piątek, 14 lipca 2017

Bo on serce miał z kamienia, lecz z kamienia szlachetnego.


Spalmy go, szepnęła.
Zabije nas, odparł on cicho.
Nawet się nie zbliżymy, zaraz dodał.
Ona drży.
Patrzy na wejście do katakumb.
On ją obejmuje.
Też kiedyś tam skończymy, ona szepcze.
On tylko kiwa głową.

Eraziel * Camelot * 29 lat
Gdzieś między życiem a śmiercią
Z wykształcenia nekromanta, z zainteresowania dzieciak.
Z natury wesoły, choć z zawodu chłodny.
Według mistrza dobry mag, według innych już potwór.
Duchową pomocą bezduszna wampirzyca

crop output image

[Cytat: Lisie Sprawy, gify z Diablo 3: Przebudzenie Nekromantów i z Totalnej Magii, pan to Richard Armitage; wampirzyca do adopcji
Witam cieplutko wszystkich, dawno nie robiłam porządnej karty, mam więc nadzieję, że długość nikomu nie przeszkadza, bo lubię minimalizm i poznawanie postaci w wątku :) Jeśli to problem, zmienię oczywiście.
Zapraszam wszystkich do wspólnych wątków! ^^]

25 komentarzy:

  1. [Witamy serdecznie na blogu i życzymy samej udanej zabawy, inspiracji oraz weny :) Niedługo zacznę wątkowanie, więc się mnie tu niebawem spodziewaj :) Wybierz tylko świat ;)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Też się witam i życzę udanej zabawy :) i do wątków zapraszam do Aithana lub Raethyna, do koloru do wyboru :p]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hejo :) Fajny ten pan, jak i wizerunek. Gif chyba z Robin Hooda :D Jeśli chcesz możesz zacząć, a jeśli nie to ja zacznę jutro, chyba że mnie jeszcze dziś najdzie jak odsapnę ;)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [To może Aithan bo on też jest magiem, więc by mieli wspólny temat? A co do świata to jest mi obojętnie i wspomnę jeszcze, że nie zbyt lubię zaczynać, więc jeśli Ty masz chęci to śmiało ^^]

    OdpowiedzUsuń
  5. [A on może być gdziekolwiek, w końcu jest poszukiwaczem przygód :D]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nie no, Camelot był wcześniej ustalony. Jeśli zechcesz to później możemy ich ewentualnie gdzieś przenieść ;) On był taki biedny w tym Robin Hoodzie i tak bezsensownie ukatrupił Marion... Ale aktor dobry :) I zaczynamy na balu, pamiętasz? :D]

    Po przejęciu tożsamości swojej krewnej zamieszkała u niej. Nie wyglądał jak dom bogaczki. Zuria najwidoczniej nie słynęła ze zbędnej rozrzutności i nie była kimś, kto lubił pławić się w luksusach. Maviel wiedziała, że musi uważać by z czymś nie przesadzić. Chciała jak najlepiej wcielić się w rolę Zurii, choć jej natura często brała górę. Tak było i tym razem. Kiedy dostarczono zaproszenie na królewski bal zamiast w ogóle je rozważyć od razu zaczęła szukać odpowiedniej sukni. Kilka razy miała okazję bywać na różnych balach podszywając się za różne osoby by móc przy okazji przygarnąć sobie to co innym zbywało. Nie miała problemów z okradaniem ludzi. Była jak Robin Hood. Rabowała bogatych i oddawała biednej, czyli sobie. Czasem nawet potrafiła się tym podzielić. Nie była do cna zła. Miała swój niepisany kodeks.
    Przed balem wynajęła powóz by z klasą dostać się do zamku, choć nie miała strasznie daleko. Mimo wszystko wyjście samej, obwieszonej drogocennymi kamieniami nie było zbyt bezpieczne. Do tego zabierała ze sobą niemalże wszędzie sowę, co mogło być trochę niewygodne, ale ptak potrafił być bardzo dyskretny. Kiedy wybrała już odpowiednią suknię i skończyła się przygotowywać wyruszyli w drogę. Powoli zaczynało się już ściemniać. Wiedziała, że dziś już nie wróci do domu. Takie bale potrafiły trwać nawet kilka dni. Maviel chciała jak najbardziej z niego skorzystać. W końcu nie codziennie trafia się na wspólną biesiadę z królem. Miała nadzieję, że nikt tam jej nie rozpozna, a plotki o chorowitej, młodej Zurii nie były tylko plotkami. Mimo odległego pokrewieństwa aż tak strasznie się od siebie nie różniły. Obie miały rude włosy, były w zbliżonym wieku i podobnej postury. Musiała tylko wytłumaczyć swoje cudowne ozdrowienie, gdyby ktoś zapytał. Nikt jednak nie powinien podważać tego, za kogo się podaje. W przeciwnym razie będzie musiała uciekać, na co też w razie czego była gotowa.
    Kiedy dotarli na miejsce powoli wysiadła z wozu korzystając z pomocnej dłoni witających przed zamkiem młodych rycerzy. Musiała przyznać, że było w nich coś urzekającego, ale musiała ruszać dalej. Wzięła ze sobą zasłoniętą płachtą klatkę z sową i ruszyła na dziedziniec. Czuła się trochę niezręcznie. Nikogo tu nie znała. Ustawiła się w kolejce przed wejściem, gdzie sprawdzano zaproszenia. Denerwowała się, ale potrafiła to dobrze ukryć rzucając we wszystkie strony uprzejme uśmiechy i zalotne spojrzenia jak miały to w zwyczaju takie damy. Gdy nadeszła jej kolej podała swoje zaproszenie sprawdzającemu. Ten zaraz zaczął się jej uważniej przyglądać.
    - Panienka Zuria Gwedrider? – spytał robiąc wielkie oczy ze zdziwienia. – W końcu mamy przyjemność panienkę poznać. – dodał zaraz rozładowując budujące się napięcie. Maviel odetchnęła z ulgą siląc się na najbardziej uroczy uśmiech jaki tylko mogła.
    - Rycerstwo jest panience wdzięczne za te wszystkie datki. – powiedział nisko się jej kłaniając. Maviel na to jedynie skromnie skinęła głową i ruszyła do przodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz wiedziała, że przez jakiś czas nie opędzi się od podziękowań za świętość Zurii, która zamiast pomóc swoim ubogim krewnym wolała wspomagać rycerzy, których pewnie ani razu nie miała okazji zobaczyć. Tak się i też stało. Była przyzwyczajona do wzbudzania zainteresowania, ale te bywało męczące. Opuściła więc salę balową i zaczęła spacerować po zamku, gdzie w ustronnym miejscu wypuściła sowę i ukryła klatkę.
      - Musisz wrócić na salę. – rzuciła Tillot, która przysiadła na jej ramieniu, jak miała to w zwyczaju. – Jeśli wywrzesz na nich dobre wrażenie może będziesz mogła tu zostać. My będziemy mogły tu zostać. – dodała lekko skrzeczącym głosem.
      - Masz rację. Życie na dworze może nie być takie złe. Przynajmniej mogłybyśmy spróbować. – stwierdziła. – Może nawet uda nam się kogoś znaleźć, kto byłby w stanie cię odczarować.
      - Nie chcę. Poza tym kto wie jakby to się dla mnie skończyło. Przyzwyczaiłam się już do bycia sową. To nie takie złe. Do tego dzięki temu stałam się nieśmiertelna. – odparła Tillot.
      - Niezły efekt uboczny zaklęcia. – zaśmiała się cicho, po czym usłyszała czyjeś zbliżające się kroki. Tillot natychmiast poderwała się do lotu by się gdzieś ukryć.

      Usuń
  7. Widząc jak nieznajomy zbliża się w jej stronę miała jedynie nadzieję, że nie będzie kolejnym rycerzem niosącym podziękowania za finansowe wsparcie. Już na samą myśl zaczynała ją boleć twarz od tych wszystkich uśmiechów. W zasadzie nawet nie wiedziała jaką osobą była jej kuzynka. Może wcale nie była taka miła, że do rany przyłóż? Jednak Maviel nie miała ochoty odgrywać też jakiejś jędzy z zadartym nosem. Już lepiej było być uprzejmą i skromną niewiastą.
    Ukłoniła się lekko na przywitanie, po czym dokładnie zmierzyła go wzrokiem. Nie wyglądał na rycerza, a przynajmniej nie miał jak reszta peleryny z królewskim herbem.
    - Interesująca, dlaczego? – spytała po chwili lekko marszcząc brwi. Doskonale wiedziała jak majątek może wpływać na spostrzeganie ludzi. Jeśli tylko wiedział o Zurii mógł być chociażby łowcą posagów. Sama nigdy nie posunęła się do czegoś takiego. Poza tym ślub to dość wiążące przedsięwzięcie, a ona lubiła niezależność. Do tego ludzie bywali zaborczy i nazbyt zazdrośni. Nie chciała skończyć ze sztyletem między łopatkami ani być traktowana jak czyjaś własność.
    - Zgubiłam się. – odparła w końcu rozglądając się po korytarzu. Nikogo oprócz nich nie było tu widać. Wiedziała, że Tillot skądś ich obserwowała i niemalże czuła jak woła do niej bezgłośnie, że powinna uważać.
    – Powinniśmy wracać na salę. – na chwilę przenosząc na niego wzrok. Nie wiedziała kim był, a pozostawanie tu z kimś sam na sam mogło wzbudzić niepotrzebne plotki. W końcu w zamku nie brakowało ciekawskich spojrzeń i jadowitych języków. A mimo wszystko rozważała to by tu zostać. Camelot był centrum wszelkich wydarzeń. Tu najszybciej docierały wiadomości i tu najwięcej się działo, a ona była z tych, których spokój szybko nudził.
    Po chwili zrobiło się głośniej, jakby drzwi od sali balowej zostały otwarte, a goście zaczęli wychodzić poza nią. Przez cały zamek niosła się wesoło przygrywana muzyka i głośne, radosne śmiechy zapewne po części upojonych doskonałymi trunkami, gości.

    [No to dobrze :) Teraz trochę krócej, wena mi ucieka :/]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Wybacz, że tak krótko i za mój nieudolny styl ;)]

    Aithan wstał wcześnie rano, uzupełnił swoją torbę o prowiant i jak najszybciej opuścił karczmę, w której tej nocy znalazł sobie nocleg. Jego plany nie mogły czekać, chciał jak najszybciej dotrzeć do miejsca, o którym tyle wczoraj słyszał ciekawych historii. Niezwykłe zjawiska powiadali, tajemnicze istoty i ukryte skarby. Zawsze, słysząc takie historie postanawiał zbadać dane miejsce. Często opowieści wielce mijały się z prawdą, lecz niekiedy było w nich przynajmniej ziarno prawdy. Miał nadzieje, że tym razem też tak będzie. Jaskinie, znajdujące się w Niskich Górach były całkiem niedaleko, więc szedł normalnym marszem. Dotarł do nich w samo południe i od razu zaczął wypatrywać się jakichś otworów w skałach. Gdy dostrzegł jeden, zaczął wspinać się w jego kierunku. Po jakimś czasie już miał do niego wchodzić, ale nagle jakby coś mocno wybuchło tak, że zatrzęsły się skały, a on prawie nie spadł. Trzymał się ledwo jedną ręką, która coraz bardziej się osuwała. Próbował podeprzeć się nogami, ale nic z tego. Nie mógł trafić na żadne wgłębienie. Zaklęcia też by nic nie pomogły, ponieważ do użycia magii ziemi potrzebował dwóch wolnych rąk. I już by spadał, gdyby nagle nie jedna myśl, przecież w swojej torbie miał sztylet, który mógłby wbić w ziemię między skałami, znajdującą się nad nim. Sięgnął wolną ręką, wygrzebał ostrze i z zamachem wbił nim w ziemię. Gdy sztylet był już solidnie umocowany, schwytał go drugą ręką, a potem podciągnął się jeszcze wyżej. Po krótkim czasie w końcu znalazł się na półce skalnej, przy której znajdowała się jaskinia. Wszedł do środka. Było tam wilgotno, nie rosły prawie żadne rośliny. Gdy wchodził głębiej, robiło się coraz bardziej ciemno. Wyczuwał dziwną aurę, ślady magii. Czyjąś obecność. Był lekko podekscytowany, że być może odkryje coś nowego. Wszedł w boczne odgałęzienie, które doprowadziło go do większej jamy, lecz gdy ujrzał w niej tajemniczego mężczyznę poczuł rozczarowanie. Nie był tu pierwszy, czego oczekiwał, a owy gość miał w dodatku przy sobie kostur, więc musiał być magiem.
    - Co tu robisz? - spytał się. W końcu istniała nadzieja, że mężczyzna jest w innych celach, albo pozwoli mu towarzyszyć w badaniu jaskini.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pewnie była jednym z nielicznych wyjątków, ale kolor włosów nigdy nie stanowił w jej życiu źródła problemów. Być może była to kwestia stron, z których pochodziła, a może i samego nazwiska, które liczyło się nawet jeśli jego właścicielom za dobrze się nie wiodło. W końcu byli z tych Gwedriderów, nawet jeśli stanowili przysłowiową piątą wodę po kisielu. W dodatku był w jej rodzinie jedną z najbardziej charakterystycznych, dziedziczonych cech. Czasem nazwano ich zamiast Gwedrider po prostu Ginger, a oni nie traktowali tego jako obrazy, a coś co ich wyróżniało. Nie każda różnica musiała być zła. Sama Maviel lubiła swoje włosy, to jak ogniście mieniły się w słońcu, dlatego nie czuła się skrępowana, gdy ktoś się im dłużej przyglądał.
    - Bardzo pan powierzchowny. – odparła z lekkim uśmiechem. Sama nie była inna. Też zwracała uwagę na wygląd. Każdy zwracał, choć przyjemna twarz nie gwarantowała równie przyjemnego usposobienia. Czuła się za to dość dziwnie, kiedy wpatrywał się w jej oczy jakby chciał ją przejrzeć na wylot. Peszył ją i sprawiał, że miała jednocześnie ochotę zostać jak i uciekać. Na jej wybawienie nadciągnął tłum, który porwał go do tańca. Ją również złapał w pasie jeden z rycerzy. Maviel doskonale odnajdowała się w roli tancerki, choć miała tendencję do przejmowania prowadzenia, zwłaszcza, kiedy jej partner sam do końca nie wiedział co robić. Na szczęście tym razem blondyn nie deptał jej po palcach. Po kilku wspólnie spędzonych minutach nadszedł czas na zmianę. Nieopodal nich kręcił się czarnowłosy nieznajomy z jakąś szlachcianką, która z impetem wpadła na blond rycerza, jednocześnie popychając Maviel w objęcia poprzedniego rozmówcy. Szlachcianka wyglądała na lekko upojoną alkoholem.
    - Znowu się spotykamy. – rzuciła na moment spoglądając mu w oczy, za którymi kryło się coś mrocznego. Na swoją zgubę ciągnęło ją do takiej tajemniczości.
    - Nie wiem nawet jak się pan nazywa i kim pan jest. – dodała po krótkiej chwili ponownie przenosząc na niego wzrok. Tym razem taniec nie był już taki łatwy. Rudowłosa postanowiła wziąć to w swoje ręce i zaczęła prowadzić.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jego imię nic jej nie mówiło. Oczywiście nie znała wszystkich. W zasadzie kojarzyła jedynie kilka wyżej ustawionych osób, z którymi wolałaby nie zadzierać. Jednak często podczas rozmów padało wiele imion, nawet Zurii, ale nie jego. Do tego dochodziło te dziwne zainteresowanie jej osobą. Nie wiedziała co o tym myśleć. Miała nadzieję, że w rozwiązaniu zagadki pomoże jej niemal wszystko i wszędzie widząca czy słysząca Tillot. W każdym bądź razie nie bała się go. Byli w miejscu publicznym, w otoczeniu chociażby rycerzy, którzy powinno dać się dla niej pokroić, co nawet się jej podobało. Bycie Zurią przynosiło jej jak na razie same korzyści. Kiedy spytał ją o godność nawet się nie zastanawiała, co odpowiedzieć.
    - Nazywam się Zuria Gwedrider. – odparła z lekkim uśmiechem. Powtarzała to już tyle razy, że niemalże sama w to czasem wierzyła. Nowa tożsamość powoli zaczynała zastępować jej własną. Ale kim była Maviel? W jej mniemaniu biedną oszustką, która nie ma nic w zaoferowaniu światu. Znała się na wielu rzeczach, ale jedynie pobieżnie. Nikt jej nie pomagał ani nie uczył. Zawsze musiała radzić sobie sama na swój własny sposób i póki działał nie zamierzała go zmieniać. Życie zmuszało ją do wielu rzeczy. A może tak to sobie tylko tłumaczyła? Może i były inne sposoby, ścieżki, którymi mogła podążyć, ale wybrała tą, którą znała. Jeden niezbyt stateczny, choć najstateczniejszy sposób.
    Podczas tańca poczuła, że jego ciało jest nieco chłodniejsze mimo panującego upału. Z jednej strony przyjemnie i odświeżająco było się przy nim znajdować, a z drugiej trochę nieswojo. Spojrzała na niego z nieznaczną obawą.
    - Proszę mi wybaczyć, że to mówię, ale jest pan lodowaty. – powiedziała znacznie ciszej z wahaniem w głosie. Nie chciała być nieuprzejma czy nietaktowna, ale w końcu mógł być chociażby chory czy też mógł się gorzej czuć. Może ich znajomość była dość krótka, ale martwiła się o niego. Mimo tej całej podstępnej natury była dość empatyczną osobą.
    - Może powinien pan się gdzieś ogrzać? – zaproponowała nieśmiało. – W sali obok jest kominek. Niektórzy goście grają tam w karty. – dodała pośpiesznie wyjaśniając i zaprzestając tańca. Utwór z resztą dobiegł końca, a ona miała już dosyć, choć to był dopiero początek balu. Maviel nie lubiła tłoku, tego jak coraz to ktoś na nią wpadał przepraszając bądź też nie. Musiała zaczerpnąć powietrza.
    - Chciałby się tam pan udać? – spytała spoglądając mu w oczy.

    [Wybacz, że tak późno. Miałam pogrzeb w rodzinie.]

    OdpowiedzUsuń
  11. Poczuła się nieco niezręcznie, kiedy złapał ją za dłoń i prowadził do drugiego pomieszczenia. To nie było typowe, tym bardziej w tak publicznym miejscu, jednak nikt nie zwrócił na nich uwagi. Sama Maviel też nie zareagowała. Pozwoliła mu na to. Do jej twarzy napłynęła fala ciepła. Miała nadzieję, że zaraz kolor jej twarzy wróci do normy. Nie była przyzwyczajona do takich może i błahych rzeczy.
    Odetchnęła z ulgą kiedy znaleźli się już w drugiej sali. Może nie było tu ciszej, ale przynajmniej nikt się cały czas nie kręcił po wnętrzu. Do tego lubiła patrzeć jak inni grali. Aż ją korciło by do nich podejść i się przyłączyć. Miała żyłkę hazardzisty, choć sama tak naprawdę nigdy bezmyślnie nie ryzykowała. Doskonale wiedziała co robiła i jak robiła. Ryzykiem było tylko złapanie jej na gorącym uczynku, ale to nie zdarzało się za często.
    - Grywa pan w coś? – spytała przenosząc na niego wzrok, po czym ponownie zaczęła przyglądać się grającym. Nie przeszkadzały jej przekleństwa padające z ich ust. Przywykła do tego, choć sama nigdy tego nie praktykowała.
    W pewnym momencie podszedł do nich pewien wytwornie ubrany mężczyzna, który zaoferował jej ramię by poprowadzić ją do stołu, przy którym znajdowały się również kobiety.
    - Pozwolisz? – spytała z uśmiechem zerkając na Eraziela, po czym powoli ruszyli w stronę grających, gdzie emocje rozpierały graczy.
    - Oszust! – krzyknął jedne z mężczyzn siedzących przy stole. – Dokłada karty. Widziałem jak chowa karty w rękawie! – dodał łapiąc go za rękę którą zaczął szarpać, a z jego rękawa wypadły dwie karty. Zamkowa służba natychmiast złapała delikwenta z dwóch stron i wyprowadziła go na zewnątrz.
    - Pewnie trafi do lochu dopóki nie odda mu pieniędzy z procentem. – powiedział mężczyzna, który użyczył jej ramienia. – Szczerze mu współczuję, jeśli nie ma z czego oddać. Nie chciałbym być w jego skórze. Oszustwa są tu srogo karane. – dodał śmiejąc się pod nosem, po czym odsunął dla niej jedno z krzeseł przy stole. Maviel zasiadła przy nim niepewnie. To nie była podrzędna tawerna, z której w razie potrzeby dało się niepostrzeżenie ulotnić. Postanowiła jednak zaryzykować. W końcu teraz była Zurią – poczciwą, skromną dziewczyną, która nie byłaby zdolna by skrzywdzić choćby muchę, a co dopiero kogoś oszukać.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Może zagubiony Eraziel trafiłby do lasu, gdzie grasowałby Dybuk. Ukrywałaby się tam Sinan, która z Dybukiem nie chciałaby mieć do czynienia. Jakoś by się spotkali i zwróciliby na siebie uwagę potwora. Zaczęliby uciekać i reszta wyszłaby w praniu. Potwór ogólnie mógłby już zaczynać spożywać jakąś ofiarę. Może być? :)]

    OdpowiedzUsuń
  13. Maviel po krótkim namyśle przysiadła się do graczy. Musiała pamiętać o odgrywanej przez siebie roli, która może i nawet ułatwiała jej działanie. W końcu kto by mógł podejrzewać słodką, naiwną istotę o jakiekolwiek nieczyste zagrania? Kiedy rozdano karty od razu zauważyła, że część z nich była naznaczona. Musiała przyznać, że zrobiono to bardzo subtelnie i znała tylko jedną osobę, która robiła to w ten sposób. Szybko objęła wzrokiem towarzystwo przy stole. Na pierwszy rzut oka wszyscy byli jej obcy, ale kiedy przyjrzała się bardziej jednemu z nich rozpoznała w nim Dreisa. Dreis był bratem Drinny, z którą niegdyś się przyjaźniła. Rzadko go widywała do momentu, kiedy zaczęła grywać na poważnie. Na początku sądziła, że skubany jest w czepku urodzony, ale kiedy się zorientowała, że to tylko iluzja, za to świetna iluzja, zaimponował jej jego spryt. Nie sądziła by ją pamiętał. Byli wtedy bardzo młodzi. Oboje się trochę zmienili. Jemu zmężniały rysy twarzy i wyrosła broda, a i sama Maviel nie przypominała już roztargnionego podlotka. Z resztą zamek Camelotu był pewnie jednym z ostatnich miejsc, gdzie mógłby spodziewać się by ją spotkać. A jednak również zaczął się jej uważniej przyglądać by po chwili zacząć uśmiechać się pod nosem. Maviel poczuła się mniej pewnie.
    - Gwedrider, tak? – spytał gładząc brodę z coraz szerszym uśmiechem. Maviel zbladła, ale zaraz postanowiła szybko wziąć się w garść.
    - Tak, Zuria Gwedrider. – potwierdziła zaznaczając imię.
    - Dreis Edoirin. – odparł wyjawiając swoje prawdziwe imię jak i nazwisko, co wywołało niemałe zdziwienie na jej twarzy. Nie wiedziała co działo się z nim przez te wszystkie lata i co mógł przez nie osiągnąć. Teraz najwidoczniej był wysoko postawionym mężczyzną, który nadal igrał z ogniem. Nie sądziła by chciał ją zdemaskować. Wiedziała jednak, że dużo ciężej będzie oszukać innego oszusta, zwłaszcza jeśli to on sam ustalił sposób oszukiwania. Przy stole padały niemałe kwoty, a graczy ubywało. W końcu została tylko ich dwójka i gromada obstawiających gapiów. Mav miała tylko jeden pomysł. Tylko zamieszanie mogło odwrócić uwagę Dreisa. Wiedziała jak je wywołać. Wystukała palcami niby od niechcenia krótką melodię, która była jak wołanie o pomoc. Zaraz do pomieszczenia wpadła Tillot. Ludzie odruchowo zaczęli chować się i machać rękoma. Mav nie czekała długo. Szybko podmieniła dwie karty, kiedy sowa „zaatkowała” Dreisa.
    - Otwórzcie okno! – zawołał ktoś w końcu i tak tez uczyniono, po czym ptak wyleciał na zewnątrz, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Jeszcze tylko przybrać przerażoną minę i wracamy do gry. Pewny siebie Dreis szybko rzucił karty na stół z tryumfalnym uśmiechem. Nikt już nawet nie chciał czekać na to co ona ma do pokazania, kiedy spokojnie wyłożyła swoje. Zakładający z zaciśniętymi zębami zwracali pieniądze drugiej stronie.
    - Wygrałam? – spytała udając nie do końca świadomą, choć na usta aż cisnął się jej cwany uśmieszek. Dostojnie wstała od stołu.
    - Twoja należność pani będzie przygotowana, kiedy będziesz opuszczać zamek. – rzucił jeden z mężczyzn, który trzymał tu porządek.

    [Wybacz za opóźniania]

    OdpowiedzUsuń
  14. Gdy mężczyzna odpowiedział nie wiedział, jak to zinterpretować. Rozglądał się, ale za czym? Szukał czegoś, czy trafił tu przypadkowo i tylko zwiedza jaskinie? Ale ten miecz, również zastanawiał. Mag i w dodatku wojownik? Osobnik, stojący przed nim musiał mieć wyjątkowe umiejętności.
    - Ja... szukam przygód - odparł z lekkim zawahaniem, bo sam dokładnie nie wiedział, co tu na niego czeka. Nie szukał w końcu niczego konkretnego, a chciał tylko odkryć tajemnice jaskini. Oboje wciąż pozostawali nie odkrytymi kartami, nie chcąc zdradzać swoich konkretnych zamiarów. Albo po prostu takich nie mieli.
    - A za czym można to się rozglądać w takim miejscu? - spytał się, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Uważnie przypatrywał się mężczyźnie, aby wyłapać ewentualne kłamstwo.
    W jaskini było ciemno, lecz rozświetlały ją lekko białe kamienie wystające ze skał u góry, które świeciły własną, bladą poświatą. Gdzieniegdzie leżały sterty porozrzucanych i pokruszonych kamieni. Widocznie wybuch musiał nastąpić w tym miejscu, a więc mężczyzna musiał mieć z nim coś wspólnego, pomyślał.
    Nagle spostrzegł dziwny, zielonkawy znak jakby wyrysowany lub wykuty w wykruszonej ścianie. Przedstawiał kilka kresek przeplatających się fantazyjnie. Gdy zbliżył się do niego od razu poczuł wpływ magii, zimny i przenikliwy. Ciekaw był, czy tajemniczy mag również go zauważył. Ale Aithan nie miał zamiaru czekać na jego reakcję, od razu wziął się do kartkowania swojego notatnika i książki pod tytułem "Legendy starożytnego świata", mając nadzieję, że się czegoś w nich doszuka. Lecz po jakimś czasie, kiedy jeszcze nic nie udało mu się odkryć, zaczął się powoli denerwować.
    - Może mi pomożesz? - spytał się w końcu jaskiniowego towarzysza, orientując się, że sam nic nie zdziała.

    OdpowiedzUsuń
  15. [Witam :) na wątek oczywiście jestem chętna! Na razie nie znalazłam odpowiedniego miejsca dla Soliny, wiec można ją umieścić gdziekolwiek w zależności od pomysłów :D to daje duże pole manewru, wiec jeśli tobie coś chodzi po głowie, to się dostosuje :p
    Wizerunek jest idealny! Po co zmieniać? ? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ale to jest świetne! Ona może trafić do Camelotu, ale kiedy wpadnie w kłopoty i będzie scigana, może się ukryć w domu Twojego pana :) Chociaż wolałabym żeby nie ścigali jej za użycie magii, ale przykładowo za kradzież, gdy próbowała zdobyć jedzenie... lepiej żeby jej zdolności wyszły na jaw z czasem :p można by uznać, że utknie w Camelocie na dłużej, albo pojawi się tam więcej jak raz! ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  17. Było zimno, strasznie zimno, podwójny koc na plecach nic nie pomagał. Czuła, że zgrzyta zębami i całą się telepie. Nie potrzebowała lustra, żeby wiedzieć, że wargi ma pokrwawione, pogryzione, a skórę siną. Obserwowała świat wokół siebie i nie rozumiała, czemu tak marznie. Była wiosna, słońce grzało, ludzie zamiast ubierać się - rozbierali, przyodziewając lniane i lekkie tuniki. A działo się z nią tak już od dwóch dni, jak tu trafiła.
    Portal... podróż mogła ją tak osłabić. Ucieczka była konieczna, a skok w nieznane uratował jej skórę. Nie wiedziała jednak, gdzie się dostanie, a jak na razie mogła poznać jedynie tę najbardziej charakterystyczną cechę tego świata - brak magii, czy też zakaz jej używania, czy w ogóle... rodzenia się innym. W świątyni, gdzie trafiła w bardzo nędznym stanie, służące bóstwu dziewki pomogły jej się obmyć, przebrać, nakarmiono ją i podano wodę. Tam zaczęła marznąć i z godziny na godzinę coraz bardziej drętwiały jej palce. W końcu nie mogła utrzymać spokojnie łyżki i wtedy zaczęto się nią interesować. Najpierw z troską, póżniej z lękiem spoglądali na nią. Aż uciekła w trzecią noc, jak tu trafiła, kradnąc konia. Miała nadzieję, że ten wróci, jak go klepnie w zad na środku pustkowia.
    Zaciskała jak mogła najmocniej palce zdrętwiałe na grubych kocach, naciągając je na siebie i ciągnęła za sobą stopy, póki nie dotarła do jakiejś mieściny. Wyglądała jak każda inna, z tą różnicą, że nikt po drodze nie wyklinał tak bardzo na elfy, krasnale, czy o zgrozo - wiedźmy! Tutaj byli tylko tacy jacyś... zwyczajni. Jakby sami ludzie. I było jej z tym bardzo dziwnie.
    Coś, czego nie umiała opisać, ale co było bardzo znajome, kazało jej iść do karczmy. Nie weszła do środka, nie była w stanie znieść tłumu, gdy czuła, jak kolana się pod nią uginają, a oddech coraz bardziej spłyca. Jeśli tak miało być nadal, to zamarznie na kość do wschodu słońca! Przeczucie jednak nie pozwalało jej odejść, znalazła się więc w końcu na tyłach budynku, a wczołgując się przez małe okno, wpadła do schowka z beczkami zacnego trunku. I być może o to właśnie chodziło, by to nie dobre jadło i woda od kapłanów, ale rum ją rozgrzał, bo po pierwszych łykach, gdy przytkneła usta do korka, poczuła ulgę.
    Wtedy się zaczęło. Zostawiła za sobą uchyloną drogę ucieczki i dostrzeżono ją. Zaraz rozgorzałą wrzawa, podniesiono wrzask i ruda okrywając się z każdej strony, zaczęła biec. Było już późno, więc klienci barmana nie zdołaliby jej schwytać, skoro sami o własne nogi się przewracali. Zdołała wybiec na ulicę w dłoni trzymając kolejną zdobycz - butlę z alkoholem. Rzuciła się przed siebie, mijając domy, aż głosy za nią ucichły znacznie. Nie mogła jednak w takim stanie zostać na zewnątrz, czuła jak kolana się pod nią uginają. Gdy dostrzegła oddaloną od innych chatę z pogaszonymi światłami, tam skierowała kroki.
    Nie wyczuła tego- magii, jaką powinna od razu wychwycić. Wokół domu panowała mroczna aura, tajemnicza i ciężka. Coś, co kazało się zastanowić przed przekroczeniem progu. Ale Sol miała zburzone zmysły i znów słabła, więc obchodząc budynek, zakradła się od tyłu i weszła przez niewielkie drzwi, prawdopodobnie prowadzące do spiżarki od kuchni. Weszła cicho, ostrożnie i opierając się o ściany i meble, powłócząc nogami, szła powoli głebiej, chcąc znaleźć kąt, w którym będzie mogła cupnąć.

    OdpowiedzUsuń
  18. Była zła, wręcz wściekła, że musiała wracać nocą do Elay. Umówione spotkanie opóźniło się za sprawą mężczyzny, który delikatnie powiedziawszy, nie śpieszył się zbytnio ze swoim przybyciem. Jednak musiała na niego czekać, bo miał posiadać ważne informacje o tym, co planowano na dworze Itethara. Kiedy jednak w końcu dotarł i podzielił się z nią tymi niezwykłymi wieściami ledwo opanowała się by nie złamać mu już i tak krzywego nosa. Nie tylko nie miał istotnych wiadomości, ale i spóźnił się celowo sądząc, że to skłoni ją do pozostania na noc. W dodatku nawet się nie kryjąc wprost zaprosił ją do swojego pokoju, który specjalnie dla niej wynajął w tawernie. Może i nie złamała mu nosa i nie przetrąciła żuchwy, ale zostawiła pod jego oczami dwa sinofioletowe ślady i bolące miejsce znacznie niżej poza obszarem jego twarzy. Nie mogła w końcu mówić, a w jakiś sposób musiała do niego dotrzeć. Następnym razem pomyśli dwa razy zanim postanowi wysłać do niej taką wiadomość. W zasadzie byłaby zadowolona gdyby pomyślał choćby i raz, ale niektórych myślenie bolało.
    Tak więc znalazła się teraz w ciemnym lesie. W dodatku nie miała ze sobą nawet konia, bo ten, którego miała spłoszył się przed lasem i uciekł. Żałowała, że nie wzięła swojej klaczy, ale jej też musiała dać czasem odpocząć. Śnieżnobiała Ria z pewnością nie zostawiłaby jej samej i chociaż była tylko koniem to przy niej Sinan czuła się zdecydowanie pewniej i bezpieczniej. Dzisiejszej nocy księżyc osiągnął pełnię, przez co odbite w nim światło rozświetlało las w bardziej przerzedzonych partiach koron drzew. Szła dość szybko starając się nie narobić za dużo hałasu. Od kiedy wróciła na wyspę magia pojawiły się też na niej potwory, które zastąpiły znacznie przychylniej widzianych przez nią rzezimieszków. Po nich wiedziała czego można się spodziewać. W dodatku to byli tylko ludzie, ale kiedy w grę wchodziły przedziwne istoty, których czasem nawet nie dało się zabić… Lepiej było nie rzucać się w oczy. W pewnym momencie usłyszała jak coś się zbliża i zatrzymuje się nieopodal niej. Zamarła w bezruchu. Nagle coś uderzyło o ziemię i rozległo się dzikie pomrukiwanie. Miała nadzieję, że to tylko jakieś zwykłe zwierzę. Wyjrzała zza drzewa i gdyby pewnie tylko mogła wydałaby z siebie niekontrolowany, głośny krzyk. Ukazał się jej mierzący jakieś trzy metry, włochaty stwór, którego czoło wieńczyły dwa wykręcone rogi. Po chwili dostrzegła też to co właśnie runęło na ziemię. Było to ciało jakiegoś nieszczęśnika, który jeszcze żył. I właśnie dlatego nie lubiła wracać nocą przez las. Nigdy nie wiadomo co może tam człowieka dopaść. Słyszała o leśnych potworach. Wiedziała też czym było te znajdujące się niedaleko niej. Był to Dybuk. Zgodnie z barwnymi opisami miał pożerać biedaka żywcem przez trzy dni by móc odejść w zaświaty wraz z jego duszą. Jednak kto by tyle wytrzymał? Może dlatego Dybuki rzadko kiedy znikały. Czuła jak ściskają się w niej wnętrzności. Chciała pomóc schwytanemu mężczyźnie, ale on już i tak nie miał szans. Żeby chociaż skrócić jego cierpienie. Szybko i bezboleśnie odebrać mu życie, jednak tak zwróciłaby na siebie uwagę. Rozmyślała nad rzutem sztyletem, ale Dybuk cały czas poruszał jego ciałem w różne strony. Miała marne szanse by dobrze wycelować. Mężczyzna na przemian tracił przytomność, a kiedy tylko ją odzyskiwał ponownie zaczynał krzyczeć. Tak bardzo chciała coś zrobić. Według przekazów Dybuka sam w sobie był już martwy, a ciężko było zabić coś co już nie żyło.
    W pewnym momencie usłyszała jak jeszcze ktoś nadchodzi. Pochłonięty przeżuwaniem fragmentów ciała Dybuk wydawał się nie zwracać na to nawet uwagi. Wiedziała jednak, że aby znalazł się tuż obok niej wystarczyło bardzo niewiele. Bydle potrafiło nadzwyczaj sprawne. Kiedy w końcu zauważyła człowieka, który zauważył też i nią przyłożyła wskazujący palec do ust nakazując mu milczenie.

    OdpowiedzUsuń
  19. [myślisz, że on mógłby u Sol wyczuć magię...? oby tylko jej nie zabił przedwczesnie!
    i tak, na Keronii także byłam ;d ]

    Dygocząc cała, kuliła się w kącie, nie mogąc wydobyć z siebie nawet najmniejszego czaru, by się rozgrzać. Nawet nie działały najzwyklejsze działania, jak pocieranie o siebie dłońmi, a palców już nie czuła. Co gorsza tuż jak znalazła się w kącie i oparła zbolałe plecy o ściane, znikąd zawisł nad nią duch. Było to o tyle uciązliwe, nawet nie straszne, że zjawa wyła niemiłosiernie i drażniła sine uszy rudej. Krzywiła się i probowała po raz kolejny odpędzić urokiem umarlaka, choć po wypowiedzeniu kilku słów, po wykonaniu gestów dłońmi, nic się nie zmieniło. To była na prawdę beznadziejna sytuacja, aż zebrało jej się na płacz. Pomyśleć, że umrze z zamarznięcia w środku lata w obcej krainie. Obcej, bo choć była niezwykle podobna do jej Astavii, ludzie i ubierali się inaczej, i zwracali do siebie w rożny od jej znanego języka. No i proporce ukazywały inne godła, niż te które znała. A więc portal, w który wskoczyła, choć zaskoczył ją swoim pojawieniem, musiał ją przenieść. Pytanie tylko jak daleko w miejscu i czasie od domu się znalazła....
    - Precz - mrukneła chrapliwie i zadygotała znów przy kolejnym ataku dreszczy. Objęła się mocno ramionami i załkała, gdy po policzkach spłynely gorące łzy. W porównaniu z jej skórą były tak ciepłe, aż ją zapiekły ślady, jakie naznaczyły. Przecież nie była ranna, nie mogła umrzeć! Bo gdzie się obudzi?
    Gdy drzwi trzasneły, drgnęła uchylając powieki. Niewiele to dało, bo i w ciemności nie widziała wiele i z osłabienia zaczęło jej się kręcić w głowie na tyle, że nawet patrząc przed siebie, na linii wzroku tańczyły jej cienie. Gdy przekroczyła próg tej chaty, w nozdrza uderzył ją silny aromat ziół i nietrudno było odgadnąć kto był gospodarzem tego domostwa. Dodatkowo suszone bukiety, osobno oddzielone kwiaty od łodyg, liści i korzeni posuszone w wiązankach, słojach, czy jeszcze schnące na bandażach jasno pokazały, że pana domu nie ma, ale na pewno niebawem wróci, skoro praca aż wre w tych ścianach. Sol lubiła ziołolecznictwo, jej wiedza choć szeroka, pozwalała też siegnąć dalej aż do warzenia trucizn, bo przecież odpowiednie proporcje raz mogły uratować życie, a raz je ukrócić. teraz jednak nie miała czasu zachwycać się nad szerokim asortymentem zielarza i jego zbiorami, bo ten człowiek, który stanął przed nią nie był na pewno domownikiem. Pachniał śmiercią i otaczała go tak cięzka aura, aż kolejny dreszcz przeszedł leżącą na podłodze kobietę.
    - Schronienia - wychrypiała i podparła się na łokciu, unosząc głowę wyżej, by w mroku dostrzec twarz nieznajomego. - Ciepła - dodała, naciągając na ramiona koce mocniej. - Ratunku...
    Nie bała się teraz wcale. Drażnił ją skowyt zjawy, która wyła jak straże na alarm podczas ataku na włości pańskie. Nawet gdyby spotkała ją krzywda, gdyby została zabita, tak na prawdę przecież nie umrze. Jej ciało upadnie, znieruchomieje i stanie się zimne jak głaz to prawda. Ale przekleństwo ją z snu wiecznego obudzi i znów otworzy oczy jeszcze przed trzecim wschodem słońca od zaśnięcia. Najgorsze jednak było to, ze w świecie pozbawionym magii, lub tu gdzie jej własna magia nie działała, mogłaby się także bez niej wybudzić... a wtedy chyba by sobie nie poradziła.
    - A ty? - było to dośc bezczelne i ryzykowne z jej strony tak bezpośrednio się do niego zwrócić. Ale przecież on sam zrobił to pierwszy. I także był tu intruzem, tego była pewna.

    OdpowiedzUsuń
  20. Na wątek jestem zawsze chętna, tylko mało masz napisane o postaci (odezwała się kobieta, co napisała trzy linijki o swojej, brawo ja), więc trochę ciężko mi coś wymyślić. Ale możesz mi opowiedzieć, co Eraziel robi na co dzień, to postaram się coś tam do tego dopasować.

    OdpowiedzUsuń
  21. - W rozszyfrowaniu tego symbolu - odpowiedział. - Czuję, że nie jest to zwykły wybryk natury, a coś magicznego, zapewne mającego większy sens. Ciekaw jestem jakie tajemnice kryje ten symbol. Może jest kluczem do większych sekretów tego miejsca? W każdym bądź razie nie mam pojęcia od czego się zabrać, dlatego proponuje połączenie sił. Wyglądasz mi na wykształconego, więc możesz coś wiedzieć. Przecież nie mogliśmy znaleźć się przypadkowo oboje w tej samej jaskini, prawda? - Oderwał na chwilę wzrok od znaku i spojrzał na mężczyznę. - Tak w ogóle nazywam się Aithan - powiedział, po czym wyciągnął dłoń w jego stronę. W końcu kultura obowiązywała nieważne, gdzie się było i w jakich okolicznościach. Potem znowu zaczął przyglądać się symbolowi, a jego aura wciąż go przepełniała. Postanowił, że użyje na niego magii ziemi i spróbuje oderwać od reszty skalnej ściany. Wykonał kilka sprawnych ruchów dłonią, co zastępowało w jego fachu wypowiadanie zaklęć, czy machanie różdżką i nagle coś go odepchnęło z ogromną mocą, tak, że uderzył plecami o ścianę po przeciwnej stronie. Czaru pomylić nie mógł.
    - Kryje się za tym silna magia - rzekł, wstając pomału obolały. Mimo iż ucierpiał to i tak pragnął poznać tajemnice symbolu, a nawet jeszcze bardziej. Cóż, szaleństwa w nim było nie mało.
    - Teraz twoja kolej - powiedział w stronę towarzysza.

    OdpowiedzUsuń
  22. [cześć Nicki ;) Nie pali się oczywiście.
    Lubię te twoje gify ;)
    Ja zawsze mam - nad pomysłem trzeba pomyśleć ;)]

    Katya/Rhae

    OdpowiedzUsuń
  23. [Słuchaj, a może Eraziel chciałby zająć się badaniem magii w świecie Brayddrina? Chodzi mi głównie o magię krwi, bo ona jest taka dość niestandardowa.]

    OdpowiedzUsuń
  24. Miała nadzieję, że mężczyzna nie zacznie krzyczeć, kiedy zorientuje się, co właśnie znajdowało się nieopodal nich. Sinan nie wiedziała jak sobie poradzić ze stworem. Najlepiej było wiać ile sił w nogach z nadzieją, że owy stwór nie będzie miał ochoty się pofatygować, by ruszyć swoje włochate dupsko za potencjalnym wyzwoleniem. Zdecydowanie było trzeba się wycofać. Schwytanemu biedakowi nic już nie pomoże. Nie było czasu na litość i akty łaski. Trzeba było znać swoje możliwości i cenić własne życie. Cóż, świat bywał brutalny. Spojrzała na mężczyznę stojącego obok niej, mocno złapała go za rękaw i zaczęła ciągnąć do tyłu. Powoli, ostrożnie, uważając na drobne gałązki, które mogły trzaskać pod ich stopami. Trzeba było zachować zimną krew. Trzeba było ogólnie ją zachować. Żałowała, że nie może się z nim porozumieć. Tak byłoby znacznie łatwiej. A teraz? Mógł ją potraktować jak wariatkę. W końcu się nie znali. Byleby tylko nie zaczął krzyczeć… W pewnej chwili coś przeleciało im nad głowami. Puszczyk… Sinan ledwo zdążyła się uchylić przed nadlatującym stworzeniem, tracąc równowagę. Potknęła się, przewróciła i… zwróciła uwagę dybuka. Stwór podniósł się na dwie tylne łapy i zaczął węszyć. Każde głośne pociągnięcie jego nosa wzbudzało w niej coraz większą panikę. Wzdłuż kręgosłupa zaczęły przechodzić ją ciarki. Modliła się w myślach do wszystkich bogów, o jakich tylko słyszała z nadzieją, że tym razem raczą ją wysłuchać. Wtem mężczyzna, którego zdążył już złapać zaczął pełznąć po ziemi. Czołgał się, starał się uciec, choć i tak już nie miał szans. Dybuk uszkodził mu nogi. Jednej już właściwie nie miał. Wykrwawiał się, wył z bólu, ale wola życia jeszcze w nim nie gasła. Odwrócił od nich uwagę. Potwór natychmiast złapał go za drugą nogę i wbił w nią swoje szpiczasto zakończone zębiska. Sinan powoli podniosła się z ziemi i zaczęła cofać się do tyłu. Krok po kroku, jak najdalej od potwora. Jak najdalej od tego przerażającego krzyku. Po jej policzkach zaczęły niekontrolowanie spływać łzy. Dużo widziała, ale to ją przerastało.

    OdpowiedzUsuń