poniedziałek, 25 lipca 2016

Event Cz. II


Iluzja prysła. Nagle omiótł ich delikatny wiatr burząc zamek z piasku. Cegła po cegle, rozmył się w powietrzu. Ponownie znaleźli się w mrocznym lesie przedziwnie rozświetlonym przez magiczne drzewo. Ale czy na pewno przebywali w tym samym miejscu gdzie dotarli? Połamane gałęzie kołysały się we wszystkie strony gdzieniegdzie opadając na ziemię. Korzenie rozbłysły w stronę przerzedzających się drzew. W stronę piaszczystej plaży. Ich włosy rozwiała nadmorska bryza. Prowadzeni przez światło wyłonili się z lasu. Wzburzona woda uderzała o brzeg. Huragan piętrzył morskie fale. Statki pośpiesznie zmierzały do portu w Marmawerdzie. Te, które wypłynęły na głębokie wody miały mniej szczęścia. Maszty trzaskały pod naporem wody i powietrza. Zalewane okręty chwiały się i przewracały. Stojąc na brzegu mogli ledwo usłyszeć zagłuszony krzyk tych, którzy walczyli i wypadli za burtę próbując błagać o pomoc. Z nocnego nieba bezlitośnie sypały się gromy. Ogromne chmury zbierały się i kłębiły powoli zaczynając przybierać wyraźniejsze kształty. Zgromadzeni ludzie przecierali oczy ze zdumienia, kiedy na niebie zawisła zarazem piękna jak i przerażająca kreatura. Kolosalne ciało pokryte łuskami wznosiło się na gigantycznych skrzydłach, których ruchy tworzyły wodne cyklony wciągające nieszczęśników. Wraz z nimi umierała nadzieja. Długi ogon nabierał wodę i z potężną siłą wyrzucał ją na brzeg. Pokryta licznymi rogami głowa ziała ogniem niebieskim zsyłając upiorny pokaz światła.
Na spieniony brzeg wybiegła zakapturzona, odziana w białe szaty postać. Wśród ludzi zapanowało jeszcze większe poruszenie. Był to najstarszy i ostatni ze sztormowego Zakonu Anfa. Mało kto traktował mnicha powarzenie. Większość uważała go za heretyka, obłąkanego, starego człowieka, który wierzy w śmieszne bajki. Bajki, które wraz z powrotem na wyspę magii przestały już śmieszyć. Wykrzyknął:
-Powrócił do stolicy prawowity władca. Odrodzony ze sztormu burzowy smok. Niech lęka się dusza śmiałka. Niech ciało obróci się w proch. Pewnego dnia gdy odżyje magia upomni się o miejsce swe. Wiatr z czarnych pereł uplecie koronę. Wśród fal wzniesie tron. Wodą obmyje plugawe miasta. Zatopi niegodziwy świat.


8 komentarzy:

  1. Szeroko otwartymi oczami chłonęła przerażający widok. Chciała podbiec i pomóc ratować ludzi, ale zatrzymała się w pół drogi, kiedy na niebie pojawił się przedziwny stwór. Nie wiedziała czy to kolejna iluzja, jakaś sztuczka mająca odciągnąć ich uwagę czy to działo się naprawdę. Kiedy bestia zamachnęła ogonem i wyrzuciła wodę dosięgły ją zimne kropelki. Drgnęła, kiedy Tart otarł wierzchem dłoni z jej twarzy wodę. Nawet nie dostrzegła kiedy znalazł się tuż obok niej. Choć wydawał się być opanowany w jego oczach można było dostrzec niepokój. Miała wrażenie, że działo się coś o wiele bardziej poważnego jak to z czym spotkali się w lesie. To samo mówiło jego oblicze.
    - Tormey… - powiedział cicho wpatrując się w niebo. – Musimy się pośpieszyć, bo ten starzec może mieć rację. Marmawerd, a nawet cała wyspa prawdopodobnie zostanie zalana, jeśli nie zdążymy na czas.
    Spojrzała na niego. Był wyraźnie zmartwiony. Bał się. Być może zatopienie wyspy mogłoby oznaczać koniec duchów. Jego koniec.
    - Chyba zyskałeś odpowiednią motywację. – rzuciła z półuśmiechem. – Tylko co możemy zrobić? – spytała czując bezradność wobec potęgi smoka. Ciała złożonego z wody i wiatru, z którym żadne oręże nie będzie miało szans.
    - Na początek to co zamierzałaś. Postarajmy się im pomóc! – odparł z uśmiechem po czym pobiegł w stronę topiących się ludzi. Adain spojrzała na resztę. Sama nie była zbyt dobrym pływakiem, ale każda pomoc była teraz na wagę złota.
    - Chodźmy! – zawołała i ruszyła za Tartem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogromy potwór był przerażający i budził zgrozę. Gdy tajemniczy starzec wypowiedział się, atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej ponura. Aithan stał jak zamurowany i przyglądał się całej tej chaotycznej sytuacji. Obudziły go słowa Adain. Ruszył za nią, aby pomóc rozbitkom. Naszczęście w miarę dobrze umiał pływać a także znał tajniki magii wody, więc głębokiej wody się nie bał. Skierowali się w stronę najbliższej grupy ludzi. Fale były ogromne. Nie pozwalały płynąć. Z trudem wypowiedział kilka słów, tworząc przed sobą wodną tarcze, która odpychała przed nim fale.
    - Zbliżcie się do mnie. - zawołał szybko. Teraz można było płynąć szybciej. Gdy w końcu byli już prawie przed grupką tonących ludzi, coś z ogromem plusnęło przed nimi i wysadziło wodę w powietrze jakby jakiś gejzer. Aithan stracił widoczność a gdy ją odzyskał spostrzegł, że spada wraz z strumieniem wody a przed sobą ma ogromny, łuskowaty ogon bestii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już mknę na pomoc! Wprost w fale chwilami większe od tego przeklętego świecącego drzewa. Nie powstrzymają mnie ani deski z rozbitych statków, zwykle ze dwa razy dłuższe ode mnie, ani wiatr, który z niezwykłym uporem próbował zrównać mnie z ziemią, ani tym bardziej ta wielgachna gadzina, sprawca całego pandemonium.
    Nic, tym bardziej rozpaczliwe wrzaski tonących, nie było w stanie zmusić mnie bym podeszła choćby krok w stronę spienionych wód barwy ołowiu. Samobójczy pomysł zielarki skwitowałam tylko kpiącym uśmieszkiem, przymusowo bez odsłaniania zębów. Jak marzy im się koniec przez dostanie zbłąkaną deską w łeb, to droga wolna! Za nikim z tej pożałowania godnej drużyny płakać nie będę.
    Ignorując potępieńczą pieśń sztormu, w której skład wchodziły różnej gamy krzyki, wycie wichury i wściekły łopot fal, przyjrzałam się trochę bestii skłębionej w chmurach. Ogromna, nie powiem. Do wywołania takiej furii morza wystarczyło by muskała ogonem wodę. Na owalnych łuskach, przypominających małe czarne jeziorka, pląsały złociste iskry. W chwilach styku choćby dwóch niebo rozdzierała błyskawica, ot pęknięcie na masie chmur. To najlepiej rzucało się w oczy, reszta olbrzymiego cielska otulona była cieniem, dającym co najwyżej możliwość domyślania się, co też się tam kryje. Właściwie widziałam jeszcze pysk, ale tylko w chwilach błysku większych gromów. Był naznaczony licznymi naroślami, podobnymi do rogów. Oczy ciemne, dziwnie połyskujące. I wielki rozdwojony jęzor, wysuwający się na byle sekundę. Najciemniejszego odcieniu czerni, mogącym równie dobrze zdobić płaszcz samej kostuchy.
    W ten z ogólnego rozgardiaszu wychwyciłam obcy okrzyk. Nie przerywany wrzask strachu, tłumiony przez wodę wlewającą się do gardła. To był głos ostrzegawczy, krótki i ostry. Niechętnie odwróciłam głowę w kierunku morza, chwilami prawie docierającego do mych stóp (przez co bezwiednie cofnęłam się o kilka kroków). Ci idioci nadepnęli smokowi na ogon, dosłownie. Paru zalewała woda wzburzona jeszcze bardziej (jeśli to możliwe) przez ruch wachlarza wieńczącego ogon gada. Reszta właśnie zlatywała z samego ogona.
    Z niedowierzaniem pokręciłam głową. Naprawdę, nie było w całej Farii nikogo z większym instynktem samozachowawczym? Raz by się mogli trafić sami zgorzknialcy bez serca.. Rozważając dalej tą myśl przycupnęłam na wilgotnym piasku, choć tak chroniąc się przed coraz mocniejszymi podmuchami wiatru. Ignorując wiatr plątający włosy i krople wody, uderzające w twarz jak grad pocisków.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lasy lubiła, tam odnajdywała się bez trudu. Szelest mchów pod stopami wskazywał kierunek, a szum liści dawał znaki ostrzeżenia, gdy niedaleko zjawiał się ktoś obcy. Gdy więc nagle zamek rozpadł się kamień po kamieniu, jakby wybudowany był z piasku, a przed nimi rozlało się morze i pod stopami poczuli piach, zaklęła siarczyście. To już była przesada do pioruna! Na dodatek widok morskiego stwora sprawił, że poczuła na plecach zimny dreszcz.
    - Nie... - chciała powstrzymać towarzyszy, gdy poczuła, jak coś szarpie ją w tył.
    Jedna sprawa, że próba ratunku prawie utopionych jest bez sensu, bo i stwór z głebin był dla nich nie do pokonania! A druga z kolei to taka, że sami by z tego na pewno cało nie wyszli. No i ten duch... chciał się zakładać, chciał im rozbić i tak nie do końca zgraną drużynę... jaki miał interes stawać z nimi w jednym szeregu do zadania, w którym sam miał zostać schwytany niczym zwierzę? Może było to kolejną iluzją? Może nawet to, co zniknęło im sprzed chwili pod stopami i sprzed oczu - zamek i las, to była sztuczka? Nie wierzyła w tu nic na sto procent i nie chciała się poddawać tym zawirowaniom magii.
    - Puszczaj! - warkneła, gdy tyłkiem upadła boleśnie w piach i odwróciła się z jękiem, gdy ból w boku uderzył w nią z taką siłą, że aż w dziąsłach to poczuła. Zamroczyło ją na sekundę i nawet na krótką chwilę przestała słyszeć te straszne krzyki rozpaczy tonących, nawoływania młodego maga i zielarki, którzy ruszyli na ratunek w morze.
    Zamrugała kilkakrotnie, odpędzając ciemne mroczki spod powiek i rozejrzała się wokoło. Coś ewidentnie ją szarpnęła w tył. Coś ją powstrzymało przed zrobieniem chociażby jednego kroku w stronę wody. Coś, sądziła że to jeden taki puszysty członek tej dziwnej drużyny, specjalnie boleśnie ją usadził na tyłku, by więcej im nie szkodziła. Gdy jednak tak kręciła głową, nie mogła dostrzec nikogo. Ani za sobą, ani blisko niej, nie widziała żywej duszy. Mało tego, nie dostrzegła ducha, trupa ledwo trzymającego się na nogach, ani nic. Omamów zwykłe nie miewała, więc... co to było?

    OdpowiedzUsuń
  5. Nagle paręnaście iskier z łusek gada zderzyło się ze sobą, błyskając oślepiająco. Choć zasłoniłam oczy dłonią i tak widziałam światło. Natychmiast poczułam tępe pulsowanie w głowie, ból ostry, jakby ktoś wbił mi tępy sztylet pomiędzy oczy. Jęknęłam i jeszcze mocniej zacisnęłam powieki.
    Najpierw usłyszałam huk. Potem wrzaski, jakby ktoś przed oskórowaniem żywcem zapomniał założyć nieszczęśnikowi knebel. Dopiero po paru długich sekundach otwarłam oczy, bardziej z ciekawości niż niepokoju. Widok mnie oszołomił na kolejne kilka chwil.
    Całe morze płonęło. Miałam przed sobą mieszaninę żółci, pomarańczu, czerwieni, a nawet złota. Piorun pewnie uderzył w statek, który szybko zajął się ogniem. Podobnie jak blisko dryfujące deski. I następne, aż po na wpół zatopione wraki innych statków. Żywioł nie oszczędzał też ludzi. Olbrzymie fale z początku nieco temperowały jego zapędy, ale woda szybko się uspokoiła. Smoczysko zwinęło ogon i przepadło gdzieś w chmurach, zapewne obserwując zapoczątkowany przez siebie kataklizm. Wiedziałam, że nie odleciał tylko po nieregularnych błyskach w obłokach.
    Kolejne spojrzenie na krwawe morze skutecznie oddaliło moje myśli od bestii. Purpura i złoto uchwycone w szaleńczym tańcu hipnotyzowały. Prawie przestałam słyszeć nawoływania. A może nie miał już kto wzywać pomocy? Zupełnie nie przejęłam się tą myślą. Czy zawsze byłam taka obojętna? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
    Musiało minąć trochę czasu, nim zauważyłam pewne braki personelu. Gdzie ta cała moja wspaniała ekipa? Nie chciało mi się wierzyć, że wszyscy zginęli. Za wielu magów, koniec nawet jednego z nich musiałby być spektakularny (jeśli wierzyć karczemnych opowieścią). Ale nie mogę zaprzeczyć, wokół ni żywej duszy... Słyszałam tylko szmer dogasającego ognia. Morze pociemniało, tracąc piękne, pomarańczowokrwiste refleksy.
    Już miałam wstać i pójść w swoją stronę, kiedy zauważyłam coś kątem oka. Na pewno ruch, ale nie byłam w stanie stwierdzić niczego więcej. Zacisnęłam dłoń na kijaszku u pasa i podniosłam się wolno, celowo nie zerkając w tamtym kierunku. Starałam się wyciszyć oddech. Kłykcie zaciśnięte na broni zbielały szybko. Czekałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Im dłużej przyglądała się owej sytuacji próbując coś zrobić tym bardziej utwierdzała się w tym, że to jak walka z wiatrakami. Wodna tarcza Aithana co prawda chroniła ich w znacznym stopniu od wzburzonej wody jednak nie pozwalała jednocześnie przedostać się do rozbitków, których z minuty na minutę ubywało. Z bezradnością i łzami w oczach próbowała przebić się przez tarczę wyciągając dłoń w kierunku tonącego, ale był za daleko, a morze zbyt wzburzone. Tart popatrzył na nią z politowaniem, a następnie na kij zaczepiony u jej pasa.
    - Jest za krótki… - powiedziała niemal bezgłośnie, po czym jednak wyciągnęła kawałek magicznego drewna w kierunku mężczyzny. Ku jej zdumieniu drewno zaczęło się iskrzyć i wydłużać się jak w przyśpieszonym tempie rosnący pęd. Złapał jednak nie dała rady sama go wyciągnąć.
    - Tart… - zwróciła się do niego, kiedy ten pokręcił przecząco głową. – Nie mogę. Coś co poprzednio zostało użyte przeciw mnie nie może zostać przeze mnie wykorzystane.
    - Aithan… - spojrzała na chłopaka, który cały czas podtrzymywał zasłonę. Obawiała się, że jeśli zacznie jej pomagać ochrona opadnie i ich zaleje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pomóc Adain i uratować człowieka czy ochroniać ich samych. Nie wiedział co zrobić ale czasu na podjęcie decyzji miał niewiele. W koło nich ciągle, niebezpiecznie opadał ogon bestii. Czuł się jakby byli w środku jakiegoś wulkanu tylko zamiast lawy jest woda. Nagle smok wzbił się w powietrze i trochę oddalił od nich. Woda ucichła na chwilę, więc przerwał tarczę i szybko pomógł dziewczynie. W końcy przyciągnęli człowieka do siebie.
    - Odprowadzę go na brzeg. - rzekł Tarth po czym odpłynęli. Zaraz po tym rozpoczęło się istne piekło. Smok znów zbliżył się do wody i zaczął zsyłać na całe morze ogniste pioruny. Wszystko dookoła zaczęło płonąć. Wrzask był okropny. Ludzi, których jeszcze nie zabiła woda teraz zabijał ogień. Nawet morze nie dało rady się temu przeciwstawić. Ogień bestii nie był zwykłym ogniem. Niemożliwe stało się możliwym. Woda zaczęła płonąć.
    Aithan i Adain wydawałoby się znajdowali się w centrum tego armagedonu. Płonąca woda zaczynała zbliżać się do nich gdy nagle zalała ich niewiadomo skąd ogromna fala. Aithan był w ogromnym szoku i nie zdążył rzucić żadnych czarów. Gdy otworzył oczy spostrzegł, że opada na dno a nad sobą ma ognistą czerwień połączoną z błękitem wody. Nie miał sił, nie dawał rady płynąć. Opadał bezwładnie w dół jak ciężki kamień rzucony na sam środek morza. Na szczęście nie stracił przytomności i nie zaczął panicznie łapać wody ale czuł, że powietrza jest coraz mniej, że zaraz mu go zabraknie i zacznie się dusić, umierać. Gdy tak opadał wśród morskich głębin ujrzał jakąś tonącą postać. Po chwili dostrzegł, że była to Adain. Spadała nieprzytomna jak lekkie piórko na wietrze. Gdy ją ujrzał w takim stanie coś się w nim obudziło. Nie mógł znieść tego, że ona umiera a on nie może nic zrobić. Miał jeszcze w sobie trochę sił, był bardziej uodporniony na tonięcie, ale to nie wystarczało. Skoncentrował się, skupił w sobie całą moc i odruchowo złapał za magiczny kij z lasu. Powoli zaczynał płynąć. Wysiłek był przeogromny, powietrza było coraz mniej. W końcu dziewczyna była na wyciągnięcie ręki. Jeszcze jeden mały krok, jeden krok, powtarzał w myślach. Ale choć był to jeden krok, wydało mu się, że to jeszcze jakby sto kroków. Zaczął się dusić, nabierać wody. Ogarnęła go desperacja. Ale w końcu zdołał złapać dziewczynę za rękę. Dlaczego o mnie zapomniała? - przyszła mu do głowy ta myśl niewiadomo skąd - Przynajmniej nie zginę sam. I opadali tak razem na dno, trzymając się za ręce i czekając aż ulecą z nich resztki życia. Wspominał chwile kiedy podróżowali razem napotykając się na coraz to nowe przygody. Zawsze byli blisko siebie, pomagali sobie w trudnych sytuacjach, wspierali się, przyjaźnili. Woda przy dnie była czysta, krystaliczna, błękitna, dziwnie jasna. Nagle w jego głowie rozbrzmiał głos. Przyjaźń. Przyjaźń to wszystko co macie. Przyjaźń jest najwspanialsza. Jedyna. Po tych słowach głos zamilkł a w jego oczach rozbłysła dziwna jasność.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekałam długo. Czas zawsze się dłuży w takich chwilach, ale tym razem to nie była wyłącznie kwestia złudzenia. Ręka, w której wciąż trzymałam swoją jedyną broń, zaczynała mi nieznośnie cierpnąć. Podobnie zresztą jak druga ręka czy nogi. Jednak wciąż nie chciałam się ruszyć, chociaż w jakimś stopniu utrudniając atak z zaskoczenia. W końcu, kiedy nawet w karku poczułam nieznośne mrowienie, odwróciłam się. Parę metrów ode mnie siedziała na piasku pewna rudowłosa czarodziejka. Była pewnie za słaba, by ruszyć z odsieczą jak reszta. Za mną zaczynały się niewielkie wydmy, porośnięte skąpymi krzewami. Przede mną morze, będące teraz niemal jednolitą masą czerni. Fale wydawały się aż za spokojne, z tym swoim cichym szmerem, niepodobnym do wcześniejszego ryku.
    I tyle. Żadnych truposzów, zjaw-cieni, duchów... A nie, czekaj! Jeden właśnie biegł w moim kierunku. Duch znaczy. Szybko rozpoznałam pomarańczowo-zielone ubranie. Wyglądał na zaniepokojonego. Miał bliżej do tej rudej, ale tylko zmierzył ją spojrzeniem i podszedł do mnie.
    -Co się stało?- mruknęłam, bezwiednie przeczesując dłonią włosy.
    -Twoi kumple pod wodą wylądowali... Nie żeby to był kłopot sam w sobie, ale mi się do wolności śpieszy, a braki w personelu zadania nie ułatwią.
    Prychnęłam poirytowana.
    -No przepraszam, ale ja żadnej przysięgi nie składałam. Po co mam ryzykować życiem?- duch jęknął cicho, ale nie dałam mu nic powiedzieć- Jak takie to ważne, to dlaczego sam ich nie ocalisz? Tobie to bez różnicy, zginąć to nie zginiesz...
    -Jak niby? Wciąż mają te śmieszne kijaszki, przez nie nic nie podziałam.
    Zmierzyłam go badawczym wzrokiem.
    -Nie lepiej mówić to do maga?
    Westchnął w geście rezygnacji, rozkładając dłonie.
    -Jest ranna.
    -I tylko o to chodzi?
    Wytrzymał moje spojrzenie, ale nie powiedział nic. Jednak nie dał zagościć ciszy, przerywając ją po byle paru sekundach.
    -Czas mija. Rychło już nikt nie będzie mógł im pomóc.- miał dziwnie grobowy głos. A piwne oczy wpatrzone w jakiś punkt za moim ramieniem, zamyślone.
    Od zawsze pływałam jak wydra, nie bałam się żadnej rzeki czy jeziora. Morze było wyjątkowo spokojne, mało ryzykowałam. Ach, co cię ze mną dzieje... Sumienie się obudziło?
    -Dobrze- powiedziałam szybko, a raczej wysyczałam przez zaciśnięte zęby- Ale jesteś mi winien przysługę, zapamiętaj to sobie.
    Tart w roztargnieniu skinął głową. Ruszyłam w kierunku wody. Lodowata fala dosięgnęła moich stóp. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Rzuciłam na brzeg skórzaną kurtkę, koszulę i spodnie. Skórzane buty leżały parę metrów wcześniej. Teraz przyśpieszyłam, z trudem przełamując otępienie. Naturalny upór, by nie zanurzać się w złowrogo połyskującą toń i zostać na brzegu, obojętna na dalszy bieg wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń