czwartek, 4 maja 2017

Córka Lavrance'a


ADALET FINNEGAN | 24 LATA | ASTAVIA | CÓRKA LAVRANCE'A

Nie rób kroku, którego nie możesz cofnąć, dopóki nie rozważysz, czego nie będziesz mógł zrobić, gdy już to uczynisz.
Robin Hobb — Uczeń skrytobójcy

Wygląd

Nigdy nie mówiono, żeby była brzydka, nigdy nie mówiono, żeby była piękna. Nie budziła podziwu, a jedynie wiecznie stawała się obiektem żartów ze względu na niecodzienną czuprynę, której była właścicielką. I to właśnie te czerwone kosmyki grubych włosów przypominały jej, kim naprawdę jest. Albo i nie jest. Po matce odziedziczyła kształt oczu, bladą, jak prawdziwa  księżniczka z bajek, skórę i kształtne ciało. Proste brwi są ramą dla owalnej twarzy wolnej od piegów czy znamion. Dziewczyna nie jest wysoka, nie jest też niska. Przez ostanie piętnaście lat wypracowała sobie wyraźny zarys mięśni na nogach, rękach i barkach, ale daleko jej do prawdziwie umięśnionego wojownika. Sprawia wrażenie silnej, lecz średnio daje sobie radę z cięższymi przedmiotami. Wieloletnim ćwiczeniom zawdzięcza zwinność i giętkość ciała. Poza rzadko spotykaną barwą włosów nie posiada żadnych specjalnych znaków, po których można byłoby ją rozpoznać. Blizny na jej ciele pozostałe po różnych przygodach, są niemal niewidoczne.

Charakter

W każdej możliwej sytuacji Adalet odczuwa silne emocje, niezależnie od tego, czy wydarzenie dotyczy jej lub nie. Chciałaby się kierować tym, co czuje, ale zawsze podejmuje decyzje, które są logiczne i rozsądne, postępuje według planu. Jest cicha i raczej powściągliwa, nie lubi towarzystwa. Działa i pracuje samodzielnie, posiada wąskie grono przyjaciół, wobec których jest lojalna i oddana. Źle czuje się w tłumie, nie potrafi rozmawiać głośno i w dużym skupisku ludzi. Nigdy nie zaczyna rozmowy jako pierwsza, jest nieśmiała. Nie zaczepia nieznajomych, nie zagaduje przypadkowych ludzi. Peszy się przed obcymi. Zdecydowanie woli odpoczywać samotnie, w ciszy i spokoju. Tłumi w sobie emocje, zawsze stara się być pogodna. Jest pewna siebie i towarzyska w otoczeniu, które zna.  Czerwonowłosa jest określana raczej jako wyciszona i spokojna osoba, która ceni wiedzę i mądrość.
Jest pomysłowa, ale zawsze obiera dobrze znany jej sposób działania, nigdy nie próbuje nowych idei, posłusznie wypełnia polecenia. Analizuje wszystko, nie zawsze wyciąga wnioski. Jest ambitna, lecz nie sprzeciwia się woli przełożonych lub osób od niej starszych.
Nie robi niczego z ciekawości, woli pozostać neutralna podczas konfliktu. Nie lubi być w centrum uwagi. Nie przejmuje się opinią byle kogo, ale drobna uwaga lub milczenie ze strony bliskich doprowadza ją do szału i żalu. Jej marzenia zazwyczaj są realne i nie bazują na niemożliwych do spełnienia celach. Reaguje jedynie wtedy, gdy jest to konieczne.

Historia

Adalet przyszła na świat dwadzieścia cztery lata temu w Mistmoore. Obraz jej rodziców został wymazany przez maga tak samo, jak wczesne wspomnienia rodzinnego domu i Farii. Nie wie, że pochodziła ze znaczącego rodu, którego nazwy postanowiono nikomu nie wyjawiać. Nadano jej nowe nazwisko.

Wszystko zaczęło się od iskry, która zmieniła całe życie dziewczyny. Bo iskra ta właśnie zapoczątkowała ogromny pożar, który niemal w całości zamienił rozwijające się miasteczko, jakim było Mistmoore, leżące nieopodal Varnas, w miejsce łez zmieszanych z popiołem. W zamieszaniu spowodowanym przez ogień została porwana przez ludzi, którzy zmienili bieg wielu wydarzeń i doprowadzili do upadku wielu rodów.
Wspomnienie jest mgliste. Czerwień płomieni,  paraliżujący strach i własny krzyk.  A potem tylko silna dłoń i wysoki mężczyznę odziany w szary płaszcz, niosący spokój i ulgę. Las, ciemny las, zapach igieł i deszczu, mgła między mokrymi konarami, wyraziste kolory. Strach pomieszany z zaufaniem, bo emanująca łagodność i spokój przysłaniały lęk. Błądzenie pośród drzew, przeklinanie i nawoływanie. Długa wędrówka bez celu, inni, którzy patrzyli na z góry. Mówili i oceniali, śpieszyli się. Wszyscy ruszyli w jednym kierunku. Mężczyzna mówił, że ma być dzielna i nie puszczać jego dłoni. I usłuchała  tak właśnie przeniosła się do Astavii.

Pierwsze co pamiętam, to tata biorący mnie na kolana, gdy obejmowałam jego szyję i z całej siły, jaką może mieć dziecko, przytulałam. I to, gdy Leidof pierwszy raz posadził mnie na konia i pokazywał, jak trzymać lejce, jak utrzymać się w siodle. Byłam taka mała, ale taka szczęśliwa. Mogłam robić, co mi do głowy przyszło, ale do wschodniego skrzydła nie miałam wstępu. Tata mówił, że to nie jest miejsce dla kobiet, a ja nie pytałam, bo miałam wtedy ważniejsze sprawy, niż łażenie po zimnym budynku gildii. Jakoś nie potrafiłam przez długi czas zaprzyjaźnić się z dziećmi na ulicy, więc wreszcie wymyślili mi plan dnia, żebym nie przeszkadzała. Miałam wstawać wcześnie, żeby zjeść śniadanie i nakarmić zwierzęta. Rano przychodził starzec Herward, uczył mnie pisać i czytać; rozmawiał ze mną i opowiadał historie, raz ciekawe, raz nudne - ale słuchałam, bo wiedziałam, że tato dowie się, jeśli bym była nieposłuszna, a kara będzie surowa. Czasem kazał robić dziwne rzeczy - skupiać się na kamieniu, trzymać płonącą świecę i wpatrywać się w nią. Nie wiedziałam, dlaczego. Popołudniu Leidof brał mnie do miasta na kilka godzin, pokazywał, gdzie co się znajduje, jak targować się z ludźmi, jakie miejsca omijać. Wreszcie posiłek z dużej sali, z ludźmi, których znałam z widzenia, wszyscy przewijali się przez gildię raz na jakiś czas. A potem mogłam przez chwilę porozmawiać z ojcem i popatrzeć, jak podpisuje papiery. Dzieciństwo miałam monotonne, ale szczęśliwe i lekkie. Do czasu, bo gdy tylko nieco urosłam, przybyło mi obowiązków. Więcej nauki, więcej pracy, więcej ćwiczeń na placu, więcej łez i potu, gdy starałam się pojąć podstawy władania bronią. Nigdy nie zapomnę każdego upadku w błoto i każdego uderzenia, które chybiłam. Nie chciałam ćwiczyć, ale nie śmiałam się sprzeciwić. Zresztą, potem do tego doszło pilnowanie kramu wraz ze starszym chłopakiem, który pracował w gildii. Moim obowiązkiem było przyjmowanie listów i wręczanie ich odpowiednim osobom. Nie zastanawiałam się nad ich treścią, aż pewnego deszczowego dnia wymknęłam się nocą z sypialni, aby podążyć za bratem w miasto i odkryć, że gildia ojca nie była zwykłą gildią kupiecką…
Wreszcie zrozumiałam, dlaczego ojciec kazał szkolić mnie w wielu dziedzinach, bo wreszcie miałam zając się czymś zupełnie innym, niż wręczanie przesyłek.

Inne


Adalet Finnegan mieszka w Firionie, w budynku gildii kupieckiej należącej do rodu Finneganów, która potajemnie zajmuje się eliminowaniem różnych jednostek szkodzących osobom zdolnym do sypnięcia złotem. Nie przyznaje się, że zna ciemniejszą stronę interesów ojca - Rolfa Finnegana oraz to, czym zajmuje się jej przyszywany brat - Leidof Finnegan.

Panicznie boi się ognia, ale nie rezygnuje ze świec. Jednakże trzyma się od nich z dala, jeśli istnieje taka możliwość.

Nazywają ją córką Lavrance'a ze względu na jej podobieństwo do legendarnej córki przesławnego złodzieja i krętacza, o którym opowieści krążą po Astavii od wieków.



Dzień dobry, witam się z moją pierwszą kartą tutaj i pierwszą tego typu w życiu. Mam nadzieję, że nie zanudzam :) Na razie muszę podziękować za wszystkie propozycje wątków, niestety brak mi czasu na więcej niż jeden, więc ze smutkiem i żalem od razu mówię, że nie dam rady :/

9 komentarzy:

  1. [Witam oficjalnie wśród autorów i życzę niekończącej się weny i radości z wątkowania jak i pisania postów :) Stworzyłaś bardzo interesującą postać, z którą aż chce się stworzyć jakąś wspólną historię :) Oczywiście koniecznie zrobimy to jak się bardziej ogarnę :)
    P.S. Szkoda, że tak szybko spaliłaś Mistmoor :D]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja też się witam i życzę super fajnych wątków i dużo dużo weny no i przede wszystkim niezłej zabawy z nami :D postać bardzo fajna i ciekawa :) Zapraszam do powątkowania ze mną tylko nwm czy chcesz z Aithanem czy czekasz na drugą postać no chyba, że wogle nie chcesze ze mną hehe :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Jechał szybko kłusem, gdy nagle ścieżka zaczęła skręcać do lasu. Musiał zwolnić przez co zmniejszył swoje bezpieczeństwo. Drzewa rosły tu zbyt gęsto, wolał nie ryzykować oberwania w głowę gałęzią. Oglądał się co jakiś czas do tyłu, aby sprawdzić czy nikt go nie dogania.
    - Jak to się stało, że ci ludzie mnie rozpoznali? Dawne życie nie da o sobie zapomnieć... - mówił sam do siebie z goryczą w głosie. Robiło się coraz ciemniej, zbliżała się noc, był prawie niewidoczny w swoim czarnym płaszczu. Wydawało mu się, że był nieuchwytny i niedostępny dla potencjalnego zagrożenia. Mylił się. Poczuł nagle ostry ból w ramieniu, przyłożył do niego rękę, a gdy ją oderwał spostrzegł, że była cała we krwi. Ktoś strzelił do niego z łuku. Nawet nie oglądał się do tyłu, tylko pognał swojego wierzchowca, teraz musiał zaryzykować. Na szczęście jego nowa klacz okazała się sprytna i szybka, zwinnie przebiegała między drzewami. Ból w ranie stawał się nie do zniesienia. Złapał szybko za głęboko wbitą strzałę i wyrwał ją gwałtownie bez zastanowienia. Z jego ust wydarł się krótki wrzask. Puścił jedną ręką lejce, oberwał kawałek materiału rękawa drugiej i przyłożył go do rany. Jazda stała się jeszcze trudniejsza, musiał zwolnić. Nagle usłyszał za sobą coraz głośniejsze głosy, dostrzegł światło bijące od pochodni. Podążała za nim grupka zawziętych ludzi zapaleńców. Byli coraz bliżej. Łucznik znów przymierzał się do strzału, tym razem miał łatwiejsze zadanie. Nagle puścił cięciwę, strzała poleciała w plecy, w miejsce gdzie znajdowało się serce. I by je przebiła, gdyby nie kilka milimetrów od skóry nie ujawniła się niekontrolowana moc Raethyna. Strzała przeleciała dalej prosto, uderzając w drzewo.
    - A to co za czary?! - krzyknął zdziwiony skrytobójca. Jego banda zatrzymała się zdezorientowana, zastanawiając się, czy gonić czarną klacz, która właśnie znikała z ich oczu za zakrętem. Połowa grupki postanowiła ją schwytać zważając na złote okucia, które posiadała. Wznowili pościg, lecz teraz ich szanse były małe.
    Rae chyba po raz pierwszy zadowolił się swoim darem, a nawet dostrzegł jego szersze zalety, a mianowicie zaobserwował, że mógł jeśli miał wolę trzymać rzeczy materialne. W końcu droga wyszła z lasu, przyspieszył konia i pognał w kierunku stolicy, do której zmierzał. Miasto było duże, więc miał nadzieję, że chociaż tam nikt go nie zaczepi. Mimo to, że teraz był w postaci ducha i krew przestała cieknąć to ból nie ustał, nadal silnie rwał. Minęła godzina, gdy dotarł do bram Firionu, lecz tam musiał poczekać aż znów stanie się materialny. Spoglądał niecierpliwie w kierunku drogi, z której przyszedł, wypatrując czy nikt nie nadchodzi. W końcu, gdy stał się normalny wszedł do miasta. Na całe szczęście strażnik bramy nie robił problemów i szybko go wpuścił. W czarnych szatach na karym koniu wyglądał bardzo tajemniczo i mógł wzbudzać zaniepokojenie, lecz na szczęście o tej porze prawie nikogo nie było na ulicach oprócz kilku pijaczków. Krew znów zaczęła cieknąć, teraz miał więcej czasu, więc porządniej obandażował ranę, a gdy skończył ruszył w kierunku wąskich uliczek, aby znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłby się wyspać. Gdy przejeżdżał jedną z nich jego czarna klacz dziwnie chrząknęła, obrócił się do tyłu i usłyszał czyjś szmer.
    - Jest tam ktoś? - spytał się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądnął się wokół siebie, lecz nikogo nie dostrzegł. Stał w miejscu i nasłuchiwał głosów miasta. Zorientował się, że niedaleko jest karczma. Pomyślał, że może jest tam jakiś wolny pokój, gdzie mógłby odpocząć i porządnie opatrzyć ranę. I miał już zamiar ruszać w jej kierunku, gdy nagle usłyszał w pobliżu jakiś trzask. Obrócił się, lecz znowu nic podejrzanego nie zauważył. Podjechał kilka kroków w tamtą stronę, aby się upewnić, czy nikt go nie śledzi. I miał już skręcać w boczną uliczkę, gdy nagle usłyszał za sobą tłuczone szkło.
    - Ej ty tam! Złaś no stąd! Gdzieś ty się z tym koniem tu wsandolił?! - krzyknął jakiś pijaczek, który stał za nim, depcząc po potłuczonym szkle butelki, którą pewnie przed chwilą wypił. Raethyn tylko spojrzał z pogardą na niego, obrócił klacz i ruszył w kierunku odgłosów karczmy. Cały czas towarzyszyło
    mu dziwne uczucie, że ktoś go obserwuje. Na miejscu zaprowadził wierzchowca do stajni, a sam udał się do środka. Przy stolikach siedziało już tylko kilku poczerwieniałych mężczyzn.
    - Oho! Kolejny obłąkaniec! - krzyknął jeden z nich, patrząc się na niego, lecz on nawet nie zwrócił na to uwagi. Podszedł do barmanki zapytać o pokój, lecz okazało się, że wszystko było zajęte. Usiadł, wiec przy wolnym stole, w kącie niewielkiej sali i postanowił się tam zdrzemnąć. Najpierw jednak zrzucił czarny płaszcz i zabrał się za opatrywanie rany. Gdy to zrobił w końcu położył się spać na twardym blacie ławy. Sen znużył go wyjątkowo szybko...

    W pomieszczeniu było ciemno. Raethyn wstał ciężko obolały. Pierwsze, co spostrzegł to uchylone lekko drzwi, przez które wpadał do środka chłodny wiatr. Rozejrzał się dookoła. Przy barze na ścianie spostrzegł ludzki, mały cień, lecz w karczmie nie było nikogo oprócz niego. Podszedł w tamto miejsce, ale gdy mu się przyglądał znikł.
    - A więc tu się chowasz... - odezwał się niespodziewanie delikatny głosik z za jego pleców. - Lecz to nic nie da. Ona i tak cię odnajdzie.
    Raethyn odwrócił się, ujrzał małego chłopca o niebieskich oczach, który stał naprzeciwko drzwi. Wydało mu się, że skądś go znał.
    - Kto mnie odnajdzie?
    - Śmierć - odpowiedział jakby z obojętnością w głosie. Raethyn poczuł ucisk w gardle.
    - Kim ty w ogóle jesteś? Czego ode mnie chcesz? - zapytał po krótkiej chwili.
    - Ja? Ja jestem tobą. - Na twarzy dziecka wymalował się uśmiech. - Nie pamiętasz mnie? - chłopiec zaczął się powoli do niego zbliżać.
    W jego głowie pojawił się mętlik. Ból. Skrawki z przeszłości. Krzyk i płacz. Krew i śmierć. Zrobiło mu się nie dobrze. Podparł się jedną ręka o drewnianą ladę.
    - Czerń i biel. Czerń i biel. Czerń? Czy biel? - zaczął powtarzać chłopiec dziwnym głosem jakby sztucznym, zahipnotyzowanym.
    - Ja jestem szarością - odparł Raethyn.
    - Nie ma szarości. Jest tylko czerń i biel, biel i czerń... - chłopiec był coraz bliżej. Nagle złapał go za rękę, a wtedy jego błękitne oczy stały się całe białe. - Czerwona kobieta. Znajdź ją. Tylko ona może cię uratować. Tylko ona... - rzekł enigmatycznie. Rae zauważył, że po twarzy chłopca sunie się wolno stróżka krwi, która zaraz bardzo szybko powiększyła się i rozlała na całe ciało. Chciał wyrwać się z uścisku, oderwać wzrok od pustych oczu, ale nie mógł. Krzyk i płacz. Krew i śmierć. Wspomnienia. Nie wytrzymał, zaczął krzyczeć na całe gardło...

    Nagle poczuł, że ktoś go szturcha. Otworzył oczy.
    - Ej ty, nie drzyj się tak bo wypłoszysz mi klientów! - odezwała się kobieta, stojąca nad nim. Ucieszył się, że to był tylko sen i wyszedł bez słowa na zewnątrz, aby nabrać rześkiego, porannego powietrza.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam cieplutko ^^ Skoro i tak piszę do wszystkich pozostałych autorów, pomyślałam, że co mi szkodzi? Nie wiem do końca, jak właściwie powinny prezentować się moje pomysły, więc... Zaproponowałabym, żeby Adalet trafiła do Camelotu i przypadkiem wpadła właśnie do katakumb Raza, czy to jako miejsce do odpoczynku (niby katakumby mogą być nieco dziwnym wyborem, ale na pewno byłaby tam sama, a Raz mieszka przecież w środku lasu :D), czy to z jakiegokolwiek innego powodu.
    Ewentualnie on przeniósłby się do Astavii, a dalej... cóż, nie wiem, w jakich warunków mógłby zastać Adalet.]

    OdpowiedzUsuń
  6. Postanowił dłużej nie zatrzymywać się w karczmie. Ta wizja wciąż go dręczyła. Od razu po śniadaniu wsiadł na konia i ruszył uliczkami miasta. Jechał wolno i uważnie się wszystkim przyglądał. Czegoś wypatrywał, szukał, ale czego? Czerwonej kobiety? Nie, nie nie, powiedział do siebie w myślach, to był tylko sen. Ale to było przecież takie realne, ten mały chłopiec... kiedyś już to się wydarzyło i co było potem? Umarł, zginął, spalono go. Może powinien wziąć sobie radę dziecka do serca i ją odnaleźć, aby znowu nie doszło do tragedii. Tragedii nie jego, a innych ludzi. Swoim losem szczególnie się nie przejmował, ale bał się o innych. Gdyby jego dar, czy raczej przekleństwo się nawróciło... nie, nie chciał nawet o tym myśleć.
    Wjechał na duży plac, gdzie było pełno straganów i ludzi koło nich się kręcących. Hałas i harmider przyćmiły jego myśli. Nagle zauważył duże skupisko ludzi. Podjechał tam z ciekawości. Ujrzał jakiegoś mężczyznę, którego dwóch rycerzy właśnie wieszali na szubienicy. Wspomnienia. Ruszył dalej w wąską uliczkę. Sam nie wiedział gdzie się kieruje, gdzie ma iść. Czekał aż odnajdzie go... przeznaczenie?
    Spostrzegł, że droga, którą jechał była ślepa, kończyła się wysokim, ceglanym murem, pewnie ścianą jakiegoś budynku. Już miał zawracać, gdy nagle ktoś powiedział:
    - To już koniec, nie próbuj nawet uciekać.
    Gdy się obejrzał za siebie, zobaczył postać ubraną w czarny strój z kapturem, przez który nie mógł ujrzeć twarzy osobnika. Po chwili usłyszał odgłos spadania od strony muru. Z dachu skoczył kolejny tak samo ubrany zabójca. Został otoczony. Wyciągnął swój sztylet i nie zsiadając z konia zaszarżował na łotrzyka, który wcześniej się odezwał, z zamiarem zranienia go i przeskoczenia nad nim. I już zbierał się do skoku, już wykonywał zamach bronią, gdy nagle coś zaczepiło o jego szyję i z dużą siłą zwaliło na ziemię. Ten z tyłu zarzucił na niego sznur. Raethyn poczuł bolesny kontakt ziemią. Później starał się zrzucić z siebie więzy ale nic z tego. Pętla na dobre zacisnęła się na jego szyi.
    - I co, nie miałem racji? - odezwał się ten sam, co uprzednio, zbliżając wąski miecz w kierunku jego szyi.
    Nie odpowiedział, zamachnął się tylko jeszcze raz w kierunku zbója, lecz drugi zahamował go i wyrwał sztylet.
    - No no no, bez takich mi tu - powiedział.
    Raethyn rozzłościł się, że tak łatwo dał się obezwładnić. Widać przeznaczenie ma mnie już dość, pomyślał. Przestał się rzucać i oddał się woli zbójów, którzy teraz założyli mu worek na głowę, wiedząc, że i tak nie ma to sensu.

    OdpowiedzUsuń
  7. [dzieki wielkie za przywitanie ;) i tobie duzo watkow i dlugiego pobytu)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdy się obudził poczuł silny ból głowy. Zorientował się, że wciąż siedzi w worku i jest cały obwiązany sznurami, a do tego jest ubrudzony krwią. Coś go kołatało i słyszał miejski gwar, pomyślał wiec, że leży na wozie. Gdzieś go wieziono tylko gdzie? Z wysiłkiem przeturlał się i uderzył w burtę. Potem odbił się i poleciał w drugą stronę. Skoro żył, nie zamierzał się poddawać. Drewniane burty, zapewne już podpróchniałe, mogły przecież w końcu się rozlecieć.
    - Ej ty tam, spokój! - usłyszał głos jednego z tych którzy wcześniej go zaatakowali.
    Tym razem posłuchał się polecenia, a to tylko dlatego, że zruszył rany, które zaczęły teraz silnie dawać się we znaki. Zamknął oczy i zaczął rozmyślać... nucić pieśń swojego życia.
    Żyłem, śmierć nosiłem. Czerń i biel tańczyły we mnie. Teraz żyje i sam umieram. Nie ma miejsca dla mnie na tym świecie...
    Potem przypomniał sobie wizję, małego chłopca i jego słowa o czerwonowłosej, aż w końcu zasnął.
    Gdy się obudził zorientował się, że ktoś go niesie. Jeden trzyma perfidnie za jego głowę, a drugi za nogi. Musieli dotrzeć na miejsce. Po chwili na swoim ciele poczuł wilgoć, a następnie usłyszał skrzypienie drzwi od czegoś do czego został boleśnie wrzucony. Potem w końcu zdjęto mu worek z głowy i ujrzał, że siedzi w jakiejś starej szafie.
    - Co ode mnie chcecie wy mm meyym mmm! - powiedział, lecz nie udało mu się dokończyć, ponieważ zbiry szybko zakneblowali mu usta. Potem bez słowa zamknęli drzwi i nastała ciemność. Długa ciemność. Chciał się zdrzemnąć, ale nie mógł. Jakby się nie ułożył, tak cały czas było twardo i niewygodnie. Już na tym głupim wozie było lepiej, pomyślał.
    Siedział tak zamknięty kilka lub nawet kilkanaście godzin, gdy nagle usłyszał czyjeś kroki. A potem drzwi otworzyły się i ujrzał przed sobą... czerwonowłosą. Popatrzył się na nią zdumiony i poczuł dziwne uczucie, kojące, ale i świdrujące i przeszywające całe ciało.
    - Mmmm...

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdy dziewczyna uwolniła go ze sznurów, szybko wyjął sobie szmaty z ust, chciał, aby na niego poczekała, lecz ona szybko uciekła.
    - Zaczekaj! - krzyknął za nią. Wstał, aby ją dogonić, ale zakręciło mu się w głowie i z powrotem usiadł na brudną podłogę. To nie może być przypadek, to, że się znalazł w tym mieście, że miał dziwną wizję i ta dziewczyna, myślał sobie. Za chwilę ponownie powstał. Tym razem udało mu się utrzymać kontrolę nad swoim ciałem. Bolały go wszystkie kości. Rozejrzał się dookoła i ruszył do wejścia po między beczkami i innymi gratami. Uważał przy tym żeby się na nikogo nie natknąć. Miał też nadzieję, że uda mu się odnaleźć rudowłosą. Wszedł powoli po stromych schodach i zatrzymał przy wyjściu. Przyległ do ściany i ostrożnie wychylił głowę. Po lewej stronie zauważył zwisające kotary. Spojrzał na korytarz. Nikogo nie zauważył, więc szybko wyszedł i ruszył w stronę zakrętu. Starał się nie wzbudzać żadnych hałasów. Nagle jednak, gdy miał już skręcać usłyszał kroki zbliżające się w jego stronę. Bez zastanowienia zawrócił. Nie miał przy sobie żadnej broni, nie wiedział gdzie jest, kto go pojmał, z kim ma do czynienia. Był bez szans. Spojrzał za siebie prze ramię i ujrzał kawałek wychylającego się czyjegoś buta. Jeszcze krok i go nakryją. Na szczęście znalazł się przy kotarze. Szybko do niej skoczył i schował się za nią, oparł o ścianę i starał powstrzymać oddech. Zamknął oczy i czekał aż ktoś przejdzie i minie korytarz. Gdy kroki ucichły miał już wychodzić z ukrycia, ale coś go powstrzymało. Spojrzał w bok i zamarł. Kilka kroków obok stała wpatrująca się w niego rudowłosa dziewczyna. Chciał się odezwać, ale zdumienie zaparło mu dech w piersiach, ścisnęło jego gardło. Na dodatek nagle stał się niewidzialny. Tylko nie teraz, pomyślał.

    [Wybacz, że tak krótko, ale mam nadzieję, że chociaż końcówka trochę to zrekompensuje:)]

    OdpowiedzUsuń