sobota, 18 kwietnia 2015

Aithan before

Aithan

20 lat, Astavia, Poszukiwacz przygód

      Aithan urodził się w tajemniczej rodzinie w małej wiosce na południowym wybrzeżu niedaleko miasta Theram. Od dzieciństwa często wpadał w tarapaty. Jest roztargniony, pomocny i głodny nowych przygód i wiedzy. Rzadko kiedy się poddaje. Stara się robić wszystko jak najlepiej. Bardzo lubi posługiwać się swoją mocą i pogłębiać ją.

       Największa z przygód w jego życiu zaczęła się kilka tygodni przed jego 16 urodzinami. Na początku zaczęły mu się śnić różne wizje, których nie rozumiał. Potem zaczął słyszeć głosy, ale także ich nie rozumiał. Następnie czuł jak cały czas się trzęsie pod nim ziemia, a także nie czuł ognia. Mógł trzymać w nim rękę nie doznając poparzeń. Z upływem czasu wszystkie te dziwactwa nasiliły się i czuł się coraz gorzej. Widząc jak cierpi jego rodzice postanowili, że wyślą go do znanego mędrca. Chłopak wyruszył w drogę. Po dotarciu na miejsce od razu poszedł się z nim spotkać. Mędrzec badając jego dolegliwości zaczął szeptać jakieś dziwne, niezrozumiałe słowa. Potem rzekł do niego, że ma dar władania czterema żywiołami a głosy i wizje jakie się mu ukazywały są wskazówkami odkrycia jeszcze większej mocy, ale więcej na ich temat nie wiedział. Mędrzec zaproponował mu, że może go szkolić i uczyć wiedzy magicznej, ale Aithan nie zgodził się, ponieważ na początku przerastało go to, więc wrócił do domu. Pragnął zapomnieć o tym wszystkim i porzucić swoją moc, ale było to niemożliwe.


       Pewnego razu przekonał się, że jego moc może być bardzo pożyteczna i powoli zmieniał zdanie. W końcu postanowił, że przyjmie propozycję mędrca. Pożegnał się z rodziną, opuścił wioskę i wyruszył w drogę. Mędrzec, widząc go, nie okazał zdziwienia, ponieważ wiedział, że prędzej czy później i tak chłopak by do niego powrócił. Zaczął szkolić Aithana jak posługiwać się magią żywiołów, chociaż sam jej nie posiadał. Aithan na początku miał problemy ale w miarę jak trenował stawał się coraz lepszy. Mędrzec nauczył go także nowej mowy, posługiwania się runami i zaklęć. Cała nauka zajęła mu kilka miesięcy, kiedy przekazał jemu swoją całą wiedzę wysłał go do tajemniczego rodu elfów. Aithan nie chciał od niego odchodzić, ponieważ bardzo się do niego przywiązał i polubił, ale nie miał wyjścia, bo wiedział, że mędrzec nie zmieni swojej decyzji.

      Nazajutrz wyruszył w daleką podróż na podarowanym mu koniu. Po kilku dniach ciężkiej wędrówki coś go zaatakowało. W jednej chwili przyćmiło mu oczy, a potem ubezwładniło. Przypomniał sobie o jednym z czarów mędrca i używając go uwolnił się, ale nie zobaczył kto go zaatakował. Napastnik pozostawił po sobie tylko bliznę na ramieniu Aithana, która przypominała dziwny znak. Kiedy wróciły mu siły nie zwlekając od razu wyruszył w drogę. Po tygodniu wędrówki dotarł na miejsce. Powiedział, że przesyła go mędrzec Eruan - bo tak miał na imię. Elfy zaprosiły go do swojego pałacu i ugościli. Kiedy Aithan odpoczął po podróży elfy zaczęły przekazywać mu swoją wiedzę. Pewnego razu opowiedział im o napadzie na niego i o bliźnie. Najstarszy z rodu elfów po dokładnym obejrzeniu i zbadaniu blizny rzekł, że to znak Klanu Czerwonych Magów i powiedział do niego, że miał wielkie szczęście bo niestracił swojej mocy. Starzec rzekł też, że znamię może czasami przynosić ból i nie wie jak się go pozbyć.

       Upłynęły dwa lata zanim Aithan nauczył się wszystkiego od swoich nauczycieli. Podczas tych dwóch lat spędzonych wśród elfów nauczył się historii Astavi, nowych zaklęć i ich starożytnej mocy, która coraz częściej zanikała, a także zdobył wielu przyjaciół. Elfy kilkakrotnie proponowały mu żeby zamieszkał z nimi ale za każdym razem odmawiał, ponieważ czuł pragnienie poznawania nowych rzeczy. Obecnie Aithan ma 20 lat i podróżuje po świecie szukając nowych przygód...

                                                                                                               
Witam i zapraszam do watków ;)


Kroniki Astavii:

37 komentarzy:

  1. [Wpadłam tylko na chwilę, no ale nie mogę się nie przywitać.
    Dobra karta, ciekawy świat, no i kupiłeś mnie Mordredem.
    Liczę na jakiś wątek. :) ]

    Elisha

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witamy oficjalnie naszego Rodzynka :D Mnóstwa inspiracji i weny twórczej oraz dobrej zabawy ;) A teraz przejdźmy już do interesów, czyli wątku. Ja bym miała pewien pomysł na coś w Astavii, ale jakby Tobie przyszło coś do głowy to pisz. A gdyby jednak nie przyszło to zacznę pewnie w poniedziałek :)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ano wiec sie witam ;) duzo weny dla Rodzynka (serio mam ochote na rodzynki xD)]

    zawsze głodna łakoci Eva. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Adain rzadko kiedy nosiła przy sobie coś cennego, jeśli za cenne uznaje się pieniądze, złoto czy drogocenne kamienie. Zawsze tyle, ile wystarczało jej na zrobienie niewielkich zakupów. Mało kto też był im w stanie płacić w taki sposób. Przeważnie ludzie odwdzięczali się owocami własnej pracy, co często bywało cenniejsze w oczach Adain od tradycyjnej zapłaty. Jednak zdarzali się też i majętniejsi, którzy nie szczędzili złota za skuteczne zioła i mikstury, które z nich przyrządzały. Ale to nieliczne przypadki, bo w Varnas nie było zbyt wielu bogaczy jak Lanad, do którego właśnie się wybierała. Lanad był dobrym, ale i trochę cwanym człowiekiem, choć niektórzy nazwaliby to może sprytem. Przed laty założył jeden z największych tartaków w Varnas wygryzając sporą część konkurencji. Mało kto miał jednak o to pretensje jak i o sposoby w jakie to robił, bo choć niektórzy stracili przez niego pracę, jeszcze więcej ją zyskało. Tak jak majątkiem nie mógł się cieszyć zdrowiem. Lanad cierpiał na schorzenia stawów i kręgosłupa, którym nie dali rady zaradzić medycy. Pozostało jedynie łagodzenie bóli, a pomagały mu w tym olejki z różnych ziół jak dziurawca, lawendy czy arniki. Wystarczyło tylko je wmasować w obolałe miejsce, a ból ustawał. Takie też olejki miała mu dziś dostarczyć. Kiedy przyszła Lanad ucieszył się na jej widok, a może raczej na widok paczki, którą mu niosła. Bez zastanowienia dał jej dwie dźwięczne sakiewki pełne monet. Teraz mogła wracać do domu. Skierowała się więc w kierunku lasu, ale zanim zdążyła do niego wejść ktoś ją zawołał.
    - Hej! Co tam dziewczyno niesiesz? – spytał zawadiacko nieznajomy. Spojrzała na niego uważnie, po czym rozejrzała się dookoła. Byli sami.
    - To nie twoja sprawa. – odpowiedziała przyśpieszając kroku. Wcale nie podobała się jej ta sytuacja. Miała co do niego złe przeczucia. Intuicja mało kiedy potrafiła ją zawieść. Starała się by sakiewki brzęczały jak najciszej. Przycisnęła je mocno do siebie nie zatrzymując się.
    - Chyba jednak moja. – odparł zawzięcie. Podbiegł do niej od razu dostrzegając, że chowa coś za peleryną. Przez chwilę przeszło jej na myśl, że może warto byłoby zacząć uciekać, ale zaraz zwątpiła w swoje siły i szybkość. Zaczęła więc rozglądać się za jakąś porządniejszą gałęzią by w razie czego złoić go jak należy po karku, czy gdzie się tam zamachnie. Nie zdążyła jednak nic zrobić, kiedy ten w połowie drogi chwycił ją za rękę, która trzymała jedną z sakiewek. Adain zaraz zaczęła się szarpać. Za nic nie chciała puścić woreczka, co rozzłościło mężczyznę.
    - Puszczaj to jeśli chcesz zachować wszystkie zęby. – rzucił próbując bardziej po dobroci.
    - Zęby… - powtórzyła, po czym bez większego zamysłu zacisnęła mocno pięść, którą przyłożyła mu w żuchwę. – A ty jeśli chcesz zachować swoje. – odparła z zadowoleniem, choć ręka zaczynała już trochę pobolewać. Rozzłoszczony napastnik nie zamierzał puścić jej tego płazem. Niestety był silniejszy. Odepchnął ją tak, że upadła na ziemię i wyrwał jej jedną sakiewkę zabierając się zaraz za drugą. Ta jednak kopnęła go z całej siły pod kolanem. Zachwiał się i znalazł na czworaka. Pochłonięci walką nawet nie zauważyli, że wpadli na portal i przenieśli się do innego królestwa, królestwa Astavii.

    [Ta dam :D Mam nadzieję, że może być i że włączysz się do akcji :)]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Tak może trochę wolniej :) W dodatku wcale nie musi jej ratować, różnie może wyjść :) Pewnie, że możesz i nie musisz pytać o takie rzeczy. To nie jest świat z książki, tu możesz dodać od siebie co tylko zechcesz ;) Nie wiem dlaczego czat nie działa, ale to nie tylko u nas. Na innych blogach jest to samo. Już nawet chciałam nowy wstawić, ale na nowych jest to samo. Pewnie mają u siebie jakiś błąd czy coś, może się to samo naprawi, a jak nie to poszukamy jakiegoś innego czatu.]

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy nagle zerwała się burza Adain nie wiedziała co się dzieje. Jeszcze przed chwilą nic nie wskazywało by pogoda miała się tak diametralnie zmienić. Dostrzegła również, że sam las wygląda trochę inaczej, bo bardzo dobrze znała Orli Las. Nie to jednak było teraz najważniejsze, a sakiewka, która jej uciekła. Była na siebie zła, że mu się udało. Chciała już nawet biec za nim licząc na cud, że go dogoni, ale dostrzegła jeszcze kogoś. Pomyślała, że jest kolejnym chcącym się łatwo i szybko wzbogacić. Zacisnęła pięść na drugim, ocalonym woreczku przysięgając sobie, że go za nic nie puści i jeśli chłopak zechce go zabrać będzie musiał zabrać go razem z jej ręką. Heroiczne rozmyślania o obronie sakiewki przerwał krzyk. Jak domyślała się, krzyk rabusia. Przestraszyła się nie na żarty. Mimo wszystko nie życzyła mu aż tak źle. Nie była jednak na tyle odważna by iść tam i sprawdzić co z nim. Przeraźliwe dźwięki kazały uciekać jak najdalej od tego miejsca. Spojrzała na chłopaka, którego mina wyrażała to samo, co jej. Nie protestując zaczęła z nim uciekać kompletnie nie mając pojęcia dokąd biegną i szczerze powiedziawszy wcale jej to teraz nie obchodziło. Krzyk ucichł i coś zaczęło ich gonić. Adain odwróciła się kilkakrotnie próbując zorientować się co to za zwierzę, ale nie przypominało jej żadnego, które znała.
    - Co to jest?! – spytała nie przestając biec, choć ledwo już łapała powietrze. Nie wiedziała jak długo jeszcze wytrzyma. Nie ucieszyła się na widok polany. Wśród drzew zawsze istniała jakaś możliwość na ukrycie się, teraz nie było na to szans. Niemalże podskoczyła widząc zjawę. Przez chwilę nie wiedziała już od kogo mają uciekać i czy nie traci już zmysłów.
    - Ja chyba śnię… - wymamrotała z szeroko otwartymi oczami. Serce łomotało jej szybko, a jedzenie podeszło do gardła. Miała ochotę przestać uciekać i w końcu dowiedzieć się o co tu chodzi niezależnie od konsekwencji, ale dawała się mu prowadzić. Coś jej mówiło, że on wie co robi, a może po prostu jak tonący chwytała się brzytwy? Ale w pewnym momencie zostawił ją.
    - Serio?! – zawołała za nim trochę rozzłoszczona. Nie wiedziała co zamierza, sama jednak nie miała zamiaru tu zostać i czekać aż coś ją zabije. Rozejrzała się pośpiesznie wokoło odnajdując solidną gałąź, którą miała zamiar się bronić. Po chwili, gdy potwór nie zauważając jej miną ją biegnąc za chłopakiem zrozumiała jego zamysł. Sam postanowił być przynętą. Mimo strachu nie mogła na to pozwolić i pobiegła za nim. Zdziwił ją zastany widok szepczącej coś do niego pięknej dziewczyny. Nie wyglądała groźnie, ale to mogło być złudne odczucie. Adain schowała się za drzewem obserwując ich. Zdziwiła się widząc jak chłopak upada na ziemię. Natychmiast przestała się chować i ostrożnie zaczęła do nich podchodzić. Piękna istota odwróciła się zaskoczona w jej stronę, a przyjemną twarz zastąpiło odrażające oblicze czegoś czego jeszcze w życiu nigdzie nie widziała. Wielkie, okrągłe oczy i małe, szpiczaste zęby, w których ostrość nie śmiała nawet wątpić, a z pewnością nie chciała ich testować.
    - Odejdź! Odsuń się od niego! – krzyknęła w pogotowiu trzymając gałąź, ale stwór zachrząkał coś niezrozumiale chwytając chłopaka pod pachy by go gdzieś zabrać.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zostaw go! – krzyknęła ponownie podchodząc powoli coraz bliżej. Choć nogi miała jak z galarety szła dalej. Kreatura puściła chłopaka poświęcając jej całkowicie swoją uwagę. Zaryczała groźnie ukazując wydłużające się zębiska i pazury. Adain przeklinała w myślach samą siebie i swoją głupotę, którą wcześniej nazywała odwagą. Teraz było już jednak za późno na odwrót. Mimo wszystko cieszyła się, że go nie zostawiła. Zacisnęła jeszcze mocniej dłonie na gałęzi i zaatakowała potwora. Okładała go cios za ciosem od głowy po kolana lecz ten niewiele sobie z tego robił.
      - Wynoś się! – zawołała i zadała kolejny cios w głowę trafiając na oko. Potwór zawył, złapał się za oko i zachwiał.
      - Hej, ty! Wstawaj! Ocknij się! – zwróciła się do chłopaka lekko kopiąc go w bok. Nie było czasu na bardziej humanitarniejsze ocucanie. Kreatura wcale nie zamierzała się poddać. Teraz była po prostu jeszcze bardziej zła i ślepa na jedno oko.

      [Dzięki Ci za akcję, serio :) I świetny odpis, jak już wcześniej wspomniałam, choć odrobinę bym zwolniła by się połapać ;D Ale tylko odrobinę ;)]

      Usuń
  7. Słysząc jego pytanie przelotnie zerknęła na niego. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Sama czuła się wystarczająco zagubiona. Wszystko jej nie pasowało. Wiedziała, że zapomina wiele rzeczy, ale czy można było zapomnieć o istnieniu tych wszystkich potworów, z którymi mieli teraz do czynienia?
    - Sama chciałabym to wiedzieć. – odparła nadal z przerażeniem przyglądając się potwornej kreaturze. Kiedy wspomniał o magii zmarszczyła brwi ponownie na niego spoglądając.
    - Magia… - powtórzyła powoli potakując głową jakby uznając go za pomyleńca. – Świetnie. – dodała cicho bardziej do siebie, choć zaraz sama stwierdziła, że nie wie w co już ma wierzyć. Teraz nie było nawet czasu by się nad tym zastanowić. W dodatku burza była dobrym rozproszeniem. Deszcz wzmagał się z każdą kolejną sekundą nie pozostawiając na nich suchej nitki. Miała nadzieję, że szybko spadnie, co ma spaść i zaraz się to skończy. Z zaciekawieniem przyglądała się poczynaniom chłopaka. Nie miała pojęcia co robił. Uniosła w zdziwieniu brwi widząc jak tajemnicza papka podziałała na stworzenie. Chciała wiedzieć co to było, ale zanim zdążyła zapytać znów musieli uciekać. Nawet nie protestowała. Uważała, że w tej sytuacji to bardzo dobry pomysł. A kiedy pomyślała już, że ich problemy dobiegły końca na ich drodze pojawił się jakiś starzec. Coś jej mówiło, że zwiastował kolejne kłopoty. Nie ufała mu. Z czystej przezorności nie ufała mu. Słowo „druid” kojarzyło się jej z jakąś opowieścią, która źle się kończy. I miała rację. Widząc nadlatujące ptaszysko zakryła machinalnie głowę rękoma gotowa tym razem bardziej się bronić niż uciekać. Miała już dość uciekania. Można uciekać raz, no może dwa, ale nie w nieskończoność. Najgorsze jednak było to, że nie wiedziała jak z tym walczyć i czego to od nich chce. Widząc poczynania starca odsunęła się do tyłu jeszcze bardziej zagubiona. Chłopak miał rację wspominając o magii. Ona tu była.
    - To tylko sen. Głupi koszmar. – wymamrotała cicho zaciskając mocno powieki, po czym je otworzyła. Nic się nie zmieniało. Pieśń, a później krzyk tajemniczej kobiety drażnił jej uszy. Czuła jak zaczyna boleć ją głowa. Zasłoniła uszy by słyszeć jak najmniej, choć od dźwięku nie było ucieczki.
    - Delil? – powtórzyła po druidzie unosząc brwi. Nazwa nic jej nie mówiła, jednak epitet ją określający nie wróżył niczego dobrego jak i samo ostrzeżenie. Patrzyła na nią z przerażeniem czując jednocześnie na sobie jej lodowaty wzrok, który przyprawiał ją o ciarki. W pewnym momencie w miejscu gdzie stała kobieta zerwał się potężny wiatr niemal łamiący drzewa. Narysowany przez druida okrąg zaczął się zacierać. Adain szybko połapała się, że pułapka, którą chciał zgotować jej starzeć była dla niej za słaba. Ciemna postać zaczęła się głośno śmiać, a wiatr wzmagać coraz mocniej. Miała wrażenie, że zaraz ich stąd wszystkich zmiecie. Kobieta wyszła za przerwany krąg wyciągając ku nim ręce, ale co dziwne nie wyglądało to tak jakby chciała ich dopaść, przeciwnie. Adain czuła jak coś ciągnie ją w stronę kobiety. Wydawała się być dobra i wzbudzała zaufanie. Ślepo szła w jej stronę.
    - Chodź. Podejdź do mnie. – mówiła spokojnie, a kiedy wiatr podwiał jej zasłonę z twarzy było widać kości. Jej ciało powoli gniło. To jednak nie przeszkadzało Adain, była na to kompletnie ślepa. Widziała coś innego.
    - Nie! Nie rób tego! – krzyczał druid. – Zabierze ci życie i zamieni w podobną sobie. – ostrzegł, ale ona widziała tylko ją. Piękną, dobrą panią, która swoim spojrzeniem obiecywała wszystko co najlepsze. Wystarczyło tylko do niej przyjść, a nogi szły same i biada temu kto spróbuje ją powstrzymać.

    [Bardzo dobrze :)]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Oo tu jeszcze nie zdążyłam się przywitać - cześć i serdecznie cię witam. Miło się czytało historie Aithana, jest ciekawa i obfitowała w interesujące wydarzenia. W ogóle Aithan wydaje mi się postacią ciężką do jednoznacznego zdefiniowania. Zapraszam do jakiejś przygody wraz z Galvainem. Może mój bohater dostanie zadanie przy którym spotka Aithana?]

    Galvain

    OdpowiedzUsuń
  9. [Zaczęłam, ale szczyt umiejętności to to nie jest :D]

    Piękna, zielona kraina Marmawerd. Zatopiona w złocistym słońcu i tchnąca świeżym morskim powietrzem. Kraina tak różna od innych części centralnej wyspy – czuło się w niej szlachetność i elegancję, idealne miejsce dla rządzącej tutaj rodziny królewskiej. Marmawerd zachwycało nawet tych, co przybywali z innych krain, oczarowując niemalże w mgnieniu oka nawet najbardziej lojalnych własnej ziemi.
    Galvain z ulgą rozsupłał burą koszulinę oraz podwinął rękawy wystawiając, i tak już ciemną skórę, ku słońcu. Ciężka, niedźwiedzia skóra, która dawała potrzebne mu ciepło w krainie skutej lodem, Elay, swobodnie leżała na plecaku, zwinięta w rulon. Wojownik nie ściągnął jednak elementów zbroi - drogi, choćby i królewskie, nigdy nie należały do bezpiecznych, zwłaszcza dla samotnego wędrowca jakim był Galvain. Pomimo starań władcy i jego szlachetnej małżonki bandyci roili się tu niczym karaluchy.
    To było jednak małe wyzwanie w porównaniu do zadania, jakie wyznaczył wojownikowi sam Argsal. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy Elay oraz Marmawerd znajdowało się miasteczko – Liros. Według plotek grasował tam potwór, który uciekł zza jednego z portali. Wyglądem przypominał wielkiego wilka, chodzącego na dwóch łapach – ponoć, gdyż świadków pozostało niewielu. Nikt jednak z pilnujących tam porządku nie potrafił go dorwać, gdyż potwór pojawiał się i znikał jak cień. Argsala i jego doradców zainteresowała bestia. W jaki jednak sposób? Nikt się tym z Galvainem nie podzielił, a i jego samego mało to interesowało. Miał dostać się do potwora przed ludźmi króla, nim wieść rozniesie się dalej. Kto wie, jakie tajemnice skrywał ten domniemany lewiatan?
    Galvain był swoiście dumny z tego, że sam Argsal wyznaczył mu zadanie i docenił jego umiejętności, pomimo tego, że wielu wątpiło w wojownika ze względu na jego…
    Nieważne.
    Zbliżał się do miasteczka. Miał nadzieję znaleźć kogoś, kto udzieli mu kilku informacji. Gdzie najlepiej znaleźć plotkarzy? W karczmie.

    Galvain

    OdpowiedzUsuń
  10. Adain była zupełnie głucha na krzyki chłopaka. Nie widziała nic oprócz tajemniczej postaci, która prowadziła ją na zatracenie. Przerwało to jednak światło, jak się później okazało ogień, który posyłał w stronę Delil. Dziwna zjawa ustała w swym nawoływaniu rozproszona atakiem. Adain czuła się zagubiona. Czar Delil w dalszym ciągu na nią wpływał, choć już w znacznie mniejszym stopniu. Czuła, że musi do niej iść, jak ciągnie ją niewidzialna siła, ale zaczynała widzieć i słyszeć. Przytępione zmysły zaczynały się boleśnie wyostrzać. Traciła równowagę. Chwiała się próbując znaleźć jakieś oparcie. Nie docierało do niej to co się właśnie działo. Po omacku natrafiła na drzewo ledwo uchodząc przed ciosem Delil. Coraz bardziej odzyskiwała świadomość. Pierwsze dotarły do niej krzyki, później zaczęła przecierać oczy aż zaczęła dostrzegać rzeczywistość, prawdziwą twarz kobiety i walkę, która toczyła się tuż obok niej cudem ją omijając. Dostrzegła czołgającego się w jej stronę chłopaka. Natychmiast do niego podbiegła pomagając mu stanąć na nogi, choć nie była pewna czy zdoła się na nich samodzielnie utrzymać.
    - Zrobiła Ci coś? – spytała zaniepokojona próbując ocenić czy jest ranny. Słysząc krzyk druida natychmiast spojrzała na niego. Ten jak Aithan ledwo trzymał się na nogach. Otworzyła szeroko oczy widząc co się właśnie dzieje. A działa się magia, coś czego nie miała okazji uświadczyć w swoim świecie. Ale nie wiedziała gdzie jest, że w ogóle istnieją inne światy. Teraz jednak nie to zaprzątało jej głowę, a położenie starca.
    - Nie możemy go tu zostawić. – stwierdziła bez namysłu. Nie chciała mu pozwolić na te poświęcenie. Widziała, że długo tak nie wyżyma i łatwo było można odgadnąć, co się z nim stanie, kiedy jego czary ustaną. Delil zabiłaby go bez problemu. Teraz wyglądała na oszołomioną, ale im bardziej druid słabł tym bardziej ona odzyskiwała swoje moce. Mimo starać druida krąg zaczynał słabnąć.
    - Czym to pokonać? – spytała trzęsąc się cała z nerwów i w dalszym ciągu podtrzymując Aithana. Kompletnie nie wiedziała jak im pomóc i czy w ogóle może coś tu zdziałać. Sama w końcu nie posiadała magii, a przynajmniej nie tam skąd pochodziła. Teraz jednak wszystko wydawało się możliwe. Pomogła chłopakowi podeprzeć się na drzewie po czy podbiegła do druida.
    - Może… Może ja też spróbuję. – powiedziała wyciągając dłoń po amulet. Druid spojrzał na nią zdziwiony nie wiedząc co zrobić.
    - Jesteś czarownicą? – spytał marszcząc brwi.
    - Chyba musimy się przekonać. – odpowiedziała, lecz ten odsunął od niej rękę.
    - Zabierz stąd chłopaka i uciekajcie. Nie masz pojęcia z czym mamy do czynienia. – powiedział nerwowo. Nie wiedziała co zrobić. Jeśli się jej nie uda wszyscy zginą, a jeśli uciekną zginie druid. Rozum podpowiadał wybrać drugą opcję. Lepszy jeden trup niż trzy trupy. Prosta matematyka. Ale może wcale nie musiało tak być. Mimo wszystko chwyciła za dłoń druida, w której trzymał amulet i zacisnęła dłoń na jego pięści. Kompletnie nie wiedziała co powinna zrobić czy powiedzieć. Skupiła się na przedmiocie, próbowała poczuć jakąś moc, cokolwiek. Delil widząc to uniosła brwi przechylając na bok zdziwioną głowę.
    - Nie możesz wystąpić przeciwko mnie. Jesteś moja. – rzuciła stanowczym głosem. – Zabij go! – poleciła przeszywając ją wzrokiem, ale już na nią nie działał. Być może działo się to za sprawą amuletu. Zacisnęła dłoń jeszcze bardziej odważnie, a może głupio spoglądając w oczy zjawy.
    - Nie możesz! – krzyknęła, a okrąg znów zaczynał zyskiwać na mocy.
    - Chyba jednak mogę. – odparła, a na jej twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Widząc to Delil robiła się coraz słabsza i coraz bardziej zła. Zaczynała wydawać z siebie dziwne, przeszywając dźwięki, od których zaczynała pękać głowa.
    - Nie puszczaj amuletu. – polecił druid. – Wytrzymaj. – dodał sam powoli tracąc przytomność.

    [Wybacz, że tak późno i że tak mało posunęłam akcję do przodu, ale wracam i muszę się ponownie wdrożyć w pisanie. Postaram się poprawić :)]

    OdpowiedzUsuń
  11. Adain sama nie wiedziała co się dzieje. Nie wiedziała czy ma moc czy też może jej się to wszystko śni. Nadal nie miała pojęcia gdzie się znajduje, że przeniosła się do innego świata. Jednak dziwnie szybko zaczynała przyzwyczajać się do otaczającej jej magii. Zaczynała już myśleć, że nic więcej jej nie zaskoczy, choć podświadomie mimo wszystko miała nadzieję, że się myli. Nie żeby chciała jeszcze więcej kłopotów, ale podobało się to jak działała adrenalina. Była to diametralna odmiana tego co miała przeważnie na co dzień, choć i w Farii nie brakowało przygód. Te jednak były inne, bardziej nieoczekiwane i zaskakujące. Tu nic nie było do przewidzenia, co było jednocześnie ekscytujące i dezorientujące. Oszołomiona całą tą sytuacją nawet nie zwróciła uwagi na to jak głośny krzyk wydobywała z siebie magiczna istota. Chciała tylko aby już zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu, tak nagle jak i się pojawiła. Słysząc Aithana na chwilę zwróciła na niego wzrok. Zaraz dostrzegła jaśniejący w jego dłoni kryształ.
    - Co to jest? – spytała nie mogąc pohamować ciekawości. Miała do nich pełno pytań, bo wydawali się jej znacznie mniej zaskoczeni tą całą sytuacją jak ona sama. Obaj mniej więcej wiedzieli co robić, co mogło oznaczać, że mieli już do czynienia z takimi rzeczami, że magia nie była im obca. Kiedy chłopak rzucił kryształ w kierunku kręgu zmrużyła oczy od jaskrawego blasku aż w końcu zacisnęła mocno powieki. Po chwili wszystko zaczęło ciemnieć, a wokół nich zaczęła zbierać się gęsta, mlecznobiała mgła, ale nie ta, którą było można zobaczyć wczesnym porankiem. Ta kłębiła się dziwnie, zaczynała przesłaniać cały las. Teraz powiedzenie „Jak dziecko we mgle.” nabierało dosłownego znaczenia.
    - Nic nie widzę… - powiedziała próbując ręką przegonić mgłę, ale na próżno, natrafiając jedynie na coś twardego.
    - Uważaj, dziewczyno! – odparł druid. – Chcesz mi złamać nos? – spytał z wyrzutem.
    - Przepraszam. – rzuciła szybko próbując się nie roześmiać. – Zniknęła? – zapytała nadal próbując bezskutecznie wytężyć wzrok.
    - Chyba tak. Przynajmniej na razie. Jednak nie możemy tu zostać. Musimy stąd uciekać. Zaczął się Czas Pięciu Pełni. Pięć nader magicznych wieczorów i nocy. Kto wie jakie licho czeka jeszcze w tym lesie? – powiedział podnosząc się z ziemi wspierając się o kij.
    - Tylko, że nic nie widać… Nie wiemy, w którą stronę mamy iść. – odparła cicho, dodając jeszcze ciszej słysząc, że nie odzywa się teraz sama. Z oddali rozległ się dziwny dźwięk, jakby mruczenie czy buczenie.
    - Aithan? Mam nadzieję, że to tylko Ty. – dodała unosząc brwi, choć coś jej mówiło, że to wcale nie był on.
    - Coś się zbliża. – stwierdził druid. – Ale nie jestem pewien co. Proponuję uciekać. – rzucił zdenerwowanym głosem i ruszył z miejsca, lecz nie zaszedł daleko. Po chwili było słychać łupnięcie i jak ktoś lub coś upada na ziemię.
    - Druidzie? Aithan? – spytała cicho cofając się machinalnie do tyłu natrafiając w końcu w jej mniemaniu na drzewo, które w dziwny sposób oplotło ją gałęziami uniemożliwiając ucieczkę. Nie zrobiło jej jednak krzywdy. Nie czuła by ją dusiło ani by zaciskało się boleśnie na jej kończynach. Czuła dziwny spokój, czuła jak robi się coraz cięższa i coraz bardziej śpiąca.
    - Dziwne… - wymamrotała zapadając w sen.

    [I znów wybacz za opóźnienia. Wzięłam się za taką darmową pracę, która zabiera strasznie dużo czasu. Tylko właśnie szkoda, że nic z niej za bardzo nie mam ;P I co Ty tu wymyślasz, że z Tobą gorzej? To Ty super piszesz, serio :) Bardzo fajnie się mi z Tobą pisze. Aż pomysły same do głowy wpadają :) Czyli Twoja twórczość mnie inspiruje :)]

    OdpowiedzUsuń
  12. Adain przez jakiś czas całkiem nieświadomie spała w objęciach drzewca jak zaczarowana. Nie czuła zimna ani zmęczenia. Było jej dobrze, wcale nie chciała się budzić, a zwłaszcza w taki sposób, który jej zaserwowano.
    Drzewiec przemieszczał się po lesie pewnym krokiem, a może raczej przesunięciem, bo jego korzenie w pewnym stopniu cały czas tkwiły pod ziemią, co zapewne stanowiło dla niego znaczne ułatwienie w poruszaniu się w mlecznobiałej mgle. Wiedział gdzie się kieruje, dokąd zmierzają i bynajmniej nie był to koniec lasu. Wcale nie zamierzał ich z niego wyprowadzić. Im coraz bardziej się oddalali tym bardziej zmieniał się jego nastrój. Gdyby nie gęsta mgła pewnie mogliby dostrzec jak ciemnieje jego kora, jak gałęzie zaczynają obrastać kolce ostre niczym czubek noża, które zaczynały kłóć dziewczynę. Przemieniał się upodabniając się do reszty tej dziwnej części lasu.
    - Ał! – krzyknęła nagle obudzona Adain czując jak ciernie kaleczą jej skórę, ale im bardziej próbowała uwolnić się z uścisku drzewca tym bardziej się w nią wbijały. – Co się dzieje?! I co to jest?! – wykrzykiwała pytania powoli dostrzegając jak otacza ją dziwny twór. W pierwszym momencie była przekonana, że wpadła w jakieś krzewy cierniowe i straciła przytomność, ale te oplatały ją i szły naprzód. A to była dla niej nowość, jak i wszystko w Astavii.
    - Nie wierć się, bo się gorzej pokaleczysz. – wymamrotał drzewiec lekko rozluźniając uścisk i zatrzymując się nad niewielkim, ciemnym jeziorem.
    - Miałeś nas stąd wyprowadzić… - rzucił z wyrzutem druid podchodząc bliżej wody, ale zanim zdążył znaleźć się przy brzegu zatrzymał go jedną ze swoich gałęzi drzewiec.
    - Dokąd? Nie możesz. Jeśli tam pójdziesz zginiesz. – oznajmił beznamiętnie. – Ty idź. – dodał puszczając dziewczynę i lekko popychając ją w stronę wody.
    - Mam iść zginąć? – spytała z niedowierzaniem unosząc brwi. – Chyba jednak podziękuję. Dziękuję. – dodała cofając się do tyłu, ale kolce drzewca zagrodziły jej drogę.
    - Jeśli jesteś tym kim myślę nie zginiesz. – powiedział z wyraźnym zawahaniem w głosie, które próbował ukryć.
    - Jeśli… - pokiwała powoli głową mając drzewca za szaleńca. - Bardzo to ciekawe i interesujące, ale chyba musimy już wracać. Późno już. Czas na nas. – rzuciła próbując przedrzeć się przez stawiane jej przeszkody.
    - Wejdź do wody. I Ty młodzieńcze też. – dodał jakby jej nie słyszał i wyciągnął gałęzie w stronę chłopaka. – Powinieneś przeżyć, choć magia zaczyna dopiero w Tobie kiełkować. Jeśli pozwolisz jej wzrastać staniesz się potężnym magiem. – powiedział oplatając go i przenosząc nad brzeg ciemnej tafli jeziora. Zaraz później wepchnął do niego dziewczynę. Natychmiast poczuła jak coś zawija się wokół jej kostek i powoli zaczyna ciągnąć w głąb.
    - Uciekajcie! – krzyknęła zanim całkowicie znalazła się pod wodą, którą szybko zastąpił suchy ląd.
    - Co to ma znaczyć… - wymamrotała rozglądając się dookoła.

    [W końcu odpisuję :) Porzucamy na razie druida, czas na nowe postacie :D]

    OdpowiedzUsuń
  13. Alycia jednym susem znalazła się zza znajdującymi się krzewami. Gru lekko spłoszony, lecz nadal opanowany pogalopował w las. Z dala słychać było wycie wilka. - Wilkołak - powiedziała sama do siebie wdychając głęboko powietrze. Słyszała odgłosy walki, lecz pozostała napinając każdy mięsień w ukryciu. Obserwowała i nasłuchiwała. Gdy tylko wycie wilka oddalało się zrozumiała, że w lesie jest ktoś jeszcze. Jedna osoba. Dwoma płynnymi ruchami napięła łuk i gotowa do strzału wyszła z ukrycia. - Jeden to nie problem, zapewne zwiadowca Besariona - pomyślała pod nosem i wyszła z ukrycia. Rzeczywiście na skraju lasu, chwilę później, wyłonił się młodzieniec. Gru z daleka przyglądał się całej sytuacji nerwowo, ale cicho parskając. Alycia oceniła szybko odległość dzielącą ją od mężczyzny oraz Gru. Była za daleko od swego konia by uciec, a śmiertelny strzał z tej odległości nie udałby się. Postanowiła w napięciu zaczekać, gotowa gdy tamten podejdzie wypuścić strzałę niosącą śmierć. Pantera wewnątrz niej poruszała się niespokojnie zachęcając jej ciało do ucieczki, ale Alycia sprytnie ją uciszała. Nie mogła pokazać obcemu pełni swoich mocy. Tym bardziej, że nie miała pojecia z kim ma do czynienia.

    OdpowiedzUsuń
  14. Była zbyt skupiona na nieznajomym by usłyszeć zbliżające się niebezpieczeństwo. Dopiero gdy to dziwne zwierzę stanęło tuż przed nią dotarła do niej informacja, że jest zagrożona. W jednej chwili przeturlała się w bok i nie podnosząc się klęcząca wypuściła strzałę. Stwór wyglądał bardzo dziwnie, jeszcze nigdy nie widziała takiego typu zwierzęcia. Aczkolwiek nie dziwiło jej to, bo w końcu nie znała fauny i flory nowego miejsca. Zwierzę przypominało wyglądem trochę lwicę, uszy miało spiczaste i długie jak u wilka, a zamiast pyska lśnił mocny i twardy ptasi dziób. Strzała wypuszczona przez Alycię trafiła wprost w oko stwora, a ten zawył przeciągle z bólu i oślepiony rzucił się w jej stronę. Pantera zareagowała szybciej niż jej ludzka połowa mózgu i uniknęła spotkania z ostrymi pazurami, które rozorały ziemię w miejscu w którym przed chwilą kucała. Kolejna strzała została wypuszczona w stronę potwora. Kolejna, kolejna i kolejna. Z jego boku i łba wystawał już prawie tuzin strzał, a Alycia dysząc nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak, który pierwszy był jej celem pomagał jej w walce.

    OdpowiedzUsuń
  15. Alycia przebiła zwierzę dumna z siebie. Jednakże gdy zobaczyła, że zaczyna ono się przemieniać w człowieka osłupiała. Pantera wewnątrz niej również uciszyła się zaskoczona. Myśli zaczęły płynąć wartkim strumieniem wewnątrz jej głowy. - Mogę zrozumieć jak połączyć się z zwierzęciem! Mogłabym dowiedzieć się o sobie tyle rzeczy! Tyle nowości! Może udałoby mi się w końcu całkowicie przemienić. Nie musiałabym się tak bać utraty panowania nad panterą - Gdy tak kontemplowała przyszłość, którą mógłby jej nieść inny zmiennokształtny obcy chłopak próbował ratować jego życie. Alycia otrząsnęła się z zadumy dopiero gdy obcemu udało się zatamować krew. Wpatrywała się w nich obu jak urzeczona. Jej wychowanie przy boku generała wzięło górę i znów powróciła jej buta i brak zaufania. Jako, że łuk upuściła chwilę temu onieśmielona przemianą stworzenia dobyła sztyletu i wycelowała w obcego chłopaka. - Mów kim jesteś jeśli chcesz przeżyć, a wiedz, że żyjesz teraz tylko dlatego, iż mi pomogłeś w walce z tym zmiennokształtnym - zawahała się - Czy on przeżyje? - Nie opuściwszy ostrza wpatrywała się wyczekująco w chłopaka. Ciekawość iskrzyła w jej oczach. Nie dane jej w życiu było poznać zbyt wielu ludzi prócz wojskowych Besariona. Większość ginęła nim wypowiedziała choćby marne "proszę". Dlatego teraz wygrywała z jej treningiem.

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cz. I]

    Słysząc jego pytanie nie wiedziała co powiedzieć. Sama nie miała pojęcia co tu się dzieje. Zdziwienie nie schodziło z jej twarzy. Wszystko było nowe. Z lekkim roztargnieniem rozglądała się dookoła. Nie czuła się tu bezpiecznie, przeciwnie. Miała wrażenie, że coś wisi w powietrzu, że zaraz znów będą musieli walczyć albo uciekać. Podeszła za nim do ściany również dostrzegając runy. W przeciwieństwie do Aithana nie potrafiła ich odczytać, a kiedy on to uczynił nie spodobała się jej treść. Wszystko, co żądało krwi wróżyło przeważnie coś złowieszczego.
    - Nie rób tego… - powiedziała, ale było już za późno, kiedy ten rozciął sobie dłoń. Podskoczyła słysząc przeraźliwy łomot. Znowu zaczęła się rozglądać czy nic zaraz ich nie zaatakuje czy jaskinia nie zawali się im na głowy, ale nie. Nie pojawiły się potwory, a struktura jaskini nie została zachwiana. Przynajmniej na razie.
    - Nie wiem czy mogę iść dalej… - powiedziała cicho, ale widząc jak ten ruszył dalej postanowiła zaryzykować. Nie chciała zostawiać go samego ani tym bardziej zostać tu sama. Nie miała nawet pojęcia jak się stąd wydostać na powierzchnię. Jezioro mogło być kolejnym portalem do innego świata. Wszystko było możliwe. W każdym bądź razie teraz kroczyła za chłopakiem równie zdezorientowana jak i on. Kiedy ukazały się przed nimi metalowe wrota instynktownie cofnęła się o krok do tyłu. Nie wiedziała czy podążanie tym tunelem dalej i dalej nie poprowadzi ich do zguby. To wszystko mogło być pułapką. Drzewiec mógł to zaplanować. Tylko czy mieli teraz jakiś wybór? Miała nadzieję, że nie utkną tu na zawsze.
    - Razem? – spytała trochę zdziwiona. Nigdy dotąd nie miała styczności z magią. Jednak postanowiła spróbować, choć nie była do tego przekonana. Nie sądziła, że jej interwencja może tu cokolwiek zmienić tak, więc kiedy drzwi zaczęły się otwierać długo nie mogła zmyć ze swojej twarzy zdziwienia. Nie wiedziała już czy potrafiła czarować czy to tylko dzięki Aithanowi.
    Gdy drzwi się otworzyły zajrzała ostrożnie do środka rozglądając się po wnętrzu. Było widać, że dawno nikt tam nie wchodził. Odgarniała dłonią pajęczyny wchodząc w głąb. Dostrzegając stan kolumn wolała się do nich nie zbliżać. Za dużo przeszli by teraz zginąć pod gruzami. Dopiero po chwili dostrzegła tron i to, że ktoś na nim siedział. Początkowo sądziła, że to tylko szkielet kogoś. Mógł to być ktoś zamknięty tu przed laty albo ktoś, kto tu się ukrywał aż zastała go śmierć. Jednak po dłuższym przyglądaniu się spostrzegła, że jak na trupa ma całkiem żywe spojrzenie. Adain niepewnie podeszła do nieznajomej chcąc ją bardziej zobaczyć by rozmyć swoje wątpliwości. Kiedy znalazła się tuż przy niej kobieta głośno odsunęła krzesło i gwałtownie wstała łapiąc ją za nadgarstki. Wystraszona dziewczyna krzyknęła z przerażenia czując jak zaciskają się na niej lodowate dłonie kobiety. Szybko odnalazła jej oczy o równie zimnym spojrzeniu.
    - Nareszcie. – powiedziała z dziwnym uśmiechem nieznajoma po czym zaczęła robić się coraz cieplejsza albo Adain coraz zimniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Cz. II]

      - Puszczaj… - wymamrotała próbując się wyrwać, ale czuła, że traci nad sobą kontrolę. Miała wrażenie, że zamarza. Przy oddychaniu zaczęła uchodzić z widoczne obłoczki z pary wodnej. Czuła, że słabnie, a wszystko działo się tak szybko aż w pewnym momencie kobieta puściła ją śmiejąc się. Z zadowoleniem zaczęła przyglądać się swoim dłoniom, które wyglądały już na bardziej ludzkie, jakby wróciło jej krążenie. Adain czuła się wręcz przeciwnie.
      - Co mi zrobiłaś? – spytała zaczynając powoli dochodząc do siebie.
      - Spokojnie, przywłaszczyłam sobie trochę twojego życia. – odparła jak gdyby nigdy nic. – Cudownie jest ponownie czuć ciepło. – dodała z szerokim uśmiechem.
      - Mojego życia… - powtórzyła otwierając szeroko oczy. Po chwili zauważyła na ścianie lustro, do którego powolnie podeszła.
      - Ja… - ledwo z siebie wydusiła łapiąc się za włosy, które stały się siwe. Po czym dotknęła swojej pomarszczonej twarzy.
      - Spokojnie, to minie. – odparła roześmiana. – Kiedyś, w końcu. –dodała rozbawiona, kiedy Adain rzuciła się na nią z zamiarem pokiereszowania jej by ten uśmiech w końcu zszedł z jej młodej twarzy. Jednak nie przewidziała tego, że w swoim nowym, obecnym stanie może co najwyżej nadepnąć jej na stopę i to tylko wtedy, kiedy ta sama by ją podstawiła.
      - Spokojnie staruszko. – rzuciła nie mogąc przestać się śmiać aż jaskinia zaczęła się trząść. Pierwsze ruszyły kolumny niczym kostki domina, jedna za drugą. Kobieta tylko szybko chwyciła znajdującą się przy niej księgę i wybiegła z komnaty ponaglając ich.
      - Czas już wyjść na powierzchnię. To wszystko to tylko iluzja, która przestaje istnieć, kiedy zaburza się jej postawę, czyli mnie. – dodała z uśmiechem ruszając do przodu. Wiedziała gdzie iść i jak się stąd wydostać.
      Nawet nie wiedząc kiedy znaleźli się na zewnątrz. Otoczyło ich początkowo oślepiające światło, które po chwili było już całkiem znośne dla ich oczu. Znajdowali się teraz w rozległym sadzie, na środku, którego znajdowało się jezioro.
      - Witajcie w Elorfin, elfim świecie.

      [Pewnie, że mogło być :) A teraz witaj z powrotem :D]

      Usuń
  17. [Nie ma problema, chętnie zacznę, jak tylko będę miała chwilę. ^^]

    Humaro

    OdpowiedzUsuń
  18. Humaro nigdy jakoś szczególnie nie przepadał za przebywaniem na łonie natury.
    Owszem, czasami przyjemnie było wybrać się do krewnych mających swoją posiadłość za miastem, by pooddychać świeżym powietrzem i nieco wypocząć, ale na dłuższą metę w odczuciach maga przyroda uchodziła za coś niezwykle męczącego. Zdecydowanie lepiej czuł się wśród murów - nawet jeśli mury te należały do krzywych, chylących się ku sobie kamieniczek na Mrokach - a od polnych dróżek znacznie bardziej cenił sobie wybrukowane kocimi łbami uliczki. Mimo wszystko jednak nawet taki mieszczuch, jak on, musiał przyznać, że Orli Las w ten ciepły wiosenny poranek wygląda naprawdę olśniewająco, a przechadzanie się po nim to nic innego jak uczta dla zmysłów - i czysta przyjemność. Tyratheri szedł więc niespiesznym krokiem przez las już trzecią godzinę, mimowolnie podziwiając intensywne kolory - głównie odcienie zieleni, różu i żółci - rozwijających się pąków, kwitnących kwiatów i kiełkujących paproci, zasłuchany w świergot ptaków, bardziej przypominając przez to spacerowicza, niż kogoś, kto rozpaczliwie czegoś szuka.
    Ulma zdawała się czerpać z tej przechadzki równie wielką przyjemność, co jej pan, gdyż zamiast siedzieć mu na ramieniu, jak zwykle to robiła, dreptała u jego boku swym statecznym, aczkolwiek chybotliwym krokiem, kołysząc pokrytym odstającymi nierówno łuskami tułowiem na boki we właściwy sobie, prawie wystudiowany sposób. Prawie, ponieważ Humaro szczerze wątpił, by jakikolwiek smok bagienny był w stanie studiować cokolwiek, a już na pewno by mógł osiągnąć tym jakiekolwiek rezultaty.
    W pewnym momencie puszcza z każdym przemierzonym metrem zaczęła gęstnieć coraz bardziej; drzewa - znacznie wyższe i o grubszych pniach niż na obrzeżach lasu - znacznie ograniczały dostęp światła swoimi potężnymi gałęziami, w skutek czego zaczynało się robić coraz ciemniej. Tyratheri westchnął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że niedługo będzie musiał zawrócić. Jakoś nie miał ochoty zgubić się i zginąć w paszczy niedźwiedzia, wilka, czy jakiegoś innego draństwa. Poza tym zaczynał być głodny.
    I właśnie wtedy, gdy już miał wracać, w oddali między drzewami zamigotało coś niebieskiego. Przez chwilę wpatrywał się w to zdające się żyć własnym życiem migotanie, zupełnie ogłupiały, a potem chwycił Ulmę i rzucił się biegiem w kierunku tego, co - jak miał nadzieję - było portalem.
    I faktycznie, był to portal. Niewielki, przypominający świetlną obręcz wypełnioną białą, kłębiącą się mgiełką, wisiał sobie spokojnie pomiędzy dwoma sękatymi bukami. Mag wbiegł w sam jego środek, nie tracąc czasu na dokładniejsze oględziny czy nawet hamowanie.
    Poczuł nieprzyjemne szarpnięcie, a potem nagle las zlał się w kolorowy wir. Wydawało mu się, że spada, ale jednocześnie był pewien, że leci w lewo. Ulma wiła się w jego uścisku, wyjąc z przerażenia, i gdy już był pewien, że smoczyca zaraz mu się wyślizgnie, wszystko nagle się skończyło. Tyratheri zarył w ziemię, wywijając uprzednio wdzięcznego koziołka, a jego nieszczęsna towarzyszka wylądowała tuż obok niego. Dobiegające z jej brzucha odgłosy nie wróżyły niczego dobrego.
    Humaro leżał przez dłuższą chwilę, zanim w końcu zdołał zmusić obolałe ciało do wykonania jakiegokolwiek ruchu. A potem zaklął siarczyście.
    - Gdzie tym razem trafiliśmy, do kroćset? - warknął, wodząc rozeźlonym wzrokiem po zalanej słońcem i porośniętej bujnym kwieciem polanie. Był pewien, że to nie Faria - jego złakniony umysł wychwycił przecież właśnie obecność magii. Ale równie pewien był tego, że to również nie Dysk.

    [Mam nadzieję, że Aithan poratuje biedaka zanim ten odkryje, że ma alergię na niebieskie kwiaty z kolcami. :D
    Jakby coś nie pasowało to daj znać, zmienię. I przepraszam że tak nieoryginalnie, ale chciałam ci dać jak najwięcej wolnej ręki. c:]

    OdpowiedzUsuń
  19. Humaro łypnął na nieznajomego groźnie i zmełł w ustach wyjątkowo nieprzyjemną uwagę na temat usłyszanego pytania, która cisnęła mu się na język z siłą porównywalną do tej, którą zwykle dysponują niecierpliwe słowa zaklęć - czyli mniej więcej taką, jaką może się poszczycić płetwal błękitny w kwiecie wieku. Zdobył się na ten nadludzki wysiłek, gdyż uznał, że nie powinien okazywać wrogości nieznajomemu tylko dlatego, że ten wykazał chęć pomocy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ów nieznajomy - w przeciwieństwie do niego - był uzbrojony w coś więcej niż nędzny sztylet.
    - Przybyłem, czy, jak to ująłeś, wziąłem się z Farii, a skąd - burknął, nie siląc się nawet na odpowiedni dobór słów, a co dopiero na w miarę przyjazny - albo chociaż w miarę możliwości nieopryskliwy - ton głosu. Ignorując wyciągniętą w swoim kierunku rękę, dźwignął się z sykiem z ziemi o własnych siłach i skrzywił się nieznacznie, gdy stłuczenia i otarcia, o które obficie przyprawił go wcześniejszy upadek, boleśnie dały o sobie znać. Stanął niepewnie na nogach i ponownie się rozejrzał, a na jego twarzy odmalowała się konsternacja. - Prawdziwe pytanie brzmi: gdzie właśnie trafiłem?
    Nim obcy zdołał odpowiedzieć, czy też w ogóle się odezwać - oczywiście zakładając, że w ogóle miał zamiar to zrobić - rozległ się dziwny, bulgoczący dźwięk, brzmiący mniej więcej tak, jakby jakieś stworzenie, które wykazało się zdolnościami przystosowawczymi tak przerażająco olbrzymimi, że dało radę zamieszkać w rzece Ankh i w pełni dostosować się do warunków w niej panujących, warkotało teraz pod taflą jej gęstej jak kilkunastoletni budyń wody.
    Spojrzenia obu mężczyzn momentalnie powędrowały w kierunku, z którego dźwięk się dobywał. Humaro nie był szczególnie zdziwiony, że jego źródłem okazała się skulona na trawie kilka stóp na lewo od nich Ulma. Inna sprawa, że brak zdziwienia nie wykluczała obecności zmartwienia.
    - Nie podchodź do niej, jest teraz niebezpieczna - powiedział do towarzysza cicho, nim sam podszedł do smoczycy powoli, z wahaniem, jakby nie był - bo naprawdę nie był - do końca przekonany, czy to, co robi, jest dobrym pomysłem. Wiedział, że stworzenie może lada chwila eksplodować i - jeśli będzie wtedy przy nim - zabrać go ze sobą na tamten świat. Z drugiej jednak strony miał szczerą nadzieję, że to jednak nie nastąpi. Wbrew pozorom bardzo lubił swojego pupila, cokolwiek złego na co dzień by o nim nie mówił.
    Ulma uniosła chudy łeb i powiodła wokół żałosnym wzrokiem, po czym wbiła w niego spojrzenie swoich przygaszonych ślepi w kolorze dojrzałego grapefruita. Humaro przyklęknął przy niej i położył rękę na jej rozgrzanym, pokrytym jadowicie zieloną łuską brzuchu. Wyczuwał dziwne wibracje, jakby we wnętrzu smoczycy właśnie szalała wojna nuklearna.
    - No już, maleńka - powiedział, uspokajająco gładząc ją po wąskim pysku drugą ręką. - Chyba mi tego teraz nie zrobisz, co?
    Smoczyca wciąż wpatrywała się w niego żałośnie. Po chwili jednak dźwignęła się z ziemi i z niemałym trudem wdrapała się na jego ramię. Humaro wstał i wzdrygnął się, słysząc kolejną serię bulgotów tuż przy swoim uchu. Odwrócił się z powrotem do nieznajomego i ponownie zmierzył go spojrzeniem.
    - No, mości rycerzu - zagadnął. - Dowiem się w końcu, gdzie trafiłem?

    [Wybacz te opóźnienia, kompletnie czasu ani siły nie miałam. :c]

    OdpowiedzUsuń
  20. [ witam, cześć i czołem ;) ja na wątek zawsze mówię tak! :) masz jakiś pomysł? ]

    OdpowiedzUsuń
  21. [ok, zacznijmy od przypadkowego spotkania, bo oczywiście przypadki chodzą po ludziach :D ]

    Mijał drugi dzień, jak przedostała się portalem do bezmagicznego świata. Uratowała tym swoją skórę tam daleko, z miejsca w którym niechybnie zostałaby pochwycona. Teraz jednak nie wiedziała już, czy był to dobry krok, bo nie było z nią dobrze.
    Szła poboczem drogi, prowadzącej przy lesie. Szelest spomiędzy drzew wcale jej nie przeszkadzał. Nie przeszkadzało jej także to, że jest obserwowana, nie dbała czy to przez zwierzę, człowieka, czy inne stworzenie. Najważniejsze było dotrzeć do miejsca, gdzie mogłaby się położyć i napić czegoś z alkoholem.
    Nie był to jej pierwszy raz, gdy znalazła się w świecie bez magii. Pierwszy raz jednak, w wiosenny wieczór musiała ogrzewać się aż dwoma grubymi, szorstkimi kocami, które ukradła z świątyni, gdy odchodziła poprzedniego zmierzchu. Prawdopodobnie było to jeszcze większym grzechem, niż samo pojawienie się u kapłanów niemal bez ubrania, choć tak wskoczyła w portal. Nie przejmowała się tym jednak, bowiem w pokoju, jaki jej przeznaczono zostawiła sakiewkę z srebrnikami- nieważne jaki pieniądz tu panował, srebro zawsze było cenione.
    Kapłani przyjęli ją z oczywistą dla siebie dobrocią. Napoili, nakarmili i ubrali. Gdy dostrzegli, ze usta jej sinieją, a dłonie coraz bardziej drżą, podawali jej przez dwa dni rozgrzewające i wzmacniające zioła, lecz na nic się to zdało. Sol czuła, że zamarza od środka. Odczuwała to coraz dotkliwiej i teraz nie mogła już tego ukrywać. Skórę miała fioletowo-niebieską, usta pogryzione od zgrzytających zębów, najgorsze jednak dopiero się zaczęło, bo od dwóch godzin, jak szła, co raz kaszlała krwią. Nie bała się, bo nie pierwszy raz miała tak poważne kłopoty. Była jedynie tak zirytowana, że oczy zza drzew, które ją obserwowały, już przestawały jej być obojętne, a zaczęły denerwować.
    Powłóczyła nogami, idąc poboczem, wciąż i wciąż przed siebie, aż w końcu, zeszła na bok pod samą granicę lasu. Usiadła z jękiem, czując jak kora drzewa trzeszczy gdy ociera się o grube koce. Objeła się ramionami i podciągnęła pod brodę kolana, zwijając się w kłębek.Musiała złapać oddech i skupić się. Niby nie mogła umrzeć, ale jednak... był to świat bez magii, więc gdy zaśnie, istniała możliwość, że się nie wybudzi. Miała malutkie wątpliwości, czy lepiej szukać karczmy z rumem, czy portalu do świata, w którym sama się uzdrowi, lub przynajmniej dowie, co się dzieje z jej ciałem.

    OdpowiedzUsuń
  22. Podniosła oczy na nadchodzącą postać. Gdy mężczyzna zatrzymał się dostatecznie blisko, by mogła dostrzec, jak jest młody, zmarszczyła brwi niepewna, czy otrzyma odpowiednią pomoc. Przytaknęła jednak na propozycję, skinieniem głowy, lecz nic więcej nie zrobiła. Bo gdyby sama wiedziała, jak sobie pomóc i gdyby wiedziała też, co w tym świecie, może zakończyć jej męczarnie, dawno by tego szukała.
    - Jak? - spytała krótko, nie bardzo wiedząc, czy tu i teraz znajdzie się ktokolwiek, kto mógłby, cokolwiek zdziałać. - Jak chcesz mi pomóc?
    Przeszła wiele i choć ciało miała młodej dziewczyny, jej dusza liczyła sobie spokojnie kilka wieków. Czas mijał, dnie i noce często zlewały się w jedno, a ona była pewna tylko tego, że gdy znów się obudzi, niewiele ją będzie w stanie zaskoczyć. Niby wszystko się zmieniało, ale jednak życie nie ulegało presji, zawsze było ulotne, a ten kto żył, spieszył się, miał swoje zmartwienia, marzenia i lęki. Ona była... wyprana, wyblakła, zupełnie nijaka, bo niewiele jej dotykało i niewiele mogło wystraszyc, czy zachwycić.
    - Czy panuje tu jakaś choroba? - gdziekolwiek by nie była, w jakichkolwiek czasach, trzeba było przynajmniej zacząć szukać wyjaśnienia swojego stanu. Objęła się mocniej ramionami, ciaśniej owijając kocami i wpatrywała w twarz chłopaka, który był jedynym prócz niej na tej pustej drodze. Ona wyraźnie nie wiedziała, co jej dolega.

    OdpowiedzUsuń
  23. Humaro postanowił zrobić, jak poradził mu nieznajomy - nie żeby ta rada brzmiała jakoś szczególnie przekonująco, bo przecież pierwszy lepszy psychopata także by go podobną uraczył - i tak po prostu mu zaufać. Ruszył za nim w kierunku drogi, powstrzymując się od zbędnych uwag, po części ze zmęczenia, które powoli go ogarniało, a po części przez to, że zaczynał powoli wyczuwać coś dziwnego.
    Polana wywoływała w nim pewien niepokój. Co gorsza nie poruszała w tym celu strun odpowiedzialnych w jego umyśle za wyczuwanie magii; tu nie chodziło o zaburzenie równowagi, rezonans czy jakiekolwiek inne zjawisko towarzyszące nietypowemu przepływowi energii...to było coś pierwotnego, któryś z dawno już nieużywanych przez ludzkość mechanizmów w mózgu, tych, które u zarania dziejów podpowiadały człowiekowi, kiedy powinien wziąć nogi za pas, by zdążyć uciec. A jako że u Humara mechanizmy te już dawno pokryła gruba warstwa kurzu, mag odczuwał teraz jedynie niejasny niepokój, podświadomie oczekując, aż stanie się coś niedobrego.
    I faktycznie, instynkt miał rację. Nim dotarli do drogi, zostali otoczone przez dziwne, półprzeźroczyste postacie. Zjawy otoczyły ich ciasnym kręgiem i chociaż znajdowały się stosunkowo niedaleko, ich szepty i pomruki zdawały się dobiegać z oddali, zupełnie tak, jakby ich właściciele stali na dnie pustej studni.
    Chociaż Tyratheri wytężał uszy, lecz nie mógł zrozumieć, o czym szepcą. Wiercąca się na jego rękach i wydająca z siebie pełne przerażenia warknięcia Ulma wcale nie ułatwiała mu zadania. Przełożył ją na ramię, by mieć w razie czego wolne ręce i rzucił swemu towarzyszowi wymowne spojrzenie.
    - Rozumiesz, o co im chodzi? - zapytał, nie kryjąc zaniepokojenia.

    [A za te opóźnienia to ja ci wiszę kilo ciastków. Przepraszam. ;^;]

    OdpowiedzUsuń
  24. [A ja w sumie chętnie zacznę. Tylko: gdyby Raz miał trafić do Astavii, to gdzie mógłby spotkać Aithana? Nie chcę wrzucić go gdzieś, gdzie nigdy nie powinien był trafić.]

    OdpowiedzUsuń
  25. [Pisz, jeśli coś nie w porządku :)]
    Eraziel nieczęsto opuszczał swoje katakumby. Nigdy nie zostawiał ich samych, wiedząc dobrze, że wieśniacy prędzej czy później poinformowaliby kogo trzeba, a grupa rycerzy z serca Camelotu nie maiłaby raczej problemów z przetrzebieniem niedużej armii nieumarłych, istniejących raczej jako alarm niż rzeczywista obrona. Do tego drugiego Eraziel mógł oczywiście użyć wszystkich trupów w katakumbach, ale wymagało to od niego więcej skupienia, a póki był na miejscu, wieśniacy nie ważyli się mu przeszkadzać. Taka cicha, niepisana umowa. Oni nie ściągają nikogo, kto mógłby go zaatakować, a on w zamian nie atakuje ich. Przynajmniej tyle wywnioskował ze słów wieśniaków, którzy czasem nawet zbliżali się w okolice katakumb. Po pierwsze on sam raczej nie widział celu atakowania ich, ponieważ ciał miał raczej aż nadto, a po drugie tak naprawdę głęboko wątpił, żeby nie powiedzieć, miał pewność, że niemożliwym jest, żeby dał sobie radę z rycerzami Camelotu, gdyby ci się u niego pojawili. Oczywiście zawsze pozostawała ucieczka, bo nieumarli są świetną dywersją, ale zadomowił się w tych katakumbach i nie chciał ich opuszczać. Na szczęście wieśniacy, jak to wieśniacy mają w zwyczaju, to zabobonni tchórze, którzy byli przekonani o wszechmocy Eraziela.
    Od niedawna czuł jednak bardzo intensywne zawirowania magiczne w głębi lasu. Czuł, że mógłby tam dotrzeć i niezmiernie ciekawiło go ich źródło, ale nie chciał zostawiać swoich włości samych sobie. Chwalił więc bogów, gdy Vera, wampirzyca, którą poznał przed paru laty, odwiedziła go. Wiedział, że to może nie w porządku z jego strony, zostawiać ją, niezdolną nawet do wychodzenia na światło dzienne, z armią nieumarłych, którzy atakują zbyt śmiałych śmiertelników, i wioską pełną chłopów przekonanych o demonicznym charakterze wszystkiego, co w katakumbach. I ich wysokiej podatności na ogień, co może w wypadku szkieletów się nie sprawdzało, ale wampirzyca płonęłaby z pewnością bardzo dobrze.
    Mimo to Eraziel nie czuł się na siłach powstrzymywać od zbadania tego. Był stanowczo zbyt ciekawski i dobrze o tym wiedział, a równie silna magia w Camelocie nie zdarzało się często. Nic zresztą zaskakującego. Sam nekromanta swojego mistrza nie widział już parę lat i wiedział o nim tylko tyle, że żył. A raczej że jego dusza nadal trzymała się gdzieś na tym świecie, co w sumie równoznaczne nie było. Czułby, gdyby więź dusz, którą zawiązali wiele lat temu, rozerwała się, ale to wcale nie znaczyło niczego dobrego. W najgorszym wypadku mógł nawet tkwić w postaci zjawy. O innych czarownikach wiedział nawet mniej – najwyższe władze Camelotu dbały o wyplenienie każdego przejawu magii i doskonale im to szło.
    Tym bardziej też sprawa zbadania tej energii, czymkolwiek by nie była, zdawała się niesamowicie nagląca. Aura magiczna mogła zniknąć z jakiegokolwiek powodu w każdej chwili, a wtedy Eraziel nie wybaczyłby sobie zignorowania jej. Wybrał się więc w głąb lasu, mając nadzieję, że katakumby zostawia w dobrych rękach i że wieśniakom nie strzeli akurat do głowy szturm. Trochę dlatego, że martwił się o swoje ziemie, a trochę dlatego, że wiedział, co Vera potrafi. I nie było to nic przyjemnego.
    Wziął ze sobą, poza kosturem, szkielet. Jego torba, choć mogła wyglądać na podróżną, nie zawierała w sobie nic prócz rzeczonego szkieletu i bukłaka. Jakkolwiek dziwne by to nie było, zawsze wolał mieć możliwość ożywienia chociaż jednego stworzenia, czy to w roli przedniej linii natarcia, czy zwykłego odwrócenia uwagi. Tym bardziej, że kiedy skupiał całą swoją moc na jednym wskrzeszeńcu, stawał się on wcale silny. Poprawił miecz przy pasie, z którego ledwo umiał korzystać, ale lepiej zawsze mieć czym się bronić. Ewentualnie mógł nim uzbroić wskrzeszeńca, co zdarzało mu się parę razy. Nie żeby taki żołnierzyk był w stanie pokonać jakiegokolwiek wprawnego wojownika, ale dawał więcej czasu. Na wycofanie się, ale i rzucenie zaklęcia, na które w innym wypadku nie byłoby czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego kostur drżał intensywnie, w miarę jak szedł, co było o tyle martwiące, że nie był przecież kosturem ściśle magicznym, a jedynie nabuzowanym katalizowaną magią, która przepływała przez niego za każdym razem, gdy Eraziel go używał. Nie powinien więc reagować na moc aż tak, a przynajmniej nigdy się to nekromancie nie zdarzyło. W miarę jak się zbliżał, jego ciało również zaczynało reagować dziwnie. Czuł lekkie drżenie, które dotykało każdego fragmentu jego ciała, wirowanie i nieustanny szum w głowie. Coś podpowiadało mu, że idzie w oko cyklonu, ale nie zamierzał zrezygnować, stanowczo zbyt zainteresowany zjawiskiem. Choć teraz miał też wrażenie, że niepotrzebnie martwił się, że coś z owym zjawiskiem się stanie. Wpadł w swoisty stupor, wiedziony do źródła dziwną, niezidentyfikowaną siłą.
      Następnym, co pamiętał, był jasny blask i magia, rozpierająca go całego od środka w sposób równie przyjemny, co przerażająco potężny. Potem stał tylko w miejscu całkowicie nowym, raczej niepodobnym do tego, w którym wybuch światła nastąpił, choć to też nie było pewne, mając na uwadze stan otępienia, w jaki wtedy wpadł. Rozejrzał się. Znajdował się w jakiejś wielkiej jaskini. Westchnął cicho, nadal czując ogarniającą ją magię. Nie czuł już jednak jej źródła, ku swojemu szczeremu niezadowoleniu. W tamtej chwili czuł, że może naprawdę wiele. Osłabienie, które napadło go w pierwszej chwili, zaraz ustąpiło miejsca niesamowitej sile.
      Nagle coś sobie uświadomił. Torbę miał może przewieszoną przez ramię, niemal nietkniętą, ale kosturu nie widział. Chwilę zajęło mu znalezienie go wśród stert kamieni. Leżał dziwnie daleko. Jeszcze zanim Eraziel wziął go do ręki, poczuł płynącą z niego skatalizowaną magię. Tym razem pierwszy zadziałał rozsądek, mężczyzna więc powoli wyciągnął ku niemu dłoń i od razu poczuł siłę, która się w nim zgromadziła. Poczuł jednak też, że nie jest to siła, którą on jest w stanie opanować, w samozachowawczym odruchu skierował więc tylko kostur na ścianę jaskini, w ostatniej chwili, by zobaczyć wielką falę energii, która zaraz z niego wypłynęła, z donośnym hukiem niosąc się po jaskini.

      Usuń
  26. [Nie ma sprawy! To ja przepraszam za swój referat :x Już się trochę poprawiam!]
    Znów ogarnęła go fala euforycznej energii, ot, zwykły magiczny powidok. Skupił się na moment na ustabilizowaniu swojego stanu i nie poczuł szybko zbliżającej się do niego esencji życiowej. Zwrócił na nią uwagę dopiero gdy była kilka metrów od niego – czyli wtedy, kiedy usłyszał kroki na skałach. Podniósł wzrok natychmiast, trzymając kostur w gotowości, nie przyjmując jednak ofensywnej w żaden sposób pozycji – chciał po prostu mieć artefakt w pogotowiu. Spojrzał na osobę, która się stamtąd wyłoniła. Młody chłopak, który wydawał się nieco rozczarowany. Nim? Eraziel nie miał pojęcia, jak wiele tamten wie, uśmiechnął się więc chłodno, z wyższością. Musiał grać gdzieś po środku; ani nie zniechęcić do siebie nadmiernie współrozmówcy, ani nie wydawać się zbyt dobrym i otwartym. W końcu mogło się okazać, że skorzysta jeszcze na wywoływanym z reguły przez jego profesję strachu.
    – Rozglądam się – odparł tylko.
    Mógł w sumie powiedzieć, że się zgubił, ale straciłby wiele na ewentualnym efekcie przerażenia, a tego nie chciał. Było duże prawdopodobieństwo, że usłyszy po prostu parę nazw, które nic mu nie powiedzą, w końcu prawie na pewno Eraziel nie był już w Camelocie. Ale w razie czego wolał nie ujawniać się ze swoją magią. Nawet jego kostur przystosowany był już do ukrywania się – ten niesamowicie potężny artefakt wyglądał wybitnie niepokaźnie, przypominał raczej zdobioną laskę, której inteligentni nigdy się nie czepiali. A biedota czarownikiem nazywała go, już widząc go z księgą, nie starał się więc nawet o pozory. Jednak chłopak, stojący teraz przed nim, wydawał się być wcale rozsądny. Cóż, albo raczej jego uzbrojenie wskazywało na to, że musi mieć jakiekolwiek fundusze. W końcu takie rzeczy ceniono wszędzie. Nie żeby Eraziel się na tym znał. W końcu o tym, że jego miecz również wykonany był pierwszorzędnie wiedział tylko dlatego, że Vera dała mu go po wyssanym do cna rycerzu saksońskim. Więc tak naprawdę wcale tego nie wiedział, zakładał tylko, że rycerstwo używało pierwszorzędnych broni.
    – A ty? – mruknął tylko, badając spojrzeniem jego reakcję. Ciekawił go ten chłopak, choć bardziej chyba interesowało go, gdzie on właściwie w ogóle trafił. Ale o to spytać nie mógł. Albo raczej zdecydowanie nie chciał, bo i nie chciał dawać dzieciakowi takiej przewagi nad sobą – kto wie, jakby ją wykorzystał. Eraziel patrzył na niego uważnie, lustrując go wzrokiem. Esencja życia tańczyła w chłopaku, nieco zaczarowując nekromantę. Nie przywykł do niej, a zawsze kusiła, by nieco z niej zaczerpnąć, nawet mimo faktu, że mężczyzna już dawno nauczył się ją kontrolować. Może nie dał się zwodzić pokusom, ale zdecydowanie doceniał jej ciepło i wesołe iskierki.

    OdpowiedzUsuń
  27. [Myślę, że łatwiej byłoby wymyślić wątek z Aithanem, tylko niestety problem jest taki, że nie do końca mam pomysł, który wychodziłby poza przypadkowe spotkanie. Ale jeśli coś podrzucisz, to chętnie zacznę :) ]

    OdpowiedzUsuń
  28. Na pierwsze słowa chłopaka uśmiechnął się tylko mimowolnie, tym razem już wyłącznie z rozbawieniem, bez uprzedniej wyniosłości. Kojarzyło mu się to, co prawda, z herosami, którzy od czasu do czasu deklarowali zdobycie jego katakumb, i choć co niektórym rzeczywiście zdarzało się naprawdę paskudnie przerzedzić szeregi jego nieumarłych, to zawsze udawało mu się odeprzeć dumne ataki. Tym razem jednak nie miał labiryntu katakumb, znanych dokładnie tylko jemu, ani małej armii nieumarłych na swe rozkazy. A mimo to nie czuł się wybitnie zagrożony. Choć to miało raczej związek z tym, że jeśliby chciał go zaatakować i rozpoznałby to już po kosturze, to już by to zrobił, a jeśli nie, nic nie wskazywało na to, żeby nagle miało go oświecić.
    – Sam nie wiem – odparł nekromanta, starając się nie brzmieć lekceważąco. Wyglądało na to, że mógł nieco spuścić z tonu, choć cała sytuacja nieco go bawiła, nawet jeśli on sam nie byłby w stanie powiedzieć, dlaczego. – Za przygodami? – rzucił jeszcze, uśmiechając się odrobinę i wędrując za spojrzeniem chłopaka.
    Nagle zrozumiał, dlaczego w jaskini mimo wszystko było dosyć jasno. Choć jemu mrok nie przeszkadzał – wręcz przeciwnie, przywykł do niego wieki temu – zdecydowanie dostrzegał w okolice jakiś blask, ale nie pomyślał wcześniej, by sprawdzić, co dokładnie go rzuca. Teraz zdawało mu się to, zresztą, nieco dziwnym, ale zaraz przypomniał sobie, że w pierwszej chwili miał przecież ważniejsze rzeczy na głowie. Inna sprawa, że te kamienie zainteresowały go niezmiernie – w Camelocie nie sposób było szukać niczego podobnego, przyjrzał się im więc uważniej. Co ciekawe, nie były nawet magiczne. Eraziela ciekawiło, jak w taki sposób działają, utkwił więc w nich wzrok na długą, długą chwilę, ale nie dostrzegł niczego, co mogłoby mu chociaż podpowiedzieć. Żałował, że nie miał przy sobie żadnego papieru, bo kiedy by wrócił do siebie, na pewno mógłby przyjrzeć się temu uważniej. Chyba że miałby kawałek tej skały…
    Słowa chłopaka wyrwały go nieco z jego rzeczywistości pełnej przemyśleń całkowicie już od niego odrębnych, jednak bardzo trafnie przypomniały mu w ogóle o jego istnieniu. Nekromanta skupił się na nim i podszedł parę kroków w jego stronę. Zanim w ogóle zobaczył, o co chodziło chłopakowi, wyraźnie to poczuł. Przeniknęła go magia, dziwna, chłodna. Dziwacznie przeszywająca. Całkowicie różna od tej w Camelocie. Wtedy skupił się na magii jako takiej i przeżył niemiłe zaskoczenie. Miała inną naturę niż ta, z której tyle czasu uczył się korzystać. Oczywiście, nadal była magią i był w stanie z niej zaczerpnąć, ale musiał się do niej nieco dostroić.
    Nie żeby w tamtej chwili był na to czas.
    Poszukał spojrzeniem tego, co wzbudziło w nim tą reakcję. Nietrudno było znaleźć wyryty najwidoczniej w ścianie symbol, tak mu przecież znany. Ale nie zamierzał się z tym zanadto zdradzać. Cmoknął tylko i rzucił:
    – A jakiej pomocy oczekujesz?

    OdpowiedzUsuń
  29. Wiesz co, takie zwykłe wpadnięcie na siebie może nam nie wyjść, bo nie starczy "pary" na pociągnięcie historii dalej. Znaczy, nasze postaci nie będą miały żadnego powodu, żeby dalej ze sobą przebywać, albo coś zrobić, więc boję się, że wątek by nam się szybko rozsypał. Ale jeśli chodzi o wątek w Eo, to spokojnie można zrobić tak, jak mówisz - żeby Aithan się tam przypadkiem dostał i usłyszał same straszne rzeczy o Shaikanach. Dla Brayddrina nie będzie problemem, żeby wrócić na pewien czas do Eo, więc jeśli ten świat Ci się podoba, to super :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Szczerze powiedziawszy, to wyjeżdżam jutro na jakieś dwa tygodnie, także jeśli możesz zacząć, to byłabym wdzięczna. Wydaje mi się też, że jednak byłoby lepiej nakreślić sytuację najpierw z perspektywy Aithana, a Brayddrin na to zareaguje.

    OdpowiedzUsuń
  31. Brayddrin nie przepadał za przebywaniem w Eo. Zbyt dobrze znał już ten świat, by nie zaczął go już nużyć. Tamtego dnia wracał na Żelazne Pola z wizyty w Dragh'Lur, fortecy mrocznych elfów. Ich społeczeństwo na poły go fascynowało, a na poły odrzucało. Z jednej strony mroczne elfy były rasą opierającą całą swą cywilizację na niewolniczej pracy niższych istot, Skergów, z drugiej zaś wszelkie przejawy braku dbałości o niewolników i okrucieństwa wobec nich były surowo karane. Sami Skergowie byli wytrzymali fizycznie, ale nie mieli w sobie za grosz woli walki i pragnienia wolności, więc Brayddrin szczerze wątpił, czy poradziliby sobie bez panów, którzy mówiliby im, co mają robić. Jeśli chodzi o jego własnego ducha, to pewnie prędzej zginąłby, niż zgiął kark przed kimkolwiek innym, niż Patriarcha Ur, ale taka już była jego shaikańska natura.
    Droga przed nim była dość pusta, nie licząc pojedynczego wędrowca, który ewidentnie zmierzał w tym samym kierunku. Prędkość ich marszu była podobna, więc Brayddrin postanowił pozdrowić nieznajomego. Może szczęście się do niego uśmiechnie i człowiek ten okaże się na tyle uprzejmy, by dotrzymać mu towarzystwa luźną rozmową przez resztę ich wspólnej podróży?

    OdpowiedzUsuń
  32. Brayddrin przekrzywił lekko głowę na pytanie nieznajomego.
    - Tak, można powiedzieć, że jestem stąd. Nazywam się Brayddrin i zmierzam na Żelazne Pola - odpowiedział w końcu dochodząc do wniosku, że nie ma nic złego w tym, by po prostu odpowiedzieć człowiekowi na pytanie zgodnie z prawdą.
    - Wracam z Dragh'Lur. Byłeś tam kiedyś, panie? To podłe miejsce, chociaż ma w sobie pewien urok. Ale męczy na dłuższą metę, więc cieszę się, że wracam już do domu. Wiele bym dał za to, żeby portale lepiej działały. Kiedyś wyspy były o wiele lepiej skomunikowane i podróże tyle nie zajmowały, ale teraz, kiedy z każdym rokiem rozlatują się kolejne portale, trzeba nadkładać mnóstwo drogi, żeby się gdziekolwiek dostać.

    OdpowiedzUsuń
  33. [Chyba pora coś zacząć coś nowego, bo już nie pamiętam co się działo w naszym wątku :D]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Dzięki za powitanie xD Ty wybierz z kim chcesz i gdzie chcesz wątek :)]

    OdpowiedzUsuń