Humaro Tyratheri
30 lat § czarodziej § Ankh-Morpork
(chociaż w chwili obecnej Varnas)
Już całe wieki temu na podstawie pilnych, chociaż niezbyt długich obserwacji zgodnie stwierdzono, że kolorem magii bez wątpienia jest oktaryna - ósma, będąca skrzyżowaniem zieleni i fioletu barwa, którą zobaczyć mogą jedynie nieliczni. Z mniej potwierdzonych faktów dotyczących kolorystyki przeróżnych zjawisk występujących na tym świecie wynika między innymi, że zemsta lubuje się podobno w brudnej, zgaszonej czerwieni zakrzepłej krwi, pycha nosi się na purpurowo, dobro natomiast preferuje soczystą zieleń liścieni kiełkującego buka. Jeśli sam Humaro miałby się w tej kwestii wypowiadać, z pewnością na wstępie mruknąłby co nieco o tym, że kolorem porażki definitywnie jest szarobrązowy, taki ze skłonnościami do kłębienia się i wirowania - oraz nacechowany jasnymi, pobłyskującymi gdzieniegdzie srebrnymi pasemkami strzępków skumulowanej energii. To właśnie ten kolor był ostatnim - poza rozbłyskiem oślepiającego światła oczywiście - co czarodziej widział w rodzimym Ankh-Morpork. I zarazem pierwszym, co ujrzał w nowej, niegościnnej i tak potwornie odległej od spoczywającego na grzbiecie A'Tuina Dysku Farii. Miejscu bez magii, a więc bez perspektyw dla kogoś takiego jak on. Miejscu-pułapce, z którego nie ma ucieczki, jeśli duchy nie mają akurat takiego widzi mi się. A znając szczęście mistrza Tyratheri, przez następne dwa stulecia mieć go nie będą. Jednak pocieszający jest przynajmniej fakt, że wraz z pojawieniem się owego szarobrązowego koloru w jego pracowni nastąpił wybuch. Dokładnie taki, jakimi co jakiś czas raczy miasto Gildia Alchemików - albo i większy. Tak, zdecydowanie większy. Wstrząsnął całym miastem, siejąc zniszczenie i najbliższe kilka budynków obracając w perzynę. Bo mag taki jak Humaro nie może przecież zniknąć w ciszy, kompletnie niezauważony, czyż nie? Co takiego należy mieć na myśli, czytając "mag taki jak Humaro"? Cóż, to bardzo proste: osobnika o cechach typowych dla tej odmiany mężczyzny, mianowicie stawiającego umysł ponad siłę fizyczną pyszałkowatego złośliwca z przerośniętym ego, który z pewną dozą wyższości - zależną głównie od statusu społecznego traktowanej jednostki, ewentualnie jej stopnia powiązania ze sztuką bądź jakąkolwiek nauką - traktuje wszystko, co nie jest dziełem jego rąk lubi nim samym. Warto przy tym wspomnieć, że o dziwo okaz ten, chociaż nieco chuderlawy, mimo wszystko jest w pełni zdrowy; nie kuleje, nie jest astmatykiem i po przebiegnięciu truchtem dziecięciu metrów nie kaszle, jakby miał zaraz wypluć płuca, a za nimi serce, wątrobę i jeszcze kilka losowo wybranych podrobów. Jest nawet całkiem przystojny - zwłaszcza jeśli odpowiednio zmruży się oczy, a irytująco pełen samozadowolenia uśmiech igrający na jego ustach uzna za przyjazny (bądź jakiś inny, gusta są przecież różne). Jednym słowem, Humaro w sam raz nadaje się, by całą resztę życia spędzić w Varnas, nie uchodząc przy tym za niezdolną do pracy przybłędę. Mógłby zająć się czymś banalnym, jak wypasanie świń czy uprawa ziemi, zostać skrybą albo nawet kronikarzem, i powoli zapomnieć o minionym życiu, o magii, Dysku i całym swoim dotychczasowym jestestwie. Może nawet na wierzch miałby szansę wypłynąć ten drugi Humaro, który normalnie tak nieczęsto ma okazję dochodzić do głosu. Ten szlachetny i pogodny, chociaż mniej sprytny i wyrachowany - według niektórych ten lepszy - którego myśli zaprzątają sprawy bardziej przyziemne, który nie jest szowinistą, gatunkistą, ani nie dzieli ludzi na klasy, który zna kogoś cenniejszego od własnej skóry, jest prostolinijny i brzydzi się kłamstwem oraz manipulacją, ten, który potrafi przyznać się do porażki, przepraszać, żartować. I tylko z rzadka dopadałby go jeszcze, przypominając mimochodem o jego starym ja, nagły, nie mający jasnej przyczyny ból głowy - skutek powoli słabnącego zdziwienia, w którym od przybycia do Farii trwa jego organizm, niezwykle poruszony brakiem jakiejkolwiek magii w otaczającym go świecie. Mogłoby tak być - ba, na pewno by tak było! - gdyby nie jeden całkiem istotny problem, który tkwi mianowicie w tym, że nawet bez magii czarodziej to wciąż czarodziej - i jest to odczuwalne chyba nawet w większym stopniu. W dodatku ten tu konkretny ma w sobie typową ankh-morporską dumę, a także iście ośli upór.
Cóż mu w takim razie pozostaje, prócz smętnego snucia się po Orlim Lesie w nadziei, że przypadkiem natrafi na portal?
Nie da się nimi bezpiecznie władać
Stęskniłam się za tym blogiem. <3
Wracam i zapraszam na wątki z Typowym Magiem i jego smoczycą.
Ostrzegam też z góry że z odpisami raczej będę się spóźniać. I od razu za to przepraszam.
Ostrzegam też z góry że z odpisami raczej będę się spóźniać. I od razu za to przepraszam.
[Wow :D Świetna karta, wiedziałam, że tak będzie :) Bardzo fajnie opisana i ten kolorowy początek ^^ Intrygująca postać :)Aż się chce zacząć wątek i oczywiście zrobię to jak ustaną poprawy i kolokwia. Oficjalnie witam na blogu i życzę niekończącej się weny i udanych wątków :)]
OdpowiedzUsuń[To ja też się dołączam do powitań :) karta super :D no i oczywiście zapraszam do wątkowania :D (tylko jakbyś mogła to ty zaczynaj bo ja sie nie nadaje do zaczynania :P)]
OdpowiedzUsuńAithan wędrował w kierunku zamku Xeldren. Słyszał o nim już nie raz, a każda opowieść była inna i intrygująca. Większość ludzi bała się zapuszczać w jego okolice ale Aithan nie był większością. Budowla znajdowała się niedaleko wschodniej granicy wyspy, w trudno dostępnym miejscu. Aithan znajdował się jeszcze na dogodnym szlaku pomiędzy dwoma wielkimi wzgórzami. Za jednym z nich rosła piękna, dzika i kwiecista łąka, którą elfowie zwali Fellaris. W oddali, przed nim ścieżka wchodziła do lasu. Nagle chmury zasłoniły słońce i zrobiło się ciemno. Aithan nie był tchórzem ale miał złe przeczucia, więc użył czaru rozjaśniającego. Nie chciał już nigdy spotkać na swojej drodze złowrogiej delil. Wszedł w las. Było tu ciemno jak w nocy, a szlak był coraz mniej wyraźny i mieszał się z leśnymi ścieżkami. Musiał uważnie się rozglądać, aby się nie zgubić. Powiał wiatr, zachuczała sowa, coś zaryczało w oddali, coś poruszało się w krzakach. Aithan obracał się i sprawdzał, czy nic mu nie zagraża. Uspokoił się tylko na chwilę, ponieważ kręcac się stracił orientację. Nie wiedział w jakim kierunku ma iść dalej. Po chwili usłyszał dziwne głosy. Z początku ich nie rozumiał, lecz z czasem stawały się coraz wyraźniejsze. Ktoś lub coś powtarzało cicho i przeciągle - Chodź za nami, chodź. Aithan nikogo nie widział ale głosy cały czas słyszał.
OdpowiedzUsuń- Kim jesteście? - spytał się.
- Nie pytaj. Nic nie mów, nic. Chodź. - odpowiedziały przeraźliwym głosem.
- Gdzie mam iść? - powiedział, mimo polecenia głosów.
- Nie mów. Chodź. - odpowiedziały po czym przed Aithanem rozbłysły delikatne, poruszające się światełka. Zamigotały mu przed oczami i zaczęły się oddalać, powtarzając wkółko to samo. Aithan był zdezorientowany, nie wiedział czy zaufać tajemniczym postaciom, ale też nie chciał zostać tu sam, więc postanowił podążyć za głosami. Szedł w zupełnych ciemnościach i ciszy przed bladym światełkiem. Po pewnym czasie zaczynał czuć się coraz bardziej senny. Przed oczami zaczynały mu się ukazywać dziwne rzeczy.
- Co się dzieje? - spytał powoli.
- Nie mów. Nie mów. Idź i patrz. - usłyszał. Przed nim w ciemnościach pojawiła się niewyraźna postać idąca do przodu. Pojawiły się drzewa a potem piękne kwiaty. Potem zaczynały ukazywać się ściany, drzwi, stare ozdoby. Pojawiła się wielka sala. Postać zatrzymała się i obróciła w jego stronę. Aithan rozpoznał, że to mężczyzna ale twarz miał niewyraźną. Nagle całe otoczenie zniknęło a on poczuł jak kładzie się na ziemię i zasypia.
Zanim jeszcze zdążył otworzyć oczy poczuł woń kwiatów. Kiedy wstawał ukłuł się o kolec jednej z niebieskich, pięknych róż. Był poranek, świeciło słońce a w koło niego było pełno różnych kwiatów. Nie wiedział jak tu się znalazł ale domyślał się, że przyprowadziły go tu światełka. Zrobił kilka kroków, kiedy zauważył w oddali jak coś pojawia się znikąd i pada na ziemię. Podszedł bliżej i spostrzegł, że to człowiek. Aithanowi wydało się, że gdzieś już go widział.
- Skąd się pan tu wziął? Pomóc panu? - spytał.
[Twój wątek był bardzo fajny :) świetnie piszesz ;) mój taki małoudolny, jak się nie spodoba to mów poprawię się następnym razem :) a i nawet na niebieskie kwiaty miejsce się znalazło :D]
- Jesteśmy w Astavi, niedaleko wschodniego wybrzeża. - odpowiedział nieprzejęty postawą obcego człowieka i trochę zdziwiony Aithan. Nigdy wcześniej nie widział takiego stworzenia jakie miał na ramieniu nieznajomy ale domyślał się, że jest to jakaś miniaturka smoka, stworzenia, które występowało tutaj bardzo rzadko.
OdpowiedzUsuń- I nie jestem żadnym rycerzem, lecz magiem a nazywam się Aithan. - dodał. Dziwne odgłosy, które dochodziły od smoczka nieustawały. Wyciągnął ze swojej sakiewki lecznicze zioła i chciał je podać do zjedzenia tajemniczemu stworzeniu, lecz jego właściciel widocznie mu nie ufał.
- Pozwól, te zioła napewno mu nie zaszkodzą a pomogą - powiedział i wyciągnął rękę w jego stronę. Aithan uważnie przypatrzył się nieznajomemu i spostrzegł, że to właśnie jego widział w swojej wizji. Zastanawiał się co mają ze sobą wspólnego. Po chwili zerwał się silny wiatr.
- Musimy znaleźć jakieś schronienie, chodźmy. Zaufaj mi.
Ruszyli w stronę drogi. Aithan wiedział, że na tej łące może być niebezpiecznie. Podobno dawno temu w tym miejscu odbył się masowy mord elfów. Zrozpaczeni bracia przekleli to miejsce i każdy kto tu się miał pojawić miał zginąć. Z łez, które tu wylali elfowie wyrosły piękne kwiaty, które zarazem stanowiły przykrywkę. Aithan nie dokońca wierzył w tą legendę ale wolał zachować ostrożność. Gdy byli już niedaleko drogi coś pojawiło się w oddali, jakaś niewyraźna postać, zjawa. Zatrzymali się. Potem pojawiła się kolejna a obok niej kolejna i kolejna aż w końcu ich otoczyły. Aithan rzucił na nie czar ale nic się nie zadziało. Nastąpiła cisza, w której było słychać tylko głośne pomrukiwania i szepty...
[jakbym za duzo posuwal sie twoja postacą czy z akcją to mów]
[cześć! :D przyznam, że już podpatrywałam Twoją postać i bardzo chętnie coś wspólnie napiszę! :D on magiczny, ona też, na pewno coś ciekawego mogłoby nam się z tego urodzić. Nie wiem tylko, jak on radzi sobie z brakiem magii, i czy nie wdeptałby mojej Solinki w ziemię, gdyby dowiedział się, że jest podobna do niego pod tym względem, a bez magii nie radzi sobie wcale! ;) ]
OdpowiedzUsuń[ooo, to moje ulubione wątki! gdzie wzrasta drastycznie ryzyko rzucania w kogoś czymkolwiek! ;) tak sobie wymyśliłam, że po przybyciu na wyspę, Solniczka zaczyna odczuwać wszechogarniający chłód, marznie, ma dreszcze, trzęsie się, później wszystko jej kostnieje i zaczyna kaszleć krwią... :D może w takim stanie znalazłaby Humaro? albo lepiej - on ją? ]
OdpowiedzUsuń[świetnie! :D chcesz zacząć? czy poczekać do końca eventu? czy w ogóle jak się mozemy odnieść do wydarzenia? ]
OdpowiedzUsuń[proponuję dogadać się po evencie ;)]
OdpowiedzUsuń[albo i lepszy mam pomysł! podczas eventu, jeśli tak nam się akurat spisze, możemy natknąć na siebie nasze postaci ;) ]
Usuń- Czegoś od nas chcą ale nie wiem co. - odparł. Nagle pojawiły się tuż przed nimi kolejne trzy zjawy, które zaraz zmaterializowały się w postacie elfów. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. Elfki były ubrane w długie, karmazynowo-białe suknie a na głowach miały korony z kwiatów. Elf natomiast miał na sobie srebrną szatę, a prawie, że białe włosy sięgały mu do ramion.
OdpowiedzUsuńSzepty pozostałych zjaw ucichły. Środkowy elf zaczą przemawiać. - Zabijaliście, mordowaliście, krzywdziliście. Zdradziliście i złamaliście święte prawa przymierza ras. Oszukaliście i pognębiliście. Te polany są dowodem, te polany są świadkami zła. Zła, którym jesteście wy, opętani i zniewoleni przez okrutne rządze. Nasi bracia opłakali nas, przekleli to miejsce i przekleli was. Nikt od wieków nie odważył się tu przyjść. Czekaliśmy, długo czekaliśmy aż tu przyjdziecie. Teraz nie pozwolimy wam stąd odejść, ale też was nie zabijemy. Nie możemy udać się do Wieczności dopóki nie zaznamy zemsty. Krew za krew, życie za życie. My nie możemy tego zrobić. Nie mamy prawa opuszczać tego miejsca. Ale wy tak, wy możecie, wy to zrobicie. Oddacie nam wszystkie życia naszych zamordowanych braci i sióstr. Odbierzecie to co nasze. Udacie się do najbliższej siedziby ludzkiej, zamieszkałej przez potomków ludzi zła - pałacu Kela Dore. Wymordujecie wszystkich się tam znajdujących, małych i dużych. Serce każdego z nich jest skażone, nawet dziecka. Nie wachajcie się, róbcie to co każemy, innaczej zostaniecie tu znami na zawsze. Nawet nie próbujcie po opuszczeniu łąk uciekać. Każda droga zaprowadzi was tutaj. Od teraz jesteście przez nas wybrani. Wybrani do czynienia sprawiedliwości. Niech poleje się krew, niech umrze zło, niech odetchnął nasze dusze, niech powstanie nowy ład! - wygłosił powoli i z dostojeństwem. Następnie elfki podeszły do Aithana i Humara i dotknęły ich dłoni, po czym elfy i zjawy rozpłyneli się w powietrzu, niepozwalając nawet zadać jednego pytania. Aithan spojrzał na swoją dłoń. Na nadgartku zauważył dziwny znak.
- Mamy zabijać, mordować. Wyobrażasz to sobie? W głowie mam mase myśli. Nie wiem już kto jest dobry a kto zły. Czy potrafię zabić? Zabić człowieka, zabić dziecko? - powiedział i usiadł z westchnieniem na trawie. Wkoło niego pełno było dużych, białych stokrotek, granatowych i błękitnych dzwoneczków, a także róż we wszystkich odcieniach czerwieni. W powietrzu latały kolorowe motyle. Położył się i zaczą przyglądać chmurom. Chciał zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim co go czeka, co mu nakazano.
- Możemy też zostać tutaj. Położyć się wśród kwiatów i czekać na ostatnie nasze tchnienie. Śmierć. - rzekł z rezygnacją i melancholią w głosie.
( Sorki, że tak długo nie odpisywałem. Z ciastkami jeteśmy teraz kwita no chyba, że już wysłałaś to nie pogardze :p )