sobota, 11 kwietnia 2015

"But who do you fight for? How hard must you fight...? That's the true measure of what human life is worth."

- Chciałeś być lojalny wobec mnie tak? Niewdzięczny wszarzu... Ty to nazywasz lojalnością!? Pierworodny opuszcza ojca, depcze dziedzictwo... Co z ciebie za syn, Galvain!?
- Nie nadaje się do tej pracy ojcze. Nie chce być garbarzem... Chce zostać wojownikiem, brać udział w wojnach i odkrywać nowe światy.
- Ty!? Ty gnido. Wylewaliśmy z matką krew, pot i łzy byś nauczył się rzemiosła, a później przejął po mnie schedę. Ty jednak wolisz uciec... Zawiodłeś mnie. Nie chce cię więcej widzieć na oczy. Wynocha! Nie masz tu po co wracać. Nie jesteś moim synem, nigdy takiego nie miałem...


Galvain
❊ 33 lata ❊ Faria ❊
❊ Najemnik w Bractwie Irbisów oraz garbarz w Marmawerd ❊


muzyka


     To była ostatnia rozmowa dorastającego chłopaka i ojca, miejskiego grabarza w Varnas. Ojciec odrobinę narwany, lecz dobry w swym fachu, wychowywał syna twardą ręką. Był jednak gotów oddać mu cały swój zakład i pobłogosławić jego wysiłki, jeśli ten... Nie zdradziłby go w tak podły sposób.
Historia Galvaina tak naprawdę rozpoczęła się od tego momentu... Dlaczego? Gdyż mógł w końcu zacząć żyć "swoim życiem", jakkolwiek trudne się ono nie stawało.

    Galvaina zawsze ciągnęło do wojaczki o wiele bardziej niż do garbarstwa. Marzył o przygodach w dalekich światach, walce u boku innych wojaków czy nawet zostaniu walecznym najemnikiem, którego wszyscy się boją. Wraz z dzieciakami z sąsiedztwa często wymykał się na zabawy drewnianymi mieczami i siłowanie się na polanach. Snuli oni opowieści o dziwach Orlego Lasu, potężnych władcach i wsłuchiwali się w historie o innych światach przekazywane z ust wędrowców. Wiedział jednak, że nie może to trwać wiecznie, że któregoś dnia ojciec upomni się o zapłatę za dach nad głową, jedzenie i ubranie na grzbiecie swojego syna. W wieku 16 lat Galvain postanowił zerwać z byciem dzieckiem i podjąć pierwszą w swoim życiu, męską decyzje...
    Ojciec wyrzucił narwanego młodziaka z domu, a ten zaczął tułać się po kraju. Całe szczęście matka wspomogła go, nim Galvain opuścił Varnas. Szukał on kogoś, kto mógłby go przyjąć choćby na giermka. W gruncie rzeczy jednak coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nie wie, gdzie zacząć swoją "przygodę". Był zagubiony, czasem żałując swojej decyzji. Ot w gorącej wodzie kąpany! Galvain uczył się innego smaku życia niż tego nasączonego korą dębową. Walczył jednak o każdy dzień i przez 4 lata najmował się do prac do których ręki nie przyłożyłby nawet najgorszy najemnik. To właśnie jednak z tych spraw sprowadziła mu na głowę kłopoty. Można było jednak powiedzieć, że Galvain dostał to na co zasłużył.


     8 lat później.

    W wielkiej sali ceremonialnej zamku w Elay Galvain został mianowany na oficjalnego członka Zakonu Irbisów.
     Ogrom morderczej pracy, lata wyrzeczeń i samozaparcia oraz wsparcie opiekuna, który kiedyś uratował mu życie - wszystko to doprowadziło mężczyznę do tej chwili. Mógł poczuć się dumny z samego siebie i pozycji jaką udało mu się osiągnąć.
    Widział jak patrzył na niego Ferisal, jego mistrz i niemalże drugi ojciec. Nikt w Bractwie nie wiedział dlaczego ten mężny wojownik wziął pod skrzydła sierotę pokroju Galvaina i postanowił szkolić go ze wszystkich swoich sił, wspierając w pierwszych, nie zawsze godnych, misjach. Nie odwrócił się od niego nawet wtedy, gdy na jaw wyszła pogłębiająca się wada wzroku Galvaina, powodująca niemalże całkowitą ślepotę. Ferisal wzruszył wtedy tylko ramionami i zmienił cel treningów, starając się wyostrzać inne zmysły przyszłego wojownika. Teraz mógł być dumny i z siebie i z niego.
    Wzniosła chwila szybko przerodziła się w znoje codzienności i mgliste wspomnienia kolejnych zadań zlecanych przez Argsala. Galvain kluczył w motywach własnego władcy, będąc równie niedoinformowanym co jego "bracia i siostry". Przyjmował jednak każdą, nawet najokropniejszą misję będąc lojalnym wobec Bractwa - coś czego nauczył go Ferisal.

    Ostatnia z nich zaprowadziła go do Marmawerd, gdzie nakazano mu ukryć się wśród społeczności stolicy. Galvain wykorzystał to, o czym chciałby najchętniej zapomnieć - umiejętnościach przekazanych mu przez ojca w Varnas. Przy drobnej pomocy Bractwa został jednym z wielu garbarzy Marmawerd, zwykłym mężczyzną mieszkającym w stolicy i starającym się wiązać koniec z końcem, czasem bawiącym w pobliskich gospodach. Czekającym na dalsze rozkazy Argasala.


    Galvain to mężczyzna o otwartym i bystrym umyśle. Wykazuje pełen profesjonalizm jeśli chodzi o misje zlecane przez Bractwo, pomimo pogarszającego się z dnia na dzień wzroku. Całym sobą oddany jest Bractwu Irbisów, które stało się jego przystanią w szalejącym świecie i czymś, dzięki czemu mógł w końcu spełnić swoje dziecięce marzenia.
    Wojownik niektórym może wydawać się człowiekiem oschłym i tajemniczym. Mieszkańcy Marmawerd, nieznajomieni z nim bliżej, twierdzą, że jest niemową, a to wszystko ze względu na jego, pozornie milczącą, naturę. Nie należy jednak dać się zwieść - prawda jest taka, że Galvain lubi rozmawiać z ciekawymi i interesującymi osobami. Odzywa się wtedy jego drobinę prześmiewcza strona, zgrabnie oceniająca rzeczywistość.
    Mężczyzna jest odważnym bojownikiem, jednak i on może się złamać. Ma swoje fobie i upiory skryte głęboko w sercu. Wykazuje słabość do fajkowego ziela, którego zapachem jest przesiąknięty tak mocno jak mieszankami ziołowymi używanymi do preparowania skór.


[Witam w końcu i serdecznie z moim mężczyzną :) Zapraszam do wątków i niech nam się dobrze pisze!
W tytule Phoenix Wright, w wizerunku Farkas (Skyrim)]

15 komentarzy:

  1. [by pusto nie było, wpadłam się przywitać, acz bez weny ostatnio ;/]

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  2. [ja ostatnio żadnych nie mam ;/
    cóż możemy ich spotkać, ale może nie od razu tylko po krótszym czasie? no nie wiem jakieś 2-3 tyg po
    Nieprzyjemny czyli co? złodziej i tego typu sprawy?]

    Eva.

    OdpowiedzUsuń
  3. [nie no rozwalasz mnie teraz xD *myśli* a takie tam chodza? xD
    nio dobrze... moge cie wykorzystac do zaczecia? *duze oczka*]

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  4. [W takim razie ja też chcę się przywitać z Tobą i Galvainem. Życzę dużo weny, a przynajmniej więcej niż ja jej mam ostatnimi czasy. I oczywiście jestem otwarta na ewentualne wątki.]

    Elisha

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam i o wątek nawet nie pytam, bo i po co :D Wiadomo, że musi być. Fajny ten Galvain i jego historia, choć jak zaczęłam czytać dialog, to pomyślałam, że jakiś niezły z niego musi być zbir, a tu chyba taki nienajgorszy z niego człek :D Dziś nie mam już głowy do odpisów i rzucania pomysłami jak zaczynania, ale jakby Ciebie naszło, to się nie krępuj. Ja tam się zgadzam na wszystko ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dobra, wpadłam na pewien pomysł. Może by tak Adain przeszkodziła mu nieświadomie w jakiejś misji? Np. Gdzieś by się wybierali w długą podróż i przyszedłby czas wymiany konina dalszą drogę, a zostałby tylko jeden. W dodatku mogliby zmierzać do tego samego miasta czy wioski i mogłoby wyjść, że i do tego samego człowieka :) Co o tym myślisz?]

      Usuń
  6. Była w drodze juz od paru dni. Moze jazda w nocy nie byla zbyt dobrym pomysłem, no ale zawsze wolala te pore niz dzien. Nie jechała w strone wyznaczonego kursu, tylko prosto przed siebie. Mimo odczuwanego zmeczenia i trudów podrozy, cieszyła sie z "wycieczki" i wyrwania sie ze zlotej klatki. Acz "skutki" tej wolnosci zaczela odczuwac juz w pierwszej wiosce, gdy zauwazyła jej "stan". A niby Faria, która jej obrazował ambasador przedstawiala sie inaczej. No ta czesc przeczy jej wyobrazeniom.
    Westchnęła ciezko zatrzymujac konia przy rozwalajacej sie. Była juz trochę zmeczona, wiec nie robilo to juz dla niej znaczenia. Okolica wydawała sie wyludniona, jak to bylo w lesie. Wokol slyszała tylko sowy i takie tam. żadnych ludzi. Nic specjalnego. Evie jednak wystarczalo, co bylo dziwne, gdyz nie byla przezwyczajona do takiego odludzia. Jednakze i do tego przywyknie.
    Kiedys.
    Teraz zas zdjela proste siodlo z konia. Kawalek sznura posluzyl jej do opasania szyi a gdy to juz zrobila puscila luzem. Sama zas zajela sie rozpalaniem ogniska, ale nie zbyt jej to szlo. Po kilku probach dala sobie spokoj acz bylo zimno. No nic. Chyba uda jej sie wytrzymac do ranka?!
    Na wszelki wypadek nalozyla na siebie wszystko co miala i skubała i przezuwała wysuszony kawalek miesa. Musiała jesc i jednoczesnie racjonowac żywność a byla teraz ciagle glodna, która sie juz konczyła a nie wiedziała kiedy natrafi na jakas wioskę. Oby jak najszybciej, gdyz zostalo niewiele tak jak kiesy.
    Poprawiła plaszcz i starala sie jakos dobrze ulozyc przy konarze sosny. Wiercila sie jednak bo jakis korzen ciagle jej uwieral. W koncu jednak udalo jej sie zasnac jednakze nie za dlugo. W sumie nie wiedziała co ja obudzila. Czy halas czy tez odór alkoholu pochylonego nad nia mezczyzny.
    - no prosze, kogoz my tu mamy panowie - zaczał brunet wykrzywiajac usta w szczerbatym usmiechu.
    - no masz farta i szczescie brachu.
    Wzdrygnela sie ze wstretem i probowała sie odsunac, ale zagrodził jej droge.
    - a panience dokads sie spieszy?
    - puszczaj mnie!
    - bo co?
    - zaczne krzyczec!
    Zarechotał jak po uslyszeniu dobrego dowcipu.
    - a krzycz do woli. Na tym odludzi i tak cie nie uslyszy.
    Scisnal jej ramie dosyc bolesnie i postawil do pionu niezbyt delikatnie. Starała sie nie krzywic.
    - puszczaj mnie. Nie mam nic wartosciowego! Puszczaj mnie!
    - Taka ładna a sie rzuca - zachuchotał blondynek - jak bedziesz grzeczna nic ci sie nie stanie. - otaksowal ja spojrzeniem - no chyba na zyczenie - dodał usmiechajac sie szerzej. Do glowy przychodzily rozne obrazy.

    Eva.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :) . Dzięki za przywitanie i ok. To Ty może zaczniesz? jeśli chcesz.

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Oh tak, tak, tak :) Ja się zgadzam jednak nie wiem jak mieliby się spotkać. Może Rosset zostanie przywołana do bractwa jako nowy najemnij i będzie pomagała w jakiejś misji Galvain'a]

    Rosset

    OdpowiedzUsuń
  9. [aktualna sytuacja Galvaina jest taka, na jakiej stanęło w głównym poście, w sensie otwierającym? Czy gdzie należy szukać punktu zaczepienia?]

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Oh, ładne. Bo to moje imię :) *Sarkazm*
    Podobają mi sie twoje pomysły. I tak Caroline pracuje też tam.
    Jak chcesz to zacznij z tym drugim pomysłem ]
    ~Caroline

    OdpowiedzUsuń
  11. [Zgodnie z ustaleniami - wydarzenia tutaj dzieją się przed dotarciem Galvaina do Marmawerd, podczas jego drogi w tę misję.]

    Naethir odetchnął z ulgą, gdy ujrzał trakt. Przez wiele godzin błąkał się wraz ze swym wierzchowcem, kręcąc spirale, by znaleźć wyjście z tajemniczej puszczy. Nie mógł bowiem trafić nawet w miejsce, w którym wszedł do lasu, jakby przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Momentami mężczyznę ogarniał strach, że jednak brak Pyłu oznaczał obecność jakiejś demonicznej istoty, a niekończąca się knieja była iluzją. Różne podejrzenia przychodziły mu do głowy, wszystkie jednak były mroczne i pogmatwane. Teraz jednak cieszył się jak małe dziecko, widząc pierwszą oznakę jakiejś cywilizacji po tak długim czasie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że coś jednak jest nie tak. Gościniec był zbyt zadbany, a otoczenie zbyt łagodne i przyjazne, jak na Rogate Równiny. Musiał być gdzie indziej. W jakiś sposób znalazł się w tajemniczej krainie, która nie miała prawa mieścić się w granicach Ge'Punikh i nie wyglądało na to, by było to któreś ze znanych mu miejsc na świecie. Powoli pojawiające się nad horyzontem słońce pozwoliło mu odzyskać poczucie kierunku i oświetliło okolicę. Wycieńczony Naethir zsiadł z konia i oparł się o jedno z drzew, również rumakowi pozwalając odetchnąć i położyć się na jakiś czas. Nie mógł porządnie zasnąć, przez nerwy budził się regularnie, obserwując, jak słońce zajmuje coraz wyższą pozycję na nieboskłonie. Mijali go podróżnicy, jednak nie zwracał na nich uwagi. W końcu nie mógł już dłużej leżeć przy pniu dębu. Niepokój sam w sobie stawiał go na nogi. Podniósł się i rozejrzał. Jak na złość, akurat teraz nie było wokół nikogo, kogo mógłby spytać o drogę, poza jednym dziwnym mężczyzną, którego w innych okolicznościach wolałby nie zaczepiać. Zmierzał wzdłuż traktu nieśpiesznie, gdy posłaniec dostrzegał coraz więcej szczegółów jego aparycji. Był nadzwyczaj muskularny, wyglądał na nieokrzesanego, trochę jak Ge'Punijski barbarzyńca. Miał na ciele pancerz, na plecach miecz i kołczan. Wokół jego oczu malowało się dziwne przebarwienie, wyglądające jak okrutnie wypalone blizny.

    Naethir dosiadł konia i ruszył z wolna w kierunku nieznajomego. W końcu spojrzał mu w twarz, starając się niczym go nie sprowokować.
    - Dzień dobry, przepraszam, że zawracam głowę - rzekł spokojnie. - Przysnąłem w siodle i koń wyprowadził mnie gdzieś w pole, nie do końca wiem gdzie jestem. Mogę prosić o jakieś wskazówki?

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzień mijał Caroline bardzo mozolnie. Musiała porządkować materiały, w oczekiwaniu na dostawę skór.
    Przez zasunięte zasłony, do pokoju wpadały pojedyncze strugi światła, padające prosto na czerwony, obity aksamitem fotel. Kobieta podniosła do swych oczu jedną z grubszych igieł, aby przez nieduży otwór przełożyć czarną nić.
    Czas płynął niebywale wolno, kiedy oczekiwało się czegoś, a ona znała to zbyt dobrze.
    Cisze panującą wokoło przebił głośny stukot, dobiegający zza drewnianych drzwi. Caroline śpiesznie pociągnęła za klamkę i wpuściła do środka mężczyznę, ciągnącego za sobą skóry. Kiedy ujrzała jego twarz, w jej pamięci drgnęła nić zdziwienia. Mogłaby się kłócić, że skądś znała garbarza.
    - Dzień dobry. - Powiedziała pogodnie. - Jaka tym razem zapłata? -
    Zamknęła drewniane, ciemne drzwi za nim. Podeszła do okna i odsunęła karmazynowe zasłony, pozwalając aby do pomieszczenia wpadło więcej promieni. Wskazała mężczyźnie miejsce, na jednym z niewysokich krzeseł, ze zdobionym oparciem.
    Podeszła do tobołu, który przytachał za sobą nieznajomy i przyjrzała się skórze. Tak, to bez wątpienia dobra jakość. Idealna na uszycie porządnych butów. Przejechała opuszkami palców po nowo nabytym towarze. Zbliżyła się do szafki, i zaczęła uparcie grzebać w jednej z szuflad.
    ~Caroline
    [Przepraszam, że tak długo czekałaś/eś (przepraszam za to < ) i za długość. Wyrobię się jeszcze. ]

    OdpowiedzUsuń
  13. Aithan wędrując w kierunku stolicy powoli dochodził do dolin Launeri, które jak powiadali inni były najpiękniejszymi na całej wyspie. Przyglądał się uważnie każdej niespotkanej dotąd istocie czy roślinie. Sama dolina nie była zamieszkiwana przez ludzi. Gdzieniegdzie tylko stała jakaś opustoszała, stara chata. Dróżka, ktorą szedł, prowadziła do lasu otaczającego doline. Aithan będąc już niedaleko tego lasu dostrzegł pomiędzy wysokimi drzewami małe błyszczące światełko, które powoli się przemieszczało. Zaciekawiony, poszedł w stronę światła, lecz kiedy Aithan się zbliżał światełko oddalało się od niego. Niepoddając się wciąż szedł w kierunku światła nie zważając na to w jakim kierunku idzie. Światło coraz bardziej się oddalało, więc zaczął biegnąć. Po pewnym momencie zauważył, że światełko zatrzymało się. Podbiegł do niego i przystaną. Przyglądał się jemu przez chwilę kiedy nagle rażące światło gwałtownie rozprzestrzeniło się. Zamknął oczy a kiedy po chwili je otworzył zauważył, że znalazł się w innym miejscu. Zobaczył tu inne drzewa i wyczuł inne powietrze, ktore go tu otacza. Zdezorientowany, przystanął na chwilę i przyglądał się uważnie za tym dziwnym światłem, które wcześniej gonił, lecz nigdzie go tu niewidział. Wyruszył w głąb lasu mając nadzieję, że znajdzie kogoś lub coś co mu pomoże. Zaczęło robić się ciemno, więc Aithan przysiadł pod dużym drzewem i próbował rozpalić ognisko swoją mocą. Po kilku nieudanych próbach zaczął zastanwiać sie o co chodzi, aż w końcu zrozumiał, że w tym dziwnym dla niego miejscu jego moc jest bezużyteczna. Zmęczony i pogrążony, w mroku i chłodzie lasu, położywszy się pod drzewem zasnął. Obudziły go czyjeś głosy. Kiedy otworzył oczy zobaczył nad sobą dwóch mężczyzn.
    - O co chodzi? Kim jesteście? - spytał.
    Oni nic nie odpowiedzieli tylko złapali go za ręce. Aithan próbował się bronić ale nie miał dużo sił i był bezradny bez swojej mocy. Napastnicy związali mu ręce, zawiązali na oczy opaskę i zaczęli gdzieś prowadzić.
    - Wypuśćcie mnie! - krzykną.
    Prowadzili go z godzinę przez las a potem poczuł jak stąpa po kamieniu a zdaleka dobiegają gwary. Domyślił się, że zbliżają się do jakiegoś miasta. Nagle z okolic dobiegł groźny ryk. Rozmowy zamilkły a miasto jakby zamarło. Straszny ryk dobiegł jescze raz tylko tym razem z bliska. Bandyci zaczęli coś ze sobą rozmawiać a potem puścili go i uciekli. Aithan był nadal związany i nie wiedział co robić. Stał bezradny na obrzeżach miasta...

    OdpowiedzUsuń