środa, 22 kwietnia 2020

Garrett | Złodziej | Wiek nieznany | Most wanted in Town

What is yours can be mine...

Nikt nie wie ile lat temu rozpoczęła się ta historia. Nikt dokładnie nie potrafi nakreślić ram czasowych, nawet główni zainteresowani.
Na oko dziesięcioletni chłopiec, który od dawna nie miał w rękach nawet kromki chleba, zakradł się do dwóch Strażników, którzy oddawali po pijaku mocz na jakiś budynek. Obok na schodach leżał pas jednego z mężczyzn, który najwidoczniej przeszkadzał mu w załatwianiu potrzeb fizjologicznych, ale dla chłopca była to szansa zdobycia paru monet. Podebrał małą ilość pieniędzy, za którą mógł już kupić upragnione jedzenie i w momencie, gdy się odwracał by dać nogę wpadł na wielkiego mężczyznę ubranego jak dowódca Straży. Chłopiec odbił się od niego i z głucho uderzył o ziemię, a pieniądze zabrzęczały o kostkę brukową, gdy wypadły mu z dłoni. Pijani strażnicy odwrócili się równie zaskoczeni, dopinając w pośpiechu spodnie. Stanęli na baczność, starając się nie okazywać swojemu przełożonemu, że poszli o jedną kolejkę za daleko. 
Chłopiec wiedział co spotyka takich jak on w tym mieście, na tym etapie jednak nie był pewien czy śmierć nie byłaby lepsza od życia które prowadził. Zamknął mocno oczy i skulił się na ziemi, czekając na wyrok.
- Zabierzcie go - usłyszał ciężki, męski głos, a gardło ścisnęło mu się boleśnie. To był koniec. w momencie, gdy dwóch zionących alkoholem strażników podniosło go z ziemi, przestał przywiązywać uwagę do tego co działo się wokół niego.


Wysoki, szczupły mężczyzna siedział na dachu swojej kryjówki. Przysposobił sobie starą, opuszczoną wieżę dzwonniczą. Wielopoziomowy budynek pozwalał mu na stworzenie doskonałej bazy wypadowej, do swoich zleceń. poza tym, nikt nie wpadłby na to by szukać go w rozpadającej się wieży, która mogła zawalić się przy głośniejszym kichnięciu. Ubrany w czarne długie szaty z wieloma sznurkami i sprzączkami, obserwował zapadające w sen Miasto. Poprawił materiał na nosie, który nosił wraz z obszernym kapturem, dzięki czemu rzadko ktoś mógł zobaczyć jego twarz. Czekało go kolejne zlecenie, które parę godzin wcześniej odebrał od swojego pasera. 
Wstał, poprawił zmechanizowany łuk, który nosił na plecach i zeskoczył w dół. Nie wiedział jeszcze, że to zlecenie tak namiesza w jego niespokojnym życiu.
Mistrz złodziejskiego fachu, którego podobizny wraz z ceną za jego głowę wisiały na każdym murze w Mieście, zakradł się do rezydencji Barona. Nie pierwszy raz miał do czynienia z najważniejszą osobistością tego miasta, każde ich spotkanie kończyło się nieprzyjemnie dla obu stron. Garrett usiadł cicho na skraju szklanego dachu obserwując z góry dziwaczny rytuał. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc czego jest świadkiem. Ludzie ubrani w białe szaty, ofiary, błyszczący nienaturalnym niebieskim światłem kamień. a potem trzęsienie ziemi, wybuch... Ostatnie co pamiętał to jak spadał wraz ze szklanym dachem w sam środek rytuału.



- Garrett! Garrett to naprawdę ty? Gdzieś ty się na litość boga podziewał?! Szukałem cię ponad rok! -Zawołał niski mężczyzna o lekkiej nadwadze, gdy pewnego dnia złodziej po prostu stanął w drzwiach jego "gabinetu". Paser imieniem Basso nie mógł uwierzyć w to, że widzi przed sobą mężczyznę, którego uznał za martwego.
- Rok? - Garrett nie rozumiał, gdzie podział się ten czas. nie pamiętał nic od czasu rytuału w rezydencji Barona. Nie sądził jednak, że minęło aż tyle. zdjął kaptur i usiadł naprzeciwko pasera, by z nim porozmawiać. Właściwie była to jedna osoba, którą złodziej mógł nazwać kimś w rodzaju "przyjaciela". 
Gdy zdjął kaptur okazało się, że głębokie blizny przecinają prawe oko złodzieja, które było jasno niebieskie, zamiast tak jak lewe -brązowe.
Tego wieczora, rozmawiali długo, nadrabiając rok z którego Mistrz Złodziei nie pamiętał nic.