Alastar Wright
"Kot"
Barman i właściciel „Przystani” na wyspie Faria,
gdzie może uciec od swojej drugiej natury.
Świat jest pełny legend. Niektóre są bardziej przyjemne, inne mniej. Do kategorii tych najbardziej przerażających z całą pewnością zalicza się opowieść o Mistrzu Ośmiu Mieczy. Historia ta jest już stara, pamiętają ją już tylko tacy starcy jak ja. Jeżeli zechcesz, chętnie ci ją opowiem.
I'm the one with the warrior inside
My dominance can't be denied
Your entire world will turn
Into a battlefield tonight
As I look upon you, through the warrior's eyes now
I can see the fear
That will ensure my victory this time…
Na szczycie klifu stał zamek. Mieszkało w nim ośmiu czarnoksiężników, których imiona zamazały się w okrutnych piaskach czasu, a może też nawet nikt nigdy ich nie poznał. Nigdy nie schodzili do wsi, która leżała u stóp wzgórza. Jedzenie i czyste szaty nosiły im kobiety. Nawet one nigdy nie zostały wpuszczone do środka. Mówili, że jedna z młodych dziewcząt, zbyt ciekawska, zakradła się do środka. Stary pasterz miał słyszeć nocą jej krzyki, kiedy była pożerana żywcem. Nie wiadomo czy to prawda, czy nie, w każdym razie nikt więcej jej nie zobaczył.
Co knuli czarnoksiężnicy można było się jedynie domyślać. Nikt nie znał i prawdopodobnie nikt nie chciał znać ich tajemnic. Pewnej nocy jednak coś im się nie udało. W pierwszej chwili mieszkańcy wsi usłyszeli straszny ryk, który niemal wstrząsnął ziemią. Był to wściekły wrzask od lat więzionego zwierzęcia, które w końcu wyrwało się na wolność. Ledwo ucichł, znów rozległy się krzyki, jednak tym razem krzyczeli czarnoksiężnicy, rozrywani na strzępy przez kreaturę, którą sami stworzyli. Jeden z nich zdołał zbiec i nie oglądał się za siebie. Jego śladem ruszyła naprawdę przeraźliwa bestia. Jej ciało pokryte było prążkowanym futrem, pozlepianym od krwi. Przypominało dzikiego kota, jednak miało w sobie zbyt wiele z człowieka, aby faktycznie pomylić to coś ze zwierzęciem. Złote ślepia błyszczały wściekłością, psychopatyczną wręcz radością, kiedy w końcu stało się wolne.
Tej nocy w wiosce nie przeżył nikt. Stwór po dokonanej rzezi wrócił do zamku, zabierając ze sobą siedem mieczy. Ich ciężkie, srebrne klingi obiecywały wielką moc, jednak w zamian za nią żądały zapłaty. Śpiewały ponurą pieśń do stwora, który pragnął spełnić ich żądania i zyskać prawdziwą potęgę. Stać się niszczycielem narodów.
Pierwszy miecz zażądał krwi szlachetniejszej niż złoto i czystszej niż biel. Klinga zatopiła się w sercu jednorożca, a krew wsiąkła w metal. Drugi miecz chciał krwi skażonej kłamliwym słowem. Głowa heretyka potoczyła się po bruku, przy żałobnym lamencie kruków. Trzeci miecz pragnął krwi niewinnej. Ostrze wdarło się brutalnie w białą pierś dziewicy. Czwarty miecz śpiewał o krwi najstarszej. Najstarszy z elfów pochylił swoją głowę widząc płonących braci. Piąty miecz spił krew śmiertelną, odebraną innemu potworowi, którego zwą bazyliszkiem. Płynny ogień spłynął po ostrzu miecza szóstego, a pióra feniksa zgasły na zawsze. Siódmy miecz nasycił się krwią potępioną jednego ze starych wampirów.
Pozostał jeszcze jeden, ósmy miecz, który wzywał swoich braci, również chciał krwi. Po tym wołaniu Bestia odnalazła swojego stwórcę. Ostatni miecz, zarazem wiążący je wszystkie pragnął ofiary najwyższej, bowiem potwór właśnie nim miał uśmiercić swojego stwórcę. Uczynił to nie wahając się ani chwili, w pamięci wciąż mając lata więzienia, brutalnych eksperymentów, ale również wielką siłę, jaką ofiarowywały ostrza. Spełniając ich żądania stał się jednocześnie ich panem. Słuchały każdego jego rozkazu, podobnie jak armia, którą zgromadził w krótkim czasie. Szli przez miasta, wsie, pozostawiając za sobą jedynie płonące domy i krzyki konających na stosach trupów. Nikt nie odważył się sprzeciwić Mistrzowi Ośmiu Mieczy, których stal wciąż pokryta była świeżą krwią.
Jednak każda pycha musi zostać w końcu ukarana. Bestia, coraz bardziej pewna siebie i swojej niezniszczalności rzuciła wyzwanie bogom, jednocześnie mianując się jednym z nich. To nie spodobało się mieszkańcom niebios i wysłali przed oblicze Bestii boginię najpiękniejszą z pośród wszystkich. Przed jej urodą nawet wiecznie głodny krwi potwór musiał pochylić twardy kark i paść na kolana. Bogini odebrała mu jego moc, jednocześnie nadając ludzkie oblicze. Bestia czując słabość w ramionach stała się bezbronna niczym dziecko. Jego własna armia, kierowana jego naukami rozerwałaby go na strzępy, gdyby nie litość bogini, która zaopiekowała się niedoszłym niszczycielem narodów.
I w tej chwili można by powiedzieć, że historia kończy się dobrze, jednak wola bogów i tym razem okazała się nieprzewidywalna. Nie byli zachwyceni związkiem bogini z tworem czarnoksiężników. Wysłali swojego Niszczyciela, aby zabili i jego i boginię, która nosiła jego dziecko. Będąc człowiekiem nie mógł jej obronić, nawet posługując się Excalibur. Jego ukochana pierwsza padła ofiarą zabójcy. W chwili, kiedy umierała zdążyła jedynie przekazać część mocy, którą wcześniej odebrała Bestii. Dzięki temu zdołał się uratować, jednak nigdy nie zapomniał tego co przeżył z boginią. Mimo żalu, gniewu pałającego gdzieś w sercu nigdy już nie sięgnął po jeden z Ośmiu Mieczy, nie stał się krwiożerczym potworem. Zniknął. Od chwili, kiedy spłonął jego dom, w historii pojawiał się rzadko. Był jedynie epizodem na tle historycznych wydarzeń.
Wiele podróżował, aby zapomnieć. Prowadził kolejne wojny, jak próbował się tłumaczyć, w słusznym celu.
Wciąż pamięta utraconą miłość i głównie przez wzgląd na nią nie jest podłym draniem z zamiłowaniem do pozbawiania życia. Bardzo się zmienił pod jej wpływem, stał się bardziej „człowiekiem”. I to na medal, bo jak każdy medal ma dwie strony. Jedna strona wciąż pozostała Bestią, jednak zamkniętą w klatce własnego bólu. Niezbyt otwarty na innych, ze swoimi tajemnicami, czasem potrafi wzbudzić strach. Z drugiej natomiast strony chętnie wysłucha twoich żali nad szklanką pełną whisky. Jest lojalnym przyjacielem, zawsze gotowym stanąć w obronie potrzebujących, zaspokajając swoją rządzę krwi na tych, którzy na to zasłużyli. Teraz już wie, że aby wiedzieć więcej trzeba usunąć się w cień i tak też właśnie robi. Jest spokojnym drwalem, na którego mało kto zwraca uwagę. Na co dzień spokojny, czasem gotowy sypnąć jakimś żartem, dość otwarty, póki ktoś nie wtrąca nosa w jego prywatne sprawy. Bywa wybuchowy, jak na Bestię przystało, a wtedy lepiej nie znajdować się w pobliżu.
W postaci ludzkiej jest wysokim mężczyzną koło czterdziestki z twarzą pokrytą szorstkim zarostem. W ciemnych oczach wciąż tkwi dzikość Bestii. Ciemnobrązowe, krótkie włosy zaczesuje do tyłu. Umięśniona sylwetka wskazuje na to, że nie jest człowiekiem, który boi się pracy, a i prawdą jest, że podejmuje się wielu zadań. Nieco opaloną cerę znaczą blizny – pamiątki po wielu starciach.
W postaci Bestii przypomina ogromnego tygrysa. Ciało porasta pasiastym futrem, kły są długości środkowego palca, gotowe rozedrzeć ciało na strzępy i miażdżyć kości. Wyposażony jest też w długi ogon. Może poruszać się zarówno w pozycji pionowej jak i na czterech łapach.. Do pasa przytroczony ma miecz.. Osiem Mieczy wisi na jego ścianie w niewielkim domu. Milczą pozbawione magii. Czekają, aż ich Pan na nowo poderwie je do walki.
- Dlacze go Chaos zaw sze wyg ry wa z Porządkiem?
- Po nieważ jest le piej zorganizowany.
[Oficjalnie witamy na blogu i życzymy niekończącej się weny i udanej zabawy :) Przecudna karta, z resztą wiedziałam, że tak będzie :D Po evencie musimy koniecznie poprowadzić wątek :D]
OdpowiedzUsuń[No cześć i czołem, miło cię widzieć! Tak mnie z zaskoczenia wzięłaś, że huhu, nie spodziewałam się tu dziś nowej karty zobaczyć. :D
OdpowiedzUsuńKolega wyszedł przezacnie, uwielbiam takich "dwustronnych". Gdyby nie fakt, że dysponuję tu na razie jedynie Humarem, a on ani kobietą, ani gejem nie jest, to aż bym do pana Bestii spróbowała kogoś przykleić. A tak, to mogę tylko normalny wąteczek zaproponować, jeśli masz ochotę oczywiście. :D
No i jak miło zobaczyć cytacik Prattchetta! <3]
Było zimno, strasznie zimno, podwójny koc na plecach nic nie pomagał. Czuła, że zgrzyta zębami i całą się telepie. Nie potrzebowała lustra, żeby wiedzieć, że wargi ma pokrwawione, pogryzione, a skórę siną. Obserwowała świat wokół siebie i nie rozumiała, czemu tak marznie. Była wiosna, słońce grzało, ludzie zamiast ubierać się - rozbierali, przyodziewając lniane i lekkie tuniki. A działo się z nią tak już od dwóch dni, jak tu trafiła.
OdpowiedzUsuńPortal... podróż mogła ją tak osłabić. Ucieczka była konieczna, a skok w nieznane uratował jej skórę. Nie wiedziała jednak, gdzie się dostanie, a jak na razie mogła poznać jedynie tę najbardziej charakterystyczną cechę tego świata - brak magii. W świątyni, gdzie trafiła w bardzo nędznym stanie, służące bóstwu dziewki pomogły jej się obmyć, przebrać, nakarmiono ją i podano wodę. Tam zaczęła marznąć i z godziny na godzinę coraz bardziej drętwiały jej palce. W końcu nie mogła utrzymać spokojnie łyżki i wtedy zaczęto się nią interesować. Najpierw z troską, póżniej z lękiem spoglądali na nią. Aż uciekła w trzecią noc, jak tu trafiła, kradnąc konia. Miała nadzieję, że ten wróci, jak go klepnie w zad na środku pustkowia.
Zaciskała jak mogła najmocniej palce zdrętwiałe na grubych kocach, naciągając je na siebie i ciągnęła za sobą stopy, póki nie dotarła do jakiejś mieściny. Wyglądała jak każda inna, z tą różnicą, że nikt po drodze nie wyklinał tak bardzo na elfy, krasnale, czy o zgrozo - wiedźmy! Tutaj byli tylko tacy jacyś... zwyczajni. Jakby sami ludzie. I było jej z tym bardzo dziwnie.
Coś, czego nie umiała opisać, ale co było bardzo znajome, kazało jej iść do karczmy. Nie weszła do środka, nie była w stanie znieść tłumu, gdy czuła, jak kolana się pod nią uginają, a oddech coraz bardziej spłyca. Jeśli tak miało być nadal, to zamarznie na kość do wschodu słońca! Przeczucie jednak nie pozwalało jej odejść, znalazłą się więc w końcu na tyłach budynku, a wczołgając się przez małe okno, wpadła do schowka z beczkami zacnego trunku. I być może o to właśnie chodziło, by to nie dobre jadło i woda od kapłanów, ale rum ją rozgrzał, bo po pierwszych łykach, gdy przytkneła usta do korka, poczuła ulgę.
Witam i zapraszam do wątkowania :)
OdpowiedzUsuń