czwartek, 3 sierpnia 2017

Kto wie, może właściwej drogi w ogóle dla nas nie ma?

Sinan
24 lata  Faria (Elay) członkini Bractwa Irbisów

Czasami płacze przez sen, ale nie pamięta o czym śniła. Być może dręczą ją duchy przeszłości albo marzenia, które nigdy nie będą miały prawa się ziścić. Mimo to każdy ranek przynosi jej światełko nadziei, że nie wszystko jeszcze stracone, a gdzieś tam czeka na nią upragnione szczęście.
Jako dziesięciolatka została oddana do Zakonu Sidry – miejsca, gdzie trafiały najczęściej dzieci zadłużonych rodziców. Szkolono je tam w różnych dziedzinach by później służyły zakonowi. Nie był to dla niej najłatwiejszy czas. Boleśnie zakorzeniły się w niej tęsknota za rodziną i uczucie samotności. Długo nie mogła, a raczej nie chciała się przystosować. Nie była podatna na kształtowanie jak glina ani obojętna na to co chciano z niej uczynić. Próbowała walczyć by nie stać się jedną z nich, ale każdego można w końcu złamać. Po dziesięciu latach za nieposłuszeństwo odebrano jej głos, który umieszczono w kawałku akwamarynu. Od tej pory musiała radzić sobie bez dźwięku mowy czy śpiewu, w którym odnajdywała odrobinę radości i pocieszenia. Planowała pewnego dnia kradzież kamienia i ucieczkę, ale los pokrzyżował jej plany. Zakon zaatakowano, po czym doszczętnie go spalono. Pośród walki i zamieszania akwamaryn przepadł. Od tego czasu zaczęła słyszeć czyjś głos, który prawdopodobnie należał do nowego właściciela kamienia. Nie straciła wiary, że go odnajdzie i uda się jej odzyskać utracony głos.
Już dawno chciała opuścić to naznaczone cierpieniem miejsce, któremu chcąc nie chcąc wiele zawdzięczała. Kiedy jednak nadeszła upragniona wolność nie wiedziała nawet, w którą stronę powinna iść. Była kompletnie zagubiona i bezradna. Nie czekając jednak na znak, który pewnie i tak by nie nadszedł ruszyła w stronę, z której nadciągał rześki wiatr. Zmęczone nogi doprowadziły ją Elay, gdzie urzekł ją  widok nigdy wcześniej nie widzianych przez nią gór. Natrafiła tam na Argsala. Zielonooki szybko przekonał się, że Sinan może okazać się przydatna, kiedy pomogła mu pokonać rzezimieszków, którzy napadli go na górskim szlaku. Widząc jej opłakany stan i upór dalej tlący się w oczach postanowił jej zaufać i przygarnął ją do siebie, a brak głosu uznał za zaletę. Jako jedna z nielicznych została wtajemniczona w jego plany dotyczące przejęcia władzy w Farii.
 
__________________________________________________
Witam :) Już od jakiegoś czasu kłębiły się mi w głowie różne pomysły, które gdzieś musiały znaleźć ujście i tak oto powstała Sinan. Jest połączeniem różnych inspiracji, które ewoluowały wraz z potrzebą połączenia ich w całość. Wyszło co wyszło, mam nadzieję, że jakoś znośnie. Dodatkowo jako, że "lubię" rzucać sobie kłody pod nogi odebrałam jej głos. Ale to tylko mała kłoda ;) 
W Tytule kochany J.R.R. Tolkien z "Władcy pierścieni".

31 komentarzy:

  1. [Bardzo fajna, świetna postać. Widać, że jest dobrze przemyślana ;). Po cichu kibicuję, żeby odzyskała swój głos.]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Z miłą chęcią, kiedyś coś z tobą napiszę :D :*]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Może Faria? Jak coś, to się przystosuję]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Wow, sama bym tego nie wymyśliła. Oczywiście w pełni akceptuję ten fajny pomysł. To kto zaczyna?]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dobra, to może w takim razie przeniosę się z Razem tutaj. Miałabyś może jakiś pomysł, bo sama w ich wymyślaniu jestem beznadziejna? :D Oczywiście wtedy zacznę. Choć jeśli nie to sama trochę pogrzebię.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ciekawa postać, pisanie z nią byłoby niezłym wyzwaniem :D jeśli chcesz to zapraszam do siebie ;)]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Z początku miałem chęć na Westeros, ale tam moja wyobraźnia nie mogłaby zbytnio szaleć, więc może Morionia albo jakaś inna kraina w tym stylu?]

    OdpowiedzUsuń
  8. [fajny pomysł :) to możesz zaczynać :P]

    OdpowiedzUsuń
  9. Zielone, wielkie oczy wlepiały swój wzrok w Ellipson. Kocie, z pewnym błyskiem strachu. Ell nienawidziła kotów. Były to istoty nader inteligentne, że umiały ją bardzo szybko przejrzeć. Czarna kotka przeciągnęła się na płocie, nie spuszczając białowłosej ze wzroku. Symphony przejechała opuszkami palców, po swoim pasie. Słońce chowało się właśnie za wielkimi budynkami miasta. Ellipson nie lubiła, gdy ktoś się spóźniał. Nawet jeśli miał tego wieczora umrzeć. Upewniła się dyskretnie, że nóż skryty za jej pasem wciąż tam jest... cóż, pełno tu było różnych złodziejaszków. Kot syknął wściekle, zeskakując z płotu. Wtedy Symphony spostrzegła mężczyznę, idącego w jej kierunku. Od razu poznała Nalsa, bo w końcu jak tu nie poznać towarzysza wielu przygód (zleceń) oraz samotnych nocy?
    — Mieliśmy umowę, Elli — zaczął, patrząc się na nią. Jednak ona zainteresowała się czarną kocicą, która wałęsała się pomiędzy płotkami. — Miałaś tu nie wracać, przecież wiesz, że jak Benji się dowie, to urwie mi j...
    Uciszyła go, podnosząc jeden palec, zatrzymując go tuż przed jego ustami. Powoli zwróciła głowę w jego stronę, a on od razu pożałował kontaktu wzrokowego. Jak zwykle w jej oczach zobaczył to coś... to coś, co kojarzyło mu się z iskierką sprytu, determinacji, rozbawienia... być może szaleństwa i zatracenia. Wiedział, że z Ellipson się nie dyskutuje.
    — Masz coś, co należy do mojego klienta — skłamała.
    Kłamała idealnie, tylko prawdziwy ekspert mógłby rozpoznać łgarstwo z jej strony.
    Obserwował dokładnie każdy jej ruch jak zahipnotyzowany. Ell miała w sobie to coś... to coś, właśnie co? Nie umiał tego nazwać. Z jednej strony, była tylko kobietą, taką jak parę innych kobiet, które oddają się za parę monet, a z drugiej... Była niepowtarzalna, ale Nals wiedział, że istnieją kobiety podobne do niej. Czasami zastanawiał się, czy Ellipson nie jest jedną z nich, czy nie jest driadą, złudnym stworkiem, który kusi, żeby zostawić.
    — Może byśmy przeszli do mojej kamienicy? Porozmawiamy.
    Ell posłała mu ostre spojrzenie, jednak siknęła głową. Obejrzała się za siebie. Zdawało jej się, że ktoś obserwuje... i nie jest to wcale kot. W kamienicy nie będzie świadków na eliminację celu. Cóż, Nals był dobrym kompanem, ale co ją to obchodziło? Dostała zlecenie i już, całkiem niezła sumka w kieszeni, a na świecie jednego pseudo władcę wioski mniej. Co najgorsze Benji, cała głowa tych interesów, będzie jej szukał... ale ona sobie jakoś poradzi. Przed wejściem do budynku, znów się rozejrzała... nie spodziewała się. Nals mocno chwycił jej nadgarstek, a ona nie zdążyła zareagować. Zmarszczyła brwi. On wiedział. On wiedział, że zamierzała go zabić. Specjalnie się tym nie przejęła, w końcu będzie dobre przedstawienie uliczne. Poczuła tylko, jak zimne ostrze noża przejeżdża jej po biodrze, a Nals przyciąga ją do siebie mocniej. Zaśmiała się... oj, biedny Nals.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Lubię tworzyć zagadkowe postaci i lubię dużo pisać, chociaż niestety nie zawsze mam na to czas. Lokalizacja wątku jest mi obojętna, więc jeśli mówisz, że dasz radę coś zaproponować, to chętnie skorzystam :) ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dla mnie brzmi spoko. Można też pomyśleć coś o tym, żeby Sinan zauważyła, że Brayddrin jest stanowczo zbyt silny, nawet jak na kowala, i od tego momentu można dalej im plątać losy i utrudniać życie :) ]

    OdpowiedzUsuń
  12. [dopiero przy tworzeniu postaci, jak spojrzałam na etykiety dostrzegłam postać, z którą kiedyś wątkowałam i po tym dopiero się zorientowałam, że już tu byłam! acz to chyba trwało zaledwie kilka dni... szkoda, coś mnie musiało ugryźć, bo zaglądam tu i zaglądam i ogólnie coś mnie tu ciągneło... ;) mam nadzieję, że tym razem nie popiszę się słomianym zapałem, bo mi wstyd teraz.
    jeśli masz uwagi co do karty, błagam pisz śmiało, bo obawiam się że mogłam przesadzić ;/ a na watek jak najbardziej jestem chętna! podpowiedz mi tylko jedno... czy magia Sol może tu działać? czy przez portale i zaburzenia magii może się przejawiać tylko w pewnych miejscach, albo jedynie u stworzeń z mitologii słowiańskiej? ]

    OdpowiedzUsuń
  13. [kilka lat nie blogowałam i z sentymentem wracam z starą postacią ;D próbowałam coś tam zmienić, miałam kilka wątków z wersją "ulepszoną" ale i tak jakoś tą wersją Sol pisze mi się najswobodniej ;D
    a kim byłaś na EB? Jezusie tyle już lat nie ma tego bloga, a ciągle spotykam się z wielkim sentymentem autorów ;) to strasznie miłe! <3
    myślałam, że moja wiedźma chowa się w Orlim Lesie, albo gdzieś po wioskach podkrada chleb z spiżarek domowych na poczatek przybycia do Farii]

    OdpowiedzUsuń
  14. [zakodowałam, że Anna była... blondynką! xDD to było taaaaak dawno temu :P lata już nie te i pamięć nie ta, wybacz :)czekam z niecierpliwością! :D ]

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten dzień nie zapowiadał się wyjątkowo w żaden sposób. Eraziel przekopał tylko pewną niedawno odkrytą kryptę, jeszcze dzień temu opatrzoną pułapką, szczęśliwie zalety w wysyłaniu nieumarłych ożywieńców na zwiady w pierwszej kolejności były bardzo wymierne, nawet jeśli spowalniało to nieco… cóż, właściwie wszystko. A jednak znalazłszy tam tylko górę kosztowności musiał założyć, że oto kolejny bogacz, który swojej fortuny dorobił się dzięki czystej żyłce do handlu i znajomości ekonomii. Nie było to, oczywiście, najbardziej satysfakcjonujące znalezisko, które mógł sobie wyobrazić – tak naprawdę zawsze liczył na księgi – bo z kosztowności nie mógł zrobić żadnego konkretnego użytku poza wręczeniem ich Verze. Co, niezależnie od przyjemności, jaka wypływała na jej twarz gdy tylko je dostawała, było dosyć lichą korzyścią.
    Spakował więc mnogość kamieni szlachetnych i biżuterii do swojej niezniszczalnej torby. Oddzielił dbale ametysty i wszelkie ozdoby, które je zawierały, uważając, żeby nie zniszczyły się ani odrobinę. Wampirzyca ukochała sobie, nie wiedzieć czemu, akurat te kamienie i raz już zrobiła mu awanturę, że niewystarczająco na nie uważał. Cóż, gdyby ktokolwiek, kto się na tym znał widział, jak on w ogóle się z tym obchodzi, oburzyłby się zapewne niesamowicie. Uświadomienie sobie tego nieco ociepliło jego myśli, uśmiechnął się więc i ruszył przez tak znane sobie przecież korytarze. Spędził tam tyle lat, że dokładnie znał każdy ich zakamarek – a przynajmniej każdy dotychczas odkryty, bo katakumby, które wybrał jego mistrz, nadal roiły się od tajemnic, co niewątpliwie dodawało im mistycyzmu i ciekawej aury. Jednak nawet to odkrycie nie zwiastowało tego, co miało się stać. I to w jego własnych, tak znajomych korytarzach.
    W pewnej chwili bowiem jego kostur zaczął drżeć intensywnie, w miarę jak szedł, co, jak zwykle, było o tyle martwiące, że nie był przecież kosturem ściśle magicznym, a jedynie nabuzowanym katalizowaną magią, która przepływała przez niego za każdym razem, gdy Eraziel go używał. Nie powinien więc reagować na moc aż tak, chyba że źródło owej mocy było naprawdę silne. I, co by nie mówić, raz już się to zdarzyło. Wiedział, co powoduje tak niesamowitą energię i w tej chwili chciał sprawdzić, co tym razem los mu zgotował, i to na jego włościach. Nie był pewien, jak te portale działały, ale jeśli tylko była szansa, choćby najmniejsza, że przeskoczy mu tu jakiś heros, który, gdy tylko się dowie, gdzie trafił, postanowi zarżnąć złego nekromantę, to Eraziel wolał się upewnić, że to się nie stanie. I, oczywiście, wiodła go ciekawość, gdzie też może trafić tym razem. W miarę jak się zbliżał, jego ciało, tak jak i wtedy, zaczynało dziwnie reagować. Czuł lekkie drżenie, które dotykało każdego fragmentu jego ciała, wirowanie i nieustanny szum w głowie. Doskonale wiedział, gdzie się pakuje i ostrzeżenia, powtarzane przez głos rozsądku z tyłu głowy nic nie mogły na to zdziałać. Wpadł w swoisty stupor, wiedziony do źródła dziwną, niezidentyfikowaną siłą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnym, co pamiętał, był jasny blask i magia, rozpierająca go całego od środka w sposób równie przyjemny, co przerażająco potężny. Znał to. Tym razem jednak poczuł to stukrotnie silniej, co tylko rozochociło go do spróbowania pochwycenia tego źródła. Zanim jednak zdążył się na nim porządnie skupić, wszystko zgasło. Stał tylko w miejscu całkowicie nowym, zdecydowanie niepodobnym do jego katakumb. Rozejrzał się. Znajdował się w jakimś lesie, a wokół była tylko ciemność. Westchnął cicho, nadal czując ogarniającą go magię, która zdążyła zgromadzić się wokół niego, nawet mimo faktu, że wraz z teleportacją rozrzedziła się znacznie. Nie czuł już jednak jej źródła, ku swojemu szczeremu niezadowoleniu. Chciał to wreszcie zbadać, ale czuł, że nie będzie miał ku temu naprawdę dobrej okazji. W tamtej chwili czuł jednak, że może naprawdę wiele. Osłabienie, które napadło go w pierwszej chwili, zaraz ustąpiło miejsca niesamowitej sile, związanej z magią, która go teraz otaczała. Tym bardziej, że trwała pełnia – cała magia działała więc znacznie intensywniej i zostawiała w magu silniejsze ślady. Chciał zachować jej, z odruchu, jak najwięcej, ale pamiętał przecież, jak to się skończyło ostatnio. Dlatego teraz w pierwszej chwili pozwolił magii wokół ulecieć i dopiero wtedy chwycił ostrożnie swój kostur, tym razem spodziewając się nagłej fali energii, którą tym razem był też w stanie ujarzmić.
      Ledwie to zrobił, usłyszał dziki ryk i odruchowo zacisnął mocniej palce na swoim kosturze. Obrócił się w stronę hałasu, nieco zaintrygowany, choć słyszał przecież wyraźnie, że nie było to ani nic ludzkiego, ani nic z jego świata. Zaraz jednak ruszył biegiem w stronę przeciwną, dziękując w myślach Bogini za to, że jeszcze pozostawał w nim jakiś zdrowy rozsądek i szacunek do własnego życia. O ironio. Nagle jednak zatrzymał się, gdy tylko poczuł iskrę życia w okolicy – znacznie słabszą niż zwykle w pełnie, co musiało być kwestią innego świata. Rzeczywiście, magia płynęła tu inaczej niż gdziekolwiek indziej, a Eraziel nie mógł się z nią teraz nawet całkowicie zestroić. Cóż, musiał poradzić sobie z nieco wypaczoną jej wersją. Dobrze, że jego kostur zdawał się zbierać moc równie dobrze. Zaalarmowany jednak żywym i zdecydowanie ludzkich rozmiarów obiektem zatrzymał się, może niezbyt mądrze, i rozejrzał.

      Usuń
  16. W momencie, gdy nie umierała, nic jej nie bolało, nie marzła i nie była głodna, las był jej miejscem najulubieńszym z wszystkich. Tu wśród drzew czuła się najswobodniej. Nie musiała uciekać od ciekawskich spojrzeń, nie musiała wydzierać się ramionom chcącym ją schwytać. Jesli chciała pić, szła nad strumień. Jesli chciała zażyć kąpieli, szukała leśnych jezior. Także pożywienie potrafiła samodzielnie znaleźć. Drzewa nie oceniały i poznając jej naturę, nie zaczynały ścigać. I choć wiedziała, że nie ona jedyna odnajduje schronienie między mchem a konarami, tych co uciekali obawiała się mniej od tych, co gonili.
    Tu znalazła się znikąd. Po raz kolejny. Magia w świecie musiała zostać zaburzona w swej równowadze, bo już po raz drugi Sol trafiała na portal. Raz sama w niego wskoczyła podczas ucieczki. Teraz z kolei wpadła w niego niespodziewanie, gdy otworzył się przed nią. Z tego wszystkiego najgorsze było to, że każda podróż przez te bramy czasów i miejsc, sprowadzała na Sol wielkie osłabienie. I dziewczyna niemal zamarzała na kość w ciągu kilku kolejnych godzin po przedostaniu się na nowy świat.
    Teraz leżała plackiem na mchu, rozkładając ramiona. Zaklęcia, jakie wypowiadała miały stworzyć barierę ochronną. Zamierzała rozpalić wokół siedem małych ognisk, by z żywiołu czerpać siłę, której jej brakowało. Usta miała sine, ramiona jej drżały, a w palacach powoli traciła czucie. Znów ją dotknęła ta dziwna sytuacja i znów zapadała w stan hibernacji za życia. Najgorsze z tego wszystkiego, że jej magia nie chciała obudzić się po podrózy portalem i nic nie działało. Żaden czar, najmniejszy urok, a tym bardziej proste zaklęcie. Ruda była bezsilna.
    - Co do...! - wystraszona widokiem konia, poderwała się na równe nogi. Zachwiała nieco po chwili, aż zobaczyła mroczki przed oczyma i musiała oprzeć się o przewalony pień cienkiej sosny, którą powaliła burza albo walki tutejszych zwierząt.
    Po chwili dopiero dostrzegła kobietę. No tak... byłoby dziwne gdyby koń był samotnym podróznikiem bez swojego jeźdźca. Kiwnęła jej głową na powitanie także i objęła się ramionami, chcąc opanować dygotanie. Zdradzała ją jedynie blada twarz i drżenie podbródka.

    OdpowiedzUsuń
  17. [Nie ma sprawy :) I tak w sumie mogę odpisać dopiero teraz - pisać lubię, ale jak zwykle nie ma na nic czasu. Jak żyć?]

    Brayddrin był w kuźni właściwie już od rana. To było takie miejsce, że zawsze było coś do zrobienia, nawet wtedy, kiedy zleceń nie było. W przeciwieństwie do świeżego pieczywa, żelazo mogło poleżeć i poczekać, aż zrobi się większy popyt, więc dopóki piece były rozgrzane (a nie stygły właściwie nigdy), kowale pracowali nad przeróżnymi rzeczami.
    Brayddrin tamtego dnia miał do naprawienia przedziurawiony napierśnik, więc przez dość długi czas musiał mocować się ze zdjęciem z niego wyściółki, potem dopiero mógł go rozgrzać i załatać, a potem znów siedział, starając się wsunąć watowany kawałek skóry na miejsce i zacisnąć brzegi obcęgami. Większość kowali używała do tego imadła, bo w końcu gięcie stali nie należało do najlżejszych zadań, ale Brayddrin postanowił, że nie będzie się tym przejmował. W kuźni uchodził za najsilniejszego, ale nikt jakoś nie uważał tego za coś bardzo niezwykłego lub podejrzanego. Wybrał sobie bardzo dobrą pracę do niewchodzenia ludziom w oczy.
    Koło południa przyszła dostawa drewna z tartaku - tym razem nie było to drewno do rękojeści i wykończeń, tylko zwykłe ścinki na podpałkę, więc cały zespół nieźle się namęczył, żeby przenieść wszystko do składzika na tyłach kuźni, a potem i tak nie dało się wytrzepać wszystkich wiórków i okruchów z włosów ani z ubrań. Najbardziej irytował się oczywiście stary Ulryk, który w dość głośny i graficzny sposób opowiadał, gdzie mu tym razem wlazły te upstrzone wiórki i usiłował je wyjąć z tamtego miejsca, wywołując wesołość u ekipy i zgorszenie u przechodzących dam.
    Brayddrin był przekonany, że ten dzień zakończy się jak każdy inny i nie był to pierwszy raz, kiedy się pomylił. Nie przeczuwał też, by podkucie konia miało być jakieś bardziej wymagające, niż zazwyczaj.
    Początkowo zdziwił się trochę, że kobieta, która przyprowadziła do niego klacz w ogóle się nie odzywa, i dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest niemową.
    - To będą trzy sztuki srebra za podkucie, ale dla miłej pani wystarczą dwie - powiedział z zawadiackim uśmiechem, a następnie przeniósł wzrok na niesforną klacz, która tylko gotowała się do tego, by wyciąć jakiś numer. - Pięć, jeśli nie będziesz się zachowywać.
    W odpowiedzi dostał potężne i nieco mokrawe parsknięcie prosto w twarz, ale tylko się zaśmiał, wycierając policzek rękawem.
    - No chodź. Dama nie może chodzić boso. - Brayddrin spróbował wziąć wodze, żeby zaprowadzić konia do boksu, w którym miał go podkuć, ale klacz tylko targnęła łbem i zarżała. - Przecież nic złego ci nie zrobię, spokojnie.
    Zapowiadała się dość ciężka przeprawa…

    OdpowiedzUsuń
  18. Ellipson nawet nie zamierzała się ruszyć, bo po co? Jeśli jej wybawicielka tak rwała się do pomocy, to ona nie musiała się nastawiać, prawda? Nals zasłużył. Nigdy za dobrym wojownikiem to on nie był. Westchnęła ciężko, na wszelki wypadek kładąc ręce na rękojeści miecza. Jednak nie, nie mogła się powstrzymać. Po prostu aż ją korciło, żeby mu przywalić. Gdy tylko kobieta uderzyła go w twarz, Ell przejęła stery. Chwyciła mężczyznę za kołnierz, aby pchnąć go na drewnianą ścianę, na co ten zareagował sykiem. Chciała, jak ta kobieta, wyprowadzić cios w jego (jakże ładną i już trochę zakrwawioną) twarzyczkę, jednak ten się odsunął i jej pięść skontaktowała się ze ścianę. Zaklęła w myślach, czując ból przechodzący od jej palców, aż po same ramie. Jednak znała słabe punkty Nalsa. Nogi. Kopnęła go nagle w piszczel, sprawiając, że ten ugiął kolano. Podważyła jego równowag, podcinając go zdecydowanym, szybkim ruchem. Ten nawet nie zdążył zareagować, bo upadł na kolana. Tak go nauczyła. "Jeśli ktoś cię popchnie, pamiętaj, żeby nie upaść nisko. Zawsze lepiej jest upaść na klęczki, z których łatwiej jest się podnieść niż z pozycji leżącej". Uśmiechnęła się w myślach, ale to mnie była do końca prawda. Chwyciła jego głowę, wplatając już po raz ostatni palce w jego włosy. Z impetem uderzyła jego czołem o drewnianą skrzynię. Nals stracił przytomność.
    — Miałam wszystko pod kontrolą — powiedziała Ellipson.
    Odwróciła się w kierunku brunetki. Odgarnęła białe włosy z twarzy, uśmiechając się w szelmowski sposób. Nie mogła zapomnieć, że mężczyzna jeszcze żył. Wyjęła zza pasa ukryte ostrze, które błysnęło jasnym blaskiem, odbitym od światła słońca.
    — Podziękowałabym ci, ale to nie w moim stylu. — Wzruszyła ramionami, po raz kolejny odwracając się w stronę Nalsa. Och, biedny Nals, kolejna ładna buźka mniej. Przykucnęła przy nim. Nawet się nie zorientuje, że stracił życie. Ellipson żałowała, że nie zobaczy jej, kiedy będzie mu podcinać gardło. — Możesz już iść, jak kiedyś się jeszcze spotkamy, to może postawię ci piwo w karczmie.
    Popatrzyła się wyczekująco na brunetkę. To był błąd, błędem było czekanie. Były na jego terenie, więc kwestią czasu było, że któryś z jego ludzi się zorientuje, że coś się dzieje. Westchnęła ciężko, kiedy tylko usłyszała świst strzały lecącej w powietrzu. Nawet zbytnio nie myśląc, rzuciła się w kierunku kobiety, żeby uchronić ją przed strzałą. Upadły tuż za skrzynki. Ell skinęła w kierunku kobiety. Przykucnęła i wychyliła się zza drewnianej skrzyni, żeby oszacować, ilu ludzi przybyło. Jeden z łukiem na dachu tawerny, drugi wraz z małym oddziałem oprychów Nalsa. Było ich z dziesięciu, nie licząc tego z łukiem. Łatwo pójdzie, w końcu nie są to jakoś specjalnie wyszkoleni, wiedziała to. Dała znak kobiecie, że ona pójdzie zdjąć tego na dachu. Przeturlała się do drugich skrzyń, licząc, że jej nie zaważą. Nie miała nawet sposobność, żeby wycelować w tego człowieka nożem, musiała podejść bliżej. Obeszła skrzynkę na kuckach, czując, jak podniecenie rośnie. Kochała takie akcje. Uśmiechnęła się szeroko, stwierdzając, że będzie mieć czysty rzut, jednak... tamten drugi mógł ją zauważyć i do niej strzelić. Musiała być szybka. Kątem oka namierzyła faceta na dachu, wyjmując lekki i dobrze wyważony nóż do rzucania. Wycelowała i wychyliła się za skrzyni. Rzuciła szybko, a potem schowała się znowu za skrzynię. Jaka była jej satysfakcja i szczęście, kiedy usłyszała, jak coś spada z wysokości, tuż na daszek wejścia tawerny, a potem upada na ziemię. Ciało. Jeden zdjęty. Porywać się na cały oddział, od którego dzieli ich sporo metrów, było dużą głupotą, zwłaszcza gdy mieli jeszcze jednego łucznika w zapasie. Wolała nie ryzykować, bo nie wiedziała, jak szybko on strzela. Jedną strzałę mogła odbić, ale już kilka lecących w jej stronę, nie. Trzeba było zaczekać, aż podejdą. Wtedy mogła normalnie zacząć atak. Podeszli, choć niechętnie. Wtedy Ellipson ostrożnie wyjęła miecz. Zobaczyła cień faceta, pięciu szło w jej stronę, a reszta w stronę tej kobiety. Nie widziała jej, mogła równie dobrze już zwiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wykonała jakże piękny przewrót w przód, żeby od razu ciąć pierwszego idącego mężczyznę po łydkach, a potem go podciąć i wbić nóż trzymany w drugiej ręce, w jego gardło. Natychmiast zwróciła się, w kierunku pozostałych. Wtedy zauważyła łucznika. Cholera, pomyślała. Łucznik został z tyłu, mogąc wystrzelać je jak kaczki, kiedy tylko będę prowadzić ten morderczy balet. Jeden próbował ciąć ją w plecy, nieładnie. Natychmiast zwróciła się w jego stronę, aby sparować cios. Ostrożnie wstała z ziemi. Mężczyzna zadał kolejny cios, jednak ona szybko go ominęła, nawet nie podnosząc ponownie ostrza. Było ich już czterech. Łatwo pójdzie. Czekała, aż któryś z nich zaatakuje. Jedynka zamachnął się na nią, błąd. Jak najszybciej umiała, przesunęła się na bok. Jedynka cięła powietrze. Szybko oplotła nogę wokół jego bioder, przewalając go na ziemię. Przeturlała się przez niego, lądując na jednym kolanie. Wyjęła, już ostatni, nóż do rzucania i wycelowała w dwójkę. Ten dostał ostrzem prosto w brzuch. Podniosła się, obracając się do trójki i czwórki. Uniosła miecz. Jak się spodziewała, mężczyźni zaatakowali razem. Ellipson uskoczyła, nie konfrontując swojej klingi z ich klingami. Wykorzystała małą przerwę między atakującymi opryszkami. Przeturlała się przez nią, wyjmując przy tym swój nóż do rzucania z dwójki. Wbiła miecz w trójkę, zostawiając go tam. Została tylko samotna czwórka, ostatni. Łatwo poszło. Facet zrobił coś, czego mogła się spodziewać. Zaczął wymachiwać tym mieczem jak cepem. Szła powoli do tyłu, unikając tych ciosów. Jednak poczuła nagły ból w ramieniu. Ta kanalia ją trafiła, w ramię. Już trochę wściekła Ellipson, natychmiast skonfrontowała swój miecz z jego (jakże źle wykorzystywanym) ostrzem. Warknęła wściekle, wyprowadzając to tak, że teraz ich miecze dotykały ziemi. Jednak ona puściła ostrze i walnęła mężczyznę w twarz tą obolałą ręką. Syknęła z bólu. Rzuciła w niego wcześniej pozyskanym nożem.

      Usuń
  19. [ja już wiem, skąd znam tę twarzyczkę z gifów! <3 z serialu "Miecz prawdy" :D hahah, ale się nad tym głowiłam xD ]

    Sol zwykle się nie bała, nie uciekała, nie wzdrygała się przed obcymi. Zaklęta w czasie, przeżyła wielokrotnie własną śmierć i nic nie było w stanie jej przerazić na tyle, by się z tym zdradziła. Nie znaczyło to oczywiście, że nie potrafiła go odczuwać, strach nikomu nie powinien być obcy. Tym razem jednak bardziej się dziwiła, obserwując poczynania nieznajomej, niż bała. Bo ta napotykając kogoś dziwnego, trzęsącego się w upalny dzień samotnika, na dodatek sama będąc bez towarzystwa nie licząc wierzchowca, zamiast uciekać przed potencjalnym zagrożeniem, robiła piknik. Tego to się ruda nie spodziewała.
    - Wszystko w porządku? - zapytałą nieco roztargniona, nie mogąc się skupić przed potęgujące dreszcze, nim przed jej oczy nie podsunięto kartki. To samo pytanie od brunetki nie było niczym dziwnym, Sol zdawała sobie sprawę z tego, jaki widok przedstawia. Ale nie sądziła, by napotkana kobieta była przy zdrowych zmysłach. Ona ... może była obłąkana? Albo miała zakrzywione postrzeganie? Bo to było co najmniej dziwne, częstować dygoczącą obcą osobę w środku lasu czymś, co się trzyma na podróż...
    Zamrugała kilkakrotnie i zwilzyła językiem popękane usta. Widok jabłka znikającego w końskich zebach, kawałek pieczywa i suchego mięsa na worku tak blisko przypomniał Sol o tym, jak długo nie miała nic na języku. Chociaż chyba nie byłaby w stanie nic teraz przełknąć, a zamiast ugryźć posiłek, pewnie sama sobie by krzywdę zrobiła, nie panując nad ciałem.
    - Nie jestem stąd - wychrypiała i przymknęła oczy, opatulając się dodatkowym kocem od dziewczyny. - Przeniósł mnie portal... - wydyszała i skuliła się w kłębek. - I od razu jak się tu dostałam, zaczęłam marznąć - powiedziała prędko, nim trzęsąca się szczęka jej wypadłaby z zawiasów.
    Zacisneła palce na kocach i nie czując, czy rzeczywiście jej się udało, bo nie miała już czucia w rękach, spojrzała na swe sine ręce. Zaczynało ją to martwić. Jesli umrze w takim stanie, bez dostępu do swej magi.. to czy odrodzi się także bez niej? A może tak wreszcie będzie wyglądał jej koniec?
    - Umiesz rozpalać ogień? - spojrzała na dziewczynę z nieskrywaną nadzieją. Cóż, nic nie działało jak do tej pory. Więc może skrajne rozwiązanie ją uratuje.

    OdpowiedzUsuń
  20. Brayddrin może i mieszkał przez większość życia w mieście, ale był raczej wiejskim dzieckiem, bo chyba więcej przebywał poza murami niż w środku. A na pewno bardziej to lubił. Ponieważ terminował u kowala i był z tego rozliczany, zaś pomaganie cioci przy gospodarstwie nie należało do jego obowiązków, w pewien sposób praca na roli i ze zwierzętami kojarzyła mu się z wypoczynkiem i relaksem. Może dlatego niespecjalnie go ruszyły fochy klaczy i rzucanie łbem, ale kiedy niesforny rumak postanowił najzwyczajniej w świecie dać nogę, stwierdził że nie może tego tak zostawić.
    Nie należało to do jego obowiązków, fakt, ale Brayddrin miał taką kiepską przypadłość zwaną heroicznymi zapędami, która w połączeniu z brakiem heroicznych umiejętności potrafiła wpędzić go w niezłe tarapaty.
    Brayddrin zawołał tylko do Ulryka, żeby spróbował zająć się pozostawionym przez klacz bałaganem, na co starszy kowal zareagował niezbyt uprzejmą odmową, ale mężczyzna dobrze wiedział, że kiedy wróci, wszystko będzie już uprzątnięte i na swoim miejscu, chociaż przez najbliższe parę dni Ulryk będzie mu o to suszył głowę.
    Następnie Brayddrin sam poszedł do niewielkiej stajni, która była częścią kuźni i zabrał stamtąd Płotkę - niskiego i krępego konika, który raczej niespecjalnie nadawał się pod wierzch, tylko używany był do przeciągania wozów i ładunku, ale Brayddrin postanowił, że mały spacer Płotce nie zaszkodzi.
    I tak oto mężczyzna zrobił dokładnie to, czego nie powinien, czyli ruszył w pogoń za nieznajomą i jej koniem, starając się kierować swoim wyczulonym węchem. A miał się nie zdradzać...

    [Zaiste ciężko bez dialogów, kurka :D Prowadziłam kiedyś niewidomą postać i naiwnie mi się wydawało, że to było trudne, ale w sumie wcale nie było aż tak źle]

    OdpowiedzUsuń
  21. Kraina, do której właśnie trafił, wydała mu się bardzo egzotyczna. Nie wiedział w ogóle jakim cudem się tu znalazł i co za tym stało. Wędrował przez las, a kiedy z niego wyszedł znalazł się w całkiem innym miejscu. Jego oszołomienie długo nie ustawało i przez dobre kilkanaście minut stał jak wryty i przyglądał się otoczeniu. Szczególnie jego uwagę przyciągnęły dwa wielkie posągi, które widniały nad wielkim grodem, przed którym właśnie się znajdował. Przynajmniej zapomniał na jakiś czas o swoich problemach. Do Astavii nawet nie próbował wracać. Bo niby po co? Tu przynajmniej był bezpieczny. A tak mu się w każdym bądź razie chwilowo wydawało. W końcu postanowił wejść przez bramę do miasta. Strażnicy nie zwrócili szczególnie na niego uwagi i w puścili razem z innymi czekającymi do środka. Lecz jednemu staremu mężczyźnie prowadzącemu dwa zwierzęta przypominające krowy nie udało się wejść. Zastanowił się dlaczego. Strażnicy złapali go i okrutnie zaczęli tłuc. Starzec w końcu upadł na ziemię. Raethyn nie wytrzymał, nie mógł na to patrzeć, przecież ten człowiek nie mógł zrobić nic tak bardzo złego żeby być tak tłuczonym. Zawrócił i podszedł do nich.
    - Zostawcie go! - krzyknął.
    - Idź stąd i nie mieszaj się w nie swoje sprawy - odparł jeden dziwnym jakby smutnym i znużonym głosem.
    Lecz on nie miał zamiaru się ich słuchać. Podszedł do leżącego mężczyzny i pomógł mu wstać. Gdy drugi strażnik się do nich przybliżył, Rae wyciągnął swój nowo nabyty miecz.
    - Nie radzę - powiedział wojskowy. - Chyba nie chcesz mieć do czynienia z kapłanami?
    Jakimi kapłanami, pomyślał. I tak nie zamierzał rezygnować z obrony starca, który stał tępo, posiniaczony, nic nie mówiąc. Konfrontacja była nieunikniona. Strażnik pierwszy zamachnął się na Raethyna, lecz ten odparował i odbił cios. Potem wymienili się jeszcze kilkoma uderzeniami, gdy nagle ktoś krzyknął:
    - Stop!
    Walczący przerwali bojkę i obrócili się w stronę głosu. Ujrzeli mężczyznę ubranego w dostojne szaty w odcieniach żółci i pomarańczy. Obaj strażnicy ukłonili się nisko.
    - Koniec tego przedstawienia! Puścić mi wolno tego starca i chłopaka - rzekł.
    - Przepraszamy kapłanie - powiedzieli i jeszcze raz się ukłonili.
    Dostojny mężczyzna kiwnął palcem w stronę Raethyna. Chciał żeby za nim poszedł, domyślił się. Chłopak pożegnał się tylko ze starcem i ruszył za owym człowiekiem. Gdy oddalili się od strażników, kapłan skierował się w jakąś wąską uliczkę i zatrzymał.
    - A gdzie dziewczyna? - spytał się nagle.
    - Jaka dziewczyna? - odparł zdziwiony.
    - No miałeś czekać na mnie ty i ta dziewczyna, taka ciemnowłosa, całkiem ładna.
    - Nic o tym nie wiem, to chyba jakaś pomyłka - powiedział zmieszany.
    - Nie może być, to na pewno Ty. Idź natychmiast znajdź mi tą drugą, a jak już będziecie razem przyjdźcie oboje do tego domu o tam - wskazał palcem na pobliskie drzwi i kontynuował - Ale spróbujcie tylko do nas nie zawitać, a wężowe dzieci się z wami policzą! Nie ukryjecie się przed nikim.
    Zimny ton głosu mężczyzny, sprawił że Raethyna przeleciał dreszcz. W dodatku te wężowe dzieci, o co tu w ogóle chodzi? Uznał sprzeczanie się za bezsensowne i bez słowa odszedł od dostojnika i ruszył ulicami miasta. Tylko to, że uratował ich od strażników, sprawiło, że się zgodził. A może akurat znajdzie tą dziewczynę?

    [Mam nadzieję, że może być ;) ten kapłan jak coś to może być tym oszustem :) ]

    OdpowiedzUsuń
  22. [Dziękuje za pomoc z kartą postaci. Jest cudowna teraz <3]

    OdpowiedzUsuń
  23. [no czesc ponownie ;) Ano niby gifów nigdy dosyć, ale trzeba mieć równowagę, gdzie czasem trudno ;/
    No, ale nie dołujmy się i wpadam zatem do cb ;)]

    Kat.

    OdpowiedzUsuń
  24. Sol potrzebowała kogos, kto był podobny do niej. Ktos z magią. Nieważne czy dobrą, złą, czy zdrowy na umysle, czy obłąkany. Mógł to być nawet pomiot jakiś podrzędny, ale ruda była pewna, że bez tego się nie obejdzie. To co ją dotknęło pochodziło z źródeł, których nie rozumiała do końca. Więc co w tym dziwnego by było, gdyby uzdrowienie także przyszło od czegoś nienaturalnego i nadzwyczajnego? Próbowała juz zwykłych sposobów na rozgrzanie, na odpędzenie dreszczy i drętwoty obejmującej pojedyncze członki i nic.
    Wioska... Sol nie znała tego świata. Być może tu zabijali takich jak ona. Nie raz trafiała w takie czasy i do takich krain, gdzie po prostu urządzano polowania a gnębienie i torturowanie wiedźm było zabawnym hobbym dla tych, którzy magią nie władali. Spotykała się z na prawdę wieloma i najróżniejszymi klimatami i odbiorem osób do niej podobnych, więc wyraźnie się zawahała. Spojrzała uważnie na dziewczynę i na kartkę w jej ręce. Coś było... podejrzane, ale i zarazem tak niewinne i szczodrze pomocne, że czuła rozdarcie.
    - Tak - wydukała wreszcie, podnosząc się z ziemi z jękiem. - Chodźmy - czując jak kości jej strzelają i każdy krok jest wielkim wysiłkiem, skierowała się za dziewczyną.
    Decydującym czynnikiem okazała się jej klatwa. Najgorsze z przekleństw, które odbierało radość z życia, mogło ją teraz uratować. Bo przecież umrzeć nie mogła, a więc? Więc nie ryzykowała aż tak wiele.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ellipson odwróciła się. Zmarszczyła brwi, widząc jednego z opryszków.
    - Jakim cudem ty jeszcze nie zginąłeś? - prychnęła cicho.
    Podjęła swój miecz z ziemi i z wielkim uśmiechem się zamachnęła. Jej klinga wydała głośny dźwięk, kiedy zatchnęła się z ostrzem przeciwnika. Wykonała parę ładnych bloków, żeby poznać bliżej technikę wroga... choć tego techniką nazwać nie było można. Wykonała pierwszy kontratak, który doprowadził do szybkiej wymiany ciosów. Jej białe włosy wirowały w walce, nieraz jej przeszkadzając. Nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie. Miecz przeciwnika był ciężki i to bardzo. Postanowiła to wykorzystać. Kiedy przyszpiliła jego ostrze do ziemi swoim mieczem, walnęła go z pięści w twarz. Facet zachwiał się i nie mogąc utrzymać miecza, upuścił go. Ellipson uśmiechnęła się szeroko. Jednak nie było jej dane cieszyć się tym, że zabije wroga. Usłyszała krzyk, którego po tej farsie mogła się spodziewać. Odwróciła wzrok, dopiero teraz czując ból w ramieniu. Gdyby nie adrenalina, najpewniej nawet by nie podniosła miecza.
    - Jesteście zatrzymani! - Strażnik w czerwonym kubraczku i wraz z nim kilkunastu innych strażników, zaczęli biec w ich stronę.
    Ale się wpakowała. Już chciała biec do stajni, ale przypomniała sobie o swojej wybawicielce. Westchnęła ciężko i z bólem schowała miecz. Podeszła do kobiety i nawet nie pytając się, czy może chodzić, wzięła ją pd ramię. Teraz musiały uciec tej zgrai strażników.

    [wybacz, że tak długo i krótko]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cześć A.S!
    Wikingów nigdy za wiele. Zwłaszcza, że trzeba jakoś umilić sobie czas do premiery piątego sezonu. Na szczęście, został tylko miesiąc :) Dziękuję bardzo za miłe powitanie i mam nadzieję, że wszystko ułoży się tak, jak mi tego życzysz.
    Miałem ogromny dylemat, do której z Twoich pannic przyprowadzić Freyra i zatrzymałem się tutaj tylko dlatego, że gdzieś przecież musiałem. Najchętniej napisałbym coś i z jedną, i z drugą, bo miałaś na nie naprawdę intrygujące pomysły (i z realizowane od początku do końca, że tak powiem - obie dobrze przemyślane i jeszcze lepiej zrealizowane), o pięknych wizerunkach nie wspominając. Wydaje mi się, że wszystko zależy od typu wątku, jaki chcemy poprowadzić. Adain, jako zielarka, mogłaby postawić Freyra na nogi po ciężkiej walce, albo uzdrowić go, gdy ten został czymś otruty. Przy okazji opowiedziałaby mu o zaginionym przyjacielu, którego Freyr obiecałby odnaleźć lub pomóc w poszukiwaniach. Zatem spokojniej :) Więcej akcji widzę natomiast w wątku z Sinan, gdzie Freyr mógłby posłużyć jako ostrze do wynajęcia przy realizacji planu przejęcia władzy w Farii - nie tyle leży to w jego interesie, co jego cesarzowa widzi w tej krainie zagrożenie, a więc wybicie kilku jej mieszkańców z pewnością by ją zadowoliło. Może i Tobie przychodzi coś do głowy - co o tym wszystkim myślisz? :)]

    FREYR

    OdpowiedzUsuń
  27. [Mnie do wątków nie trzeba namawiać. Cieszę się, że karta się podobała :) Trochę się miotałam, nie bardzo wiedząc jak ją zrobić, ale skoro przypadła komuś do gustu, to chyba się udało :)
    Może dla odmiany poproszę o wątek z tą panią. Tylko jak na złość nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Masz jakiś pomysł? Jak nie, to główkuję dalej :)]

    Dobrawa

    OdpowiedzUsuń
  28. Gdy kapłan odszedł, starzec przyglądnął się im jeszcze uważnie, po czym wskazał ręką aby za nim szli. Raethyn zerknął na dziewczynę, która nie wiedział jakim sposobem tak szybko się odnalazła. Chciał się odezwać, ale mężczyzna cały czas ich poganiał. Po jakimś czasie zatrzymali się przed dużymi, zdobionymi drzwiami jakiegoś budynku ukrytego w głębi jednej z ulic. Starzec zapukał.
    - Hasło - odezwał się głos z wewnątrz.
    - Ahar mehar ir dal tahar nal - wyszeptał tak, aby inni nie słyszeli, a za chwilę wrota otworzyły się.
    - Wchodźcie szybko! - powiedział strażnik.
    Gdy znaleźli się w środku Raethyn przyglądnął się bogatemu zdobnictwu domostwa. Na wszystkich ścianach wisiały piękne obrazy, podłogi wyścielały kolorowe dywany, a gdzie nie gdzie stały różne rzeźby, przedstawiające jakieś postacie.
    - Tędy - burknął Mantid i zaprowadził ich do pomieszczeń pod ziemią. W jednym z nich, do którego właśnie weszli, znajdowała się grupka tajemniczych ludzi poubieranych w długie, czerwone płaszcze ze szpiczastymi kapturami, zasłaniającymi twarz. Jeden podszedł do starca, zapytał się go o coś, po czym kazał mu wyjść i zamknąć drzwi. Kapturnicy za chwilę utworzyli okrąg, a ich postawili w środku.
    - O co tu chodzi?! - krzyknął Raethyn. Miał dość już tych tajemnic, chciał się czegoś dowiedzieć. Lecz nikt mu nie odpowiedział, poczuł tylko drętwienie całego ciała. Nie mógł się teraz w ogóle poruszyć ani nic powiedzieć.
    - Bracia! Musimy się w końcu uwolnić spod władzy kapłanów. Ostatnio byli o krok od zdemaskowania bractwa. Prawie, że nas zniszczyli, a to wszystko przez głupotę kilku naszych byłych już członków. Nasze grono znacznie się zmniejszyło. Pewnie uważacie, że nie mamy szans na zwycięstwo. Ale nie, ta o to dwójka ma nam ono zapewnić. Naprawią szkodę wyrządzoną przez Araneusa i Holgara. Ich obca moc odzyska to co utraciliśmy. Pieczęć Azarhala i trzy klejnoty Saomhain, które sprawią, że zniszczymy kapłanów raz na zawsze. Posiądziemy moc demonów wypędzonych z naszego kraju stulecia temu i odzyskamy dziedzictwo przeklętego księcia! - przemówił jeden z nich. Za moment wszyscy unieśli ręce przed siebie i zaczęli coś inkantować w obcym języku. Następnie kolejny dziwny człowiek podszedł do nich i rozciął delikatnie nożykiem skórę na ich dłoniach w kształcie jakiegoś symbolu tak, że poleciała stróżka krwi. Potem mogli już się normalnie poruszać.
    - Zostaliście przypieczętowani, jeśli nam nie pomożecie marny wasz los. A teraz słuchajcie waszego pierwszego zadania...

    [Wybacz, że tak długo. Mam nadzieję, że może być ^^]

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie zwracała za bardzo uwagi na otoczenie. Nie dostrzegała gamy zieleni w mchu, ani różnorodności traw, jaka tu występowała. Nie zauważyła ile grzybów czai się przy grubych pniach rozłożystych drzew, ani ile ziół kryje się przy krzewach. Tak zziębnięta i wystraszona własnym stanem dawno nie była, w związku z czym nie umiała zwrócić myśli w inną stronę. Możliwe, że tego potrzebowała - czasu i to tyle. Ale zaczynała panikować, gdy wszechogarniające poczucie zimna rozbiegało się po całym ciele, a ona przestawała czuć cokolwiek w członkach.
    Szła potulnie za dziewczyną, póki tamta nie stanęła. Sol o mało co na nią nie wpadła. Na zdrętwiałych i uginających się pod nią kolanach także się zatrzymała i podniosła trochę nieuwazne spojrzenie na ciemne włosy tamtej. Dopiero po chwili usłyszała muzykę i odgłosy śpiewów i zabawy. Obróciła się w stronę wioski, w końcu i tak zmierzali w tamtym kierunku i znów rzuciła pytający wzrok tamtej. To przecież nie ruda prowadziła, pozostawiła więc decyzje nieznajomej.
    Mogła i iść do ludzi nawet w takim stanie. To żaden człowiek zaraził ją tym czymś, więc i chyba żaden nie mógłby pogorszyć jej stanu. A zjadłaby co i napiła się wina... Może i pełen brzuch by coś pomógł na te dziwne coś, co jej odbierało sił, bo w brzuchu burczało jej już od wielu dni...

    OdpowiedzUsuń