałtownie wybudziła się z koszmarnego snu oblana zimnym potem. Podniosła ociężałe powieki, ale nic nie mogła zobaczyć. Otaczała ją ciemność.  Przyłożyła dłonie do pulsujących bólem skroni i lekko opuchniętego policzka próbując sobie przypomnieć skąd miała tą opuchliznę. Na marne. Nic nie pamiętała ani tego co działo się poprzedniego dnia ani tego gdzie teraz była. Przeszyły ją ciarki, kiedy poczuła lodowaty podmuch wiatru. Wiedziała, że to nie był jej dom, może nawet Varnas. Tam było już ciepło, na co z resztą wskazywało jej letnie odzienie. Skulona w kłębek pocierała zmarznięte ramiona bezskutecznie starała się cokolwiek dostrzec, zorientować się gdzie może się znajdować. Koszmar się nie skończył. Koszmar się dopiero zaczynał.
Wstała po omacku z kamiennej podłogi dowiadując się po chwili, że ma skręconą kostkę. Serce zaczęło jej coraz szybciej łomotać, a na twarzy pojawił się strach. Gdyby przyszło jej teraz uciekać nie miałaby najmniejszych szans, bo szczerze wątpiła by zaatakowało ją stado krwiożerczych ślimaków. Mimo wszystko nie zamierzała tu bezczynnie siedzieć i pozostawić się na pastwę losu. Kuśtykając ruszyła w stronę, z której dochodził do niej wiatr. Z każdym krokiem czuła jak wzmaga na sile. Błądziła dłonią po nierównej ścianie zbudowanej z kryształków lodu. Byle do przodu. Prosto przed siebie. Gdzieś musi być wyjście. – powtarzała sobie w myślach. Z oddali dostrzegła delikatnie migoczące, barwnie mieniące się światła. Zmusiła się by szybciej podążyć w ich kierunku aż pełna nadziei w końcu wyłoniła się z ciemności za chwilę wpadając w kolejną ciemność. Kolorowe światła zgasły. Ziemia zatrzęsła się i gwałtownie rozstąpiła pod jej stopami. Z krzykiem wpadła w szczelinę próbując złapać się czegokolwiek, ale wszystko było z lodu, z którego ześlizgiwały się jej nieporadne ręce. Łupnęła kością ogonową w twarde, pochyłe podłoże, z którego zjechała jak ze ślizgawki w wydającą nie kończyć się otchłań. Ale podróż w końcu dobiegła końca, choć miała jeszcze większe problemy by samodzielnie wstać. Na szczęście było tu już trochę jaśniej. Bez trudu odnalazła ścianę, na której mogła się wesprzeć. Uważnie rozejrzała się dookoła próbując uspokoić nierówny oddech. Drzwi. W tej lodowatej jamie były duże, drewniane drzwi. Doczłapała się do nich i przejechała dłonią po ich wyrzeźbionej powierzchni. Pięknie zdobione wrota przedstawiały ogromne drzewo otoczone przez leśne zwierzęta. Drzewo, którego nie mogła zapomnieć. Drzewo z Varnijskiego lasu. Naokoło niego były: wilk, niedźwiedź, wiewiórka, lis, jeleń, ryś, zając, sarna i sowa. Twórca płaskorzeźby miał prawdziwy talent, bo wyglądały jak żywe i niemal dało się usłyszeć szelest liści, które owinął wiatr.
- Otwórz w końcu te drzwi. – powiedział nagle zniecierpliwiony głos, na którego brzmienie aż podskoczyła. Ten ktoś dobrze wiedział, że ona tu jest i czekał na nią. Wcale się jej to nie podobało i jeszcze krótką chwilę starała się rozważyć inne opcje. Ale nie było innych. Może jakimś cudem wgramoliłaby się z powrotem na górę i… Tylko co wtedy? Nie widziała tam żadnej  drogi ucieczki. Nie widziała nic poza ciemnością.
- Szybciej! – ponaglił rozeźlony głos. Co robić? – powtarzała w myślach. A jeśli to pułapka? Może ktoś jest tam uwięziony, ktoś niegodziwy i próbuje się mną posłużyć by się wydostać? Albo… - rozmyślenia przerwał jej głośny huk, z którym otworzyły się drzwi zza których złapała ją za ramię i wciągnęła do środka silna ręka. Albo i nie. – dokończyła poprzednią myśl.
- Naprawdę chyba próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi. – dodał w końcu puszczając jej obolałe od mocnego uścisku ramię. Była niemal pewna, że pozostawił na jej skórze sine ślady. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia. Nadal jednak panowała tu ciemność. Czuła szybkie uderzenia w klatce. Zdenerwowana instynktownie mozolnie cofała się do tyłu czując, że to przed nią znajdowało się potencjalne zagrożenie aż wpadła na coś i przewróciła się obijając sobie bok.
- Co za niezdara. – westchnął lekko poirytowany głos, a jego właściciel podszedł do niej by pomóc jej wstać, a może raczej podnieść ją siłą i posadzić na niespodziewanie wygodnym siedzisku.
- Przecież nic nie widzę. – rzuciła przez zaciśnięte zęby rozmasowując obolałe biodro.
- Słusznie. Przepraszam. Czasem zapominam, że niektórym potrzebne jest światło. – odparł niemalże ze skruchą w głosie. Niektórym. – cały czas brzmiało w jej głowie. A więc on musiał widzieć w ciemności albo po prostu być niewidomym, przyzwyczajonym do braku słońca, do braku widoku czegokolwiek. Nieznajomy po chwili zapalił jedną ze świec, od której jak klocki domina zapaliły się kolejne otaczające całe pomieszczenie. Zapanowała jasność oślepiając nieprzyzwyczajone do niej oczy Adain. Teraz mogła wreszcie cokolwiek zobaczyć. Zobaczyć tego kto ją to prawdopodobnie ściągnął. Jej oczom ukazał się młody, rosły mężczyzna o lekko zakrzywionym nosie. Jego brązowe włosy były przeplatane jaśniejszymi pasmami, jakby były nimi nakrapiane. Ale największą uwagę przykuwały jego żółte, okrągłe oczy.
- Kim jesteś? Co ja tu robię? Gdzie my jesteśmy? Jak się tu znalazłam? – zarzuciła go szybko pytaniami, na które ten tylko przewrócił żółtymi ślepiami.
- Ty naprawdę już nic nie pamiętasz? – spytał podejrzliwie się jej przyglądając. – Wczoraj nie zachowywałaś się jak pijana. Chyba, że to przez zioła. Bo jesteś zielarką, a przynajmniej tak wczoraj twierdziłaś. – powiedział rozbawiony mrużąc oczy. Wczoraj. Co się stało wczoraj? – zadawała sobie nieustannie to pytanie.
- Naprawdę i żądam wyjaśnień. No i nie posądzaj mnie o upajanie się ziołami! – wyrzuciła z siebie ze złością. Nie przypominała sobie tego by używała ziół w takim celu. A może… Nienawidziła swojej uciekającej pamięci. Tego, że nie często nie mogła przypomnieć sobie minionego tygodnia. Ba, nawet dnia! Musiała robić notatki, wszystko zapisywać i zostawiać zeszyt w widocznym miejscu by w końcu na niego natrafić i zapełnić w umyśle brakujące luki.
-  Żądam. – powtórzył po niej. – Kimże jesteś by czegokolwiek ode mnie żądać marna śmiertelniczko. Aż dziwię się sam sobie, że w ogóle próbuję z tobą rozmawiać. – prychnął. Śmiertelniczko. Powiedział to tak jakby sam był… nieśmiertelny? Widzi w ciemności i jest nieśmiertelny. Niedobrze. – pomyślała przyglądając się mu uważnie.
- Dobrze. – oznajmił łaskawie. – Nazywam się Ulchabhán. Jesteśmy w… drzewie. – odpowiedział z uśmieszkiem dobrze wiedząc jak absurdalnie to brzmi. Adain spojrzała na niego jedynie zdenerwowana spod ukosa. Ten szybko się wyprostował, a uśmiech znikł z jego twarzy. Westchnął głośno i zaczął kontynuować. – Sama Faria nie ma już w sobie magii poza tym magicznym drzewem. To nie jest tylko drzewo. Coś co skrywa w sobie całą magię wyspy nie może być tylko drzewem, ale wy śmiertelnicy nie możecie tego dostrzec chyba, że ktoś wam na to pozwoli, w tym wypadku – wskazał na siebie palcem wskazującym – ja. – wyszczerzył się do niej tryumfalnie jakby liczył na oklaski i owacje na stojąco, których rzecz jasna nie dostał. A więc drzewo nie było tylko drzewem. Skrywało w sobie wiele pomieszczeń oraz jego i kto wie kogo i co jeszcze.
- Ulchabh… Ulcha… Ulch… - zaczęła próbując wypowiedzieć jego imię.
- Ulchabhán. – powtórzył je przewracając żółtymi oczami z politowaniem.
- Ulcha, kim ty tak właściwie jesteś i czego u licha ode mnie chcesz? – spytała prostując się na równie pięknie co drzwi rzeźbionym, hebanowym fotelu obitym miękkim, ciemnozielonym materiałem.
- Ulchabhán. – ponownie wymówił swoje imię lekko poirytowanym głosem. – Widziałaś te drzwi… - wskazał te, przez które ją wciągnął do środka. – I widziałaś co się na nich znajdowało, czyli drzewo i jego strażnicy. – wyjaśnił jakby tłumaczył pięciolatkowi, co wcale jej nie przeszkadzało byleby tylko się czegoś dowiedzieć. Byleby tylko zrozumieć sytuację, w której się znalazła. Drzewo otoczone przez zwierzęta, ale on nie był zwierzęciem. Chyba… - pomyślała przyglądając się mu z przekrzywioną głową.
- Jestem jednym z nich. – rozwiewając jej wątpliwości. – Jestem sową. – dokończył, a ona popatrzyła się na niego jakby przemówił właśnie ktoś niespełna rozumu. Psychopata. Porwał mnie psychopata i przetrzymuje w jakieś jaskini twierdząc, że jesteśmy w drzewie, a on jest sową. Jak się rozmawia z psychopatami? Może powinnam udawać, że mu wierzę? Muszę znaleźć wyjście. Drzwi. W tym pomieszczeniu mamy pięć drzwi. Za tymi, które przekroczyłam nie mam czego szukać. Pozostają cztery. Gdzieś musi być wyjście. – rozmyślała próbując obmyślić jakiś plan.
- Rozumiem. – pokiwała głową z udawaną powagą. – No tak, sowy widzą w nocy. – dodała głosem pełnym zrozumienia. – A więc Ulcha, co ja tu robię? – spytała niepewnie. Muszę zająć go rozmową, uśpić jego czujność i uciec. Bo kto wie kim on jest? W Farii jakiś czas temu było słychać o porywaczu, który zabijał swoje ofiary jak w jakimś rytuale. A jeśli to on? – spojrzała na niego z przerażeniem, które zaraz chciała ukryć. Zmarszczył brwi uważnie się jej przyglądając. Wyraźnie coś mu nie pasowało, ale w końcu to zignorował.
- U-l-c-h-a-b-h-á-n. – przeliterował swoje imię. Widocznie nie spodobał się mu skrót używany przez dziewczynę. – Masz mi pomóc znaleźć nowego niedźwiedzia. – odparł. – Masz mi pomóc znaleźć Nolana. – dodał kładąc nacisk na samo imię. Spojrzała na niego unosząc brwi w zdziwieniu.
- Nolan… - powtórzyła imię, które brzmiało jej dziwnie znajomo.
- Te imię zapamiętałaś, ale mojego nie możesz… - wycedził przyglądając się jej jakby chcąc odgadnąć jej myśli. – Musisz go pamiętać. Gdzie on jest? – spytał wyczekując zadowalającej go odpowiedzi, która nie nadeszła.
- Nolan. Nie pamiętam. Powinnam pamiętać. Złocistorude włosy… - mówiła jakby sama do siebie.
- Tak, rudy, z brodą, bez ręki. – odparł zniecierpliwiony. Bez ręki. – brzmiało jej w głowie. Niedźwiedź. Martwy niedźwiedź. Ręka. Las. – spojrzała na mężczyznę, który przyglądał się jej gładząc się po kwadratowej szczęce. Nagle jej oczy otworzyły się szeroko. Pamiętała go. Pamiętała jak okaleczył go niedźwiedź, jak ona wraz ze swoją babką się nim zajęły, jak nagle zniknął.
- Czego od niego chcesz? – spytała marszcząc brwi. Nie wiedziała kim tak naprawdę był i co mogło jej grozić i co mogło grozić Nolanowi.
- Jakimś cudem zabił jednego z nas. – w jego oczach zapłonęła złość. - Ale świat nie znosi próżni i musi być czymś zapełniona. – odparł z wymuszonym uśmiechem. Nolan musiał zabić strażnika. Zabić niedźwiedzia, którym był strażnik. Czy to w ogóle możliwe? Nie, nie, nie… To przecież psychopata. To pewnie on porwał Nolana. Wyjaśniałoby to jego nagłe zniknięcie. Może udało się mu zbiec. Oby był cały i bezpieczny. – pomyślała nerwowo przyglądając się drzwiom. Tylko ta płaskorzeźba. Czy to był przypadek, czy to historia którą Ulcha sam sobie dopowiedział?
- Nie wiem gdzie on jest. Nie wiem co się z nim stało. Uznano go za osobę zaginioną. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Poza tym sam wiesz, że mam problemy z pamięcią. Tak więc, chyba nie mogę ci pomóc, bo po prostu nie pamiętam. – rozłożyła bezradnie ręce z lekkim rozbawieniem.
- Ciebie to śmieszy? Czy wiesz co może się stać, kiedy nie będzie tu wszystkich strażników? Czy sądzisz, że nasze istnienie jest przypadkowe i bez znaczenia? – wyrzucił z siebie podchodząc do niej bliżej łapiąc za łokietniki fotela i zbliżając do niej twarz, tak że prawie stykali się nosami. Cofnęła szybko głowę i odsunęła się od niego jak najdalej mogła, ale nadal był za blisko, zbyt blisko. Serce zaczęło jej szybko łomotać. Nie wiedziała co zrobić. Nie wiedziała czy on zaraz czegoś jej nie zrobi. W jego żółtych oczach płonął ogień złości. Muszę stąd uciec. Powiadomić straże by go złapali. – pomyślała lecz nie mogła odwrócić wzroku od jego płonących oczu, w których ogień zaczął powoli gasnąć, tak że prawie widziała ulatujący z nich dym. Irracjonalne.- stwierdziła.  Nich mnie zostawi w spokoju. Niech się odsunie. – błagała w myślach. Może jeśli uda się mi go zaatakować, jakimś cudem obezwładnić… On silny. Ja kulawa. Najwyżej mnie zamknie w jakimś lodowatym pomieszczeniu albo zabije. Najwyżej zabije. – wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że może ją za bić i jak może to zrobić. Psychopaci lubią się znęcać, sprawiać ból i czerpać z tego przyjemność. Dlaczego? Co stało się wczoraj?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz